Słonką Wartą i Odrą część 6
Autor: Piotr Jedroszkowiak
Dzień szósty, 17 lipca 2009 – Warta
Dobrze mi się spało i późno wstałem. Wojtek naprawiał od rana silnik, który wczoraj nawalił dwa razy. Przyczyna usterki nie była znana. Myślałem, że silniki typu Mercury nie psują się z byle powodu. Poszliśmy do sklepu po jedzenie i klucze oczkowe. Trochę pochodziłem po Skwierzynie. Nigdy tu jeszcze nie byłem inaczej niż przejazdem.
Pogoda od rana elegancka – słońce i lekki wschodni wiatr. Idealne warunki do żeglowania po Warcie. Nie czułem jednak werwy, żeby ruszać jak najszybciej w drogę. Miałem dziś lenia i najlepiej by było jakby Wojtek wziął mnie na hol na jakąś godzinę. Trochę jeszcze porozmawialiśmy i w końcu o 09 30 ruszyłem w drogę. W końcu płynąłem pełnym kursem. Przedtem jednak musiałem postawić maszt za mostem kolejowym. Most wygląda na stary, a linia kolejowa oczywiście nieczynna i tory strasznie zarośnięte.
Miałem trochę pecha – postawiłem grota i gdy klarowałem fał, prąd rzeki zniósł mnie do brzegu proso na drzewo. Wanty, sztag i topenanta od razu wplątały się w gałęzie. PASAT znieruchomiał wpychany prądem na drzewo. W pierwszej chwili zamurowało mnie – przez 10 sekund nie wiedziałem co mam zrobić. Wypychanie łódki nic nie dało, gdyż gałęzie wplątane w olinowanie trzymały mocno. Zacząłem łamać i wycinać systematycznie wszystkie gałęzie, które powstrzymywały PASATA. Po 20 minutach jacht był wolny, a ja zły i mokry od potu. Na pokładzie wszędzie leżały liście i gałązki. Dobrze, że to był jesion o łamliwych gałęziach. Trochę ogarnąłem się i uszyłem dalej. Płynąłem w miarę szybko. Pełen wiatr to dobry pomocnik w pokonywaniu drogi.
Słupki kilometrowe mijałem co 9-10 minut. Rzeka była szeroka, wiatr wiał, słońce świeciło i płynęło się bardzo przyjemnie. Minął mnie ponton i pożegnaliśmy się. Ciekawe czy się jeszcze spotkamy. Dysproporcja prędkości między naszymi jednostkami jest znaczna, dopóty silnik działa… O 12 30 przepływałem koło Borka, a o 13 30 wpływałem do Santoka. Na początku zobaczyłem wieżę na wzgórzu, a następnie ujście Noteci. Santok – wiele czytałem o tym miasteczku i w końcu się tu znalazłem. Niepotrzebnie położyłem maszt i płynąłem na pagaju, gdyż prom w Santoku był dolnolinowy. Szkoda, że o tym nie wiedziałem. Na żaglach lepiej się płynie, a tak miałem małe problemy z przybiciem do brzegu, gdyż prąd bardzo mnie znosił i mocno musiałem wiosłować, żeby płynąć w zamierzonym kierunku. Na szczęście przybiłem tam gdzie chciałem. Kiedy znalazłem się na brzegu od razu oblałem się potem. Było bardzo gorąco, pewnie burza wisi w powietrzu. Na wodzie aż tak bardzo tego nie czułem. Zrobiłem klar i poszedłem zwiedzać miasteczko. Planów miałem wiele – muzeum, wieża widokowa, bunkry – a czasu mało. Niestety muzeum w poniedziałki i piątki jest nieczynne. Trudno. Pech, a miałem nadzieję na ładny stempel pamiątkowy. Poszedłem do sklepu kupić jedzenie i coś do picia. Gorączka straszna. Później poszedłem do wieży widokowej, którą widziałem z wody. Właściciel – pan Gąsiorek, rzeźbiarz z zamiłowania wpuścił mnie do środka. Chwilę porozmawialiśmy. Mieszkał w wieży jak jakiś czarnoksiężnik. Wyposażenie przypominało schronisko górskie, wszędzie jednak były poustawiane i porozwieszane najróżniejsze rzeźby. Jednak nie żyje mu się tu spokojnie i często ma szyby wybijane przez pijaną młodzieżówkę. Zrobiłem z góry parę zdjęć okolicy. Widoki przyjemne i szerokie. Dobrze widać połączenie Noteci i Warty.
Wracając na PASATA posiedziałem trochę w cieniu pod daszkiem wiaty z miejscowymi. Trochę pogadaliśmy przy piwie. Pytali się skąd płynę i jak długo. I że widzieli ponton dwie godziny przed moim dopłynięciem. Ciekawe – wypasają bydło przez cały rok na pastwiskach i tylko na zimę przewożą promem zwierzęta do zagród. Prom obsługuje głównie sprzęt rolniczy. Dzisiaj było widać same prasy do siana. Godzinkę porozmawialiśmy i dalej w drogę. Maszt w górę, żagle w górę i wio siwki! Znów mnie prąd majtał po rzece od brzegu do brzegu w czasie stawiania masztu i żagli. Wiatr już nie wiał tak mocno jak wcześniej i zmieniał kierunek. Musiałem halsować. Miło mi się zrobiło, kiedy pomachałem maszyniście pociągu jadącemu wzdłuż Warty, a on pozdrowił mnie sygnałem dźwiękowym lokomotywy. Fajne to było. O 16 00 dopłynąłem do Gorzowa. Za mostem drogowym szybka akcja – żagle w dół i procedura kładzenia masztu. Cęgi coraz bardziej niszą się od częstego kładzenia masztu. Dźwignia działa i siły poziome strasznie wyginają cęgi z3-milimetrowej stali nierdzewnej. Na pierwszy rzut oka widać, że Gorzów otwarty jest na wodę i miejskie nabrzeża są przygotowanie do cumowania jednostek; po bulwarach nabrzeżnych spaceruje wiele osób. Minąłem lodołamacz KUNA. Piękna jednostka. Stare linie bardziej do mnie przemawiają niż współczesne wzornictwo.
Po lewej stronie mijałem muzeum miejskie z posprejowanym holownikiem. Chciałem minąć Gorzów jak najszybciej. Bałem się, że znowu się komuś nie spodobam i znów ktoś mnie obrzuci butelkami z mostów pod którymi przepływałem. Wędkarzy na brzegach pełno. Znów procedura stawiania masztu i wciągania żagli. Znów przy klarowaniu fału grota prąd zniósł mnie na ostrogę. Będąc na dziobie zauważyłem niebezpieczeństwo i rzuciłem się do steru. Prawie się udało. Prawie to znaczy, że zabrakło 2 metrów do wolnej wody… I znów musiałem się wypychać pagajem z kamieni. Mam nadzieję, że kadłub za mocno nie ucierpiał spotkania z brzegiem. Przed Gorzowem również uderzyłem o kamień mocno mieczem, mimo, że płynąłem z 7-10 metrów od brzegu. Łódka od razu wyhamowała, lecz prąd rzeki popchnął ją dalej. Boje się, że skrzynia mieczowa nie wytrzyma tak silnych uderzeń. Most staromiejski w Gorzowie bardzo niski. Bałem się, że zahaczę masztem, mimo, że leży na kabinie. Za miastem znów się nie spodobałem młodzieżówce i chcieli we mnie rzucać kamieniami i butelkami, za to, że do nich nie dopłynąłem. Z każdą chwilą jednak oddalałem się od miasta. Starałem się trzymać środka rzeki. Wiatr zaczął się zmieniać i zaczęło wiać w mordę. Czuć w powietrzu zmianę pogody. Coraz więcej chmur pojawiało się na niebie. Wiatr był coraz silniejszy. W końcu zobaczyłem nowy most obwodnicy Gorzowa.
Nie znałem jego prześwitu i z duża niepewnością przepływałem pod nim, szczególnie, że musiałem halsować i w międzyczasie przepłynęła szybko motorówka tworząc wysoką falę. Na szczęście minąłem most bez przykrych przygód. Motorówka zniknęła mi z oczu. Podmuchy wiatru były coraz bardziej gwałtowne. Halsowałem ciasno od brzegu do brzegu. Na rzece pojawiła się fala. Coraz trudniej płynęło się pod wiatr. Niebo zrobiło się szare od chmur. Kiedy wiatr porwał mi czapeczkę z głowy, nie zastanawiając się zrobiłem manewr „człowiek za burtą” i zwrot. Wiał tak silny wiatr, że pod prąd płynąłem szybciej niż z prądem. Wyłowiłem czapeczkę i postanowiłem zakończyć dzisiejszy etap. Popłynąłem do brzegu, gdzie zobaczyłem łachę piachu z solidnym korzeniem wierzby bardzo obżartym przez bobry. Postanowiłem zrobić tutaj nocleg, mimo, że nie było jeszcze godziny 18 00.
Chciałem trochę odpocząć, trochę poczytać, trochę posłuchać muzyki, a nie tylko pokonywać kilometry. Pogoda się zmieniła i niebo pociemniało od chmur. Powierzchnia rzeki zmarszczyła się. Wiało solidnie, ale w mordę. Chmury przewalały się po niebie z dużą prędkością. Wody Warty mają kolor ciemnego ołowiu. Odpoczywam. Najadłem się robiąc kanapki i zupę. Później herbata i piwo. Leżę na materacu, słucham muzyki z radia, czytam i czuję błogostan. Dzisiaj przepłynąłem 45 km. Pewnie mógłbym przepłynąć jakieś 10-15 km więcej, ale nie chciało mi się mocować z rzeką pod wiatr. W końcu mam urlop i trochę mogę odpocząć, szczególnie, że wziąłem 3 książki do czytania, a jakoś nie mogę znaleźć czasu ani siły na czytanie. Wieczorem wiatr zmienił kierunek i niebo zrobiło się czarne od chmur. Położyłem się wcześnie i słuchałem radia. Zaczęła się burza. Błyskawic było tak dużo, że było jasno jak w dzień. Wiał straszny wiatr, który targał PASATEM jak zabawką. Ulewa była straszna. Wiatr był tak mocny, że wciskał krople pod kabinę i w środku zrobiło się mokro. Pierwszy raz tak mi się zdarzyło, że woda cieknie przez dół kabiny i falszburtę. Szwung wiatru był tak silny, że bałem się, że PASAT przewróci się na bok. Cumy były za krótkie i nie mógł ustawić się dziobem do wiatru. Ale gdyby cuma była dłuższa to prąd targałby jachtem na rzece. Spało się ciężko. Zbyt dużo nerwów. Zatrzymałem się dzisiaj w okolicy Jeżyków na wysokości 48 km. Już blisko do Odry. Jednak przy takiej pogodzie trudno będzie płynąć naprzód i pokonywać kilometry. Dzisiaj była najgorsza pogoda od początku wędrówki. Wiatr był niesamowity. Dobrze, że byłem ukryty w małej zatoczce i siła wiatru była trochę wygłuszona. Bałem się, że piorun uderzy w maszt, ale widziałem w pobliżu kikuty drzew, które były wyższe niż PASAT.
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.