turystyczną 470-ką po Wiśle część 2
Autorzy: Paweł Suwiński, Joanna Seredyńska
Dzień 2
Poranek. Po strużkach płynących poprzedniego wieczora przez wyspę nie ma już śladów. Przy śniadaniu obserwujemy polujące rybitwy białoczelne. Kolejna niezwykła scenka ze świata przyrody. Nieco większe od jaskółek. Zgrabne i zwinne. Po wypatrzeniu ryby w wodzie czekają na nią zawisając na chwilę w powietrzu niczym koliberki i w odpowiednim momencie wykonują ewolucję pikując w wodę. Nie są zbyt płochliwe, więc wiele razy miałem okazję chodząc przy łódce zauważyć wiszącą rybitwę kilka metrów ode mnie.
Orion rusza o godzinie 9. Półtorej godziny przed nami. Miniemy go dopiero na Zalewie Włocławskim czwartego dnia. Mają silnik, więc pewnie dlatego; cały kolejny dzień będzie flauta i skwar, a następnego też jakieś nieskoordynowane podmuchy w okolicach 1oB.
Mijamy Czerwińsk. Na wzgórzu malowniczy klasztor. Na brzegach mnóstwo wędkarzy. Upał jest dosyć męczący. Próbujemy łapać każde podmuchy, ale generalnie flauta. Na Wiśle brak wiatru nie jest jednak tak deprymujący jak na jeziorze. Tutaj zawsze płynie się te 1-4 km/h… Ma to i swoje minusy. W sytuacji, w której na jeziorze czulibyśmy się bezpiecznie, na Wiśle będzie dokładnie odwrotnie. Nurt rzeki będzie nas niestrudzenie pchał na przeszkodę. Na środku rzeki bardzo łatwo o tym zapomnieć. I dopiero tuż przed przeszkodą zdamy sobie sprawę z powagi sytuacji. Dlatego trzeba być czujnym i zawsze świadomym tego mechanizmu. Szczególnie niebezpiecznym podczas flauty.
Na odcinku przed Wyszogrodem omijamy kilka “wodospadów”. Tak nazywamy ostrogi i progi w nurcie. Często już z kilkuset metrów słychać huk, jak by tam rzeczywiście był wodospad. Chociaż w sumie może to wyglądać całkiem podobnie. Woda się załamuje, pieni i huczy. Oczywiście nawet nie muszę pisać, że przepłynięcie przez tą przeszkodę nawet taką łódką jak 470 pewnie zakończyłoby rejs. Brzmi to groźnie, jednak w miarę łatwo ominąć te progi. A jeżeli ktoś cały czas trzyma się bojek torowych, do których jednak lepiej mieć ograniczone zaufanie, to może ich nawet nie spotkać.
Wyszogród. Mijając miejscowość mamy okazję oglądać pozostałości po najdłuższym w Europie drewnianym moście (rozebranym w 1999 r.). “Most z duszą” jak to go określał Wojciech Giełżyński w “Mojej prywatnej Vistuliadzie” corocznie trzymał w napięciu całą okolicę podczas wiosennego pochodu kry. Dalej przepływamy pod nowym betonowym, w którym duszę zaprzedano ekonomii i prawom rynku. Po prawej, tuż za mostem, efektowny klif, a zaraz za nim “wodospad”. Tym razem trzymaliśmy się lewego brzegu. Rok temu z powodu ulewnego deszczu zauważyliśmy go dość póżno. Akurat jak na złość zdechł wiatr na dodatek. Ale byliśmy przygotowani na takie okazje. Szybkie dobycie pagai, obrócenie łódki pod prąd, stójka w nurcie i promowanie się poza obręb przeszkody. Przydała się ta technika kajakowa, ale nie próbujcie tego na jachcie balastowo-mieczowym bez silnika. Nawet na takim jak Orion. Natomiast 470 na dwóch pagajach bez problemu można pływać pod prąd.
Za Wyszogrodem krótka przerwa na popas na jednej z wysepek. Zaczyna się najciekawszy odcinek, który będzie się ciągnął aż do Płocka. Płyniemy jeszcze trochę. Po drodze, jedyny raz podczas tego rejsu, osiadamy na mieliźnie w sposób wymagający wyjścia do wody i spychania łódki. Około godziny 18 totalnie „ubuzowani” słońcem lądujemy na dużej wyspie w okolicy Kępy Sampławskiej. Kilometr 600. Rozbijamy obóz i klarujemy łódkę. Z powodu upału wszystkie nasze ruchy są powolne jak w “Hebanie” R. Kapuścińskiego.
Kolejna wyspa – kolejne atrakcje. W środku wyspy znajduje się malownicze bagienko. Pozostałość po powodzi, która była tutaj jakiś czas temu. Niestety razem z bagienkiem są chmary komarów. Szybko lądujemy w namiocie i oglądamy świat przez moskiterkę. Do snu mamy żabi koncert, pohukiwanie dudka i kukanie kukułek. Bardzo przyjemnie się nam zasypiało.
fot. Paweł Suwiński, Joanna Seredyńska
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.