ulepszanie proa… część 2

| 01/11/2003 | 0 Komentarzy

… czyli elektroniczna aparatura do gaszenia świec
 

Autor: Tomasz Łukawski

Ożaglowanie Bolgera i Gibbonsa, latawce i „overtopy” (osią obrotu żagla jest top), aerorig i slup z fokami nawijanymi-rozwijanymi na sztago-achtersztagach… Żadna z nowoczesnych propozycji nie dorównuje sprawnością żaglom typu kleszcze kraba – patrz artykuł “Brasowanie na proa“. Nawet aerorig (znany także jako aerogig i balestron) przedstawiany jako ożaglowanie prostsze i skuteczniejsze od bermudzkiego slupa (prof. Marchaj nie podziela entuzjazmu) okazał się niepraktyczny, drogi, mechanicznie skomplikowany i niebezpieczny. Wyobraźmy sobie zwrot przy np. 4°B. Poziome drzewce za i przed masztem zamiata z wielką siłą i szybkością prawie cały pokład. Komendę „zwrot!” trzeba więc poprzedzić komendą „padnij!”.

Żadna z nowoczesnych propozycji nawet w najmniejszym stopniu nie rozwiązuje podstawowego (bo jedynego) problemu przy wekslowaniu – problemu miejsca. Jeśli już upieramy się przy zadawaniu sobie trudu wekslując zaciekle, to przynajmniej wekslujmy z żaglem tego trudu wartym. Kiedyś pewna dama powiedziała do Shawa: „jak cudowne byłoby nasze dziecko, gdyby po rodzicach odziedziczyło pańską mądrość i moją urodę”. G.B. Shaw odpowiedział: „czy pani zdaje sobie sprawę, jakiż to będzie potwór, gdy stanie się odwrotnie?”

Taka właśnie przygoda przytrafia się bez przerwy wszystkim poprawiaczom proa – ich dziwolągi dziedziczą to, co najgorsze z żeglarstwa europejskiego i to, co najmniej dobre z żeglarstwa egzotycznego. Może chodzi o samą oryginalność? Nad doprowadzeniem proa do doskonałości pracowali najwyższej klasy specjaliści – często 24 godziny na dobę – przez grubo ponad 1000 lat. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wykorzystać nowoczesne technologie i materiały: dakron, cieńsze i sztywniejsze anteny (rejki), gładsze dno. Zmniejszenie ciężaru może się nie udać. Z pewnością nie uda nam się uzyskanie specyficznej, starannie dobranej i kontrolowanej elastyczności konstrukcji. Tego nie potrafi już nikt – arcymistrzostwo polinezyjskiego szkutnictwa bezpowrotnie zniszczył przywieziony przez Wielkich Odkrywców zwykły, europejski gwóźdź. Skąd bierze się nasza akceptacja uciążliwego „cavu” i nasza niechęć do żagla kleszcze kraba, mimo jego sprawności aerodynamicznej, prostoty obsługi, niskiej ceny i poezji? Wydaje mi się, że są trzy powody.

Pierwszy to nieznajomość zagadnienia.

Drugi – nasza  „zachodnia” mentalność, będąca mentalnością szczurów lądowych. Dla Polinezyjczyków – dzieci morza – woda była zawsze dobra. Morze umożliwiało szybkie, wygodne i bezpieczne przemieszczanie się w dowolnym kierunku i na dowolne odległości. Dla naszych praprzodków woda była zawsze przeszkodą, więc elementem wrogim. Począwszy od rzeki Styks i Charona w legendach większości ludów Europy, woda stanowiła granicę między bytem i niebytem. Często bywała też miejscem chowania zmarłych. Polinezyjczycy żyli i żeglowali na statkach, my do dzisiaj czujemy się znacznie pewniej w ich wnętrzu. Żaglowce Pacyfiku kojarzyły się zawsze z morskimi ptakami, nasze – nawet te nieuzbrojone – z warownymi zamkami. Nieśmiałość, nieufność, sceptycyzm i cała nasza odmienność w stosunku do morza jest więc niejako uwarunkowana genetycznie. Egzotyka fascynuje nas jak wszystko co inne i dziwne, jednak gdy decydujemy się już opuścić zębate kasztele naszych statków, to wolimy zabrać ze sobą nasz stary żagiel trójkątny – kiepski, ale znany, sprawdzony i swojski.

Trzecim powodem jest fakt, że nie przyjmujemy do świadomości, iż w dziedzinie hydro- i aerodynamiki nie wymyśliliśmy niczego, co nie było stworzone przez naturę i wykorzystane przez tzw. ludy prymitywne setki, jeśli nie tysiące lat temu. Wyobrażamy sobie ciągle, że skoro skonstruowaliśmy komputer, to z pewnością potrafimy połączyć lotność i smak egzotyki z naszym europejskim stylem bycia, życia i żeglowania.

Przypomina mi to nauki dr. R.Kwiatkowskiego z Zakładu Metodologii warszawskiej AWF. Opowiadał on o próbach sławnego Miczurina, polegających na skrzyżowaniu jabłoni z jamnikiem. Powstały w ten sposób „jabłomnik” miał nie tylko dawać owoce i sam się podlewać, ale także szczekać na złodzieja.

 

 

 

 

 

 

fot. arch. Tomasza Łukawskiego

Tags: Tomasz Łukawski, kleszcze kraba, proa

Category: Spis treści, Technika

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates