Słonką Wartą i Odrą część 12
Autor: Piotr Jedroszkowiak
Dzień dwunasty, 23 lipca 2009, Zalew Kamieński
Po raz pierwszy od 11 dni nie spałem na materacu. W nocy budziłem się co chwilę i sprawdzałem czy jacht jest dobrze zacumowany. Śniła mi się burza i wysokie fale. Rano nie czułem się najlepiej. Nie wyspałem się. Przyzwyczaiłem się spać na materacu w PASACIE, a na koi czułem się jakoś dziwnie. Od rana pogoda kiepska – wieje wiatr i zanosi się na deszcz. Nic mi się nie chce robić. Cały dzień przeleciał na klarowaniu jachtu i na spotkaniach…
Poszliśmy z „Alienem” trochę się przejść – nad morze – i coś zjeść. Miałem ochotę na pierogi. Ludzi nad morzem mnóstwo. To samo na ulicach. Coraz więcej ludzi przyjeżdża do Międzywodzia i zrobiło się tu już za ciasno, za drogo i za chamsko. Nie podoba mi się już tutaj. Parę lat wcześniej było przyjemniej. Wróciliśmy na KOHANKĘ. Chciałem sobie trochę spokojnie poleżeć nie musząc nigdzie się spieszyć. Trochę podrzemałem. Poczułem się lepiej. Po 17 00 popłynęliśmy PASATEM do Kamienia. Płynęliśmy przy wyspie Chrząszczewskiej. Próbowaliśmy opłynąć głaz od strony lądu – nie da się. Miecz uderzył o dno i wycofaliśmy się. Kiedy jest się blisko głazu, robi duże wrażenie. Wydaje się wielki, niczym starożytny menhir. Oczywiście mewy nie maja dużego poszanowania do głazu i jest biały od guana. Do Kamienia przybijaliśmy do miejskiej kei; trochę ludzi przyglądało się – taka mała łódka. Trochę pochodziliśmy po mieście. Zjedliśmy lody i poszliśmy na przystań obejrzeć jachty. Miś mi się podoba. O 19 00 odbijaliśmy od kei. Pogoda zaczęła się psuć. Niebo zrobiło się szare, słońce znikło za chmurami, które zaczęły się grupować i gęstnieć. Dobrze, że płynęliśmy pełnym wiatrem. Im dłużej płynęliśmy, tym niebo coraz bardziej ciemniało. Zapaliło się światło topowe i zobaczyliśmy pierwsze błyskawice. Front burzowy zbliżał się do nas szybko niczym galopująca kawaleria. Szkoda, że nie miałem aparatu, żeby uwiecznić te chwile. Olbrzymi łuk czarnych chmur był coraz bliżej nas. Na obu krańcach frontu były widać błyskawice; coraz krótsza przerwa dzieliła błyski i głuchy pomruk grzmotów. Kiedy byliśmy 300 metrów od przystani w Międzywodziu zrobiło się ciemno i wiatr ucichł. Zbliżała się burza. Kiedy byliśmy 100 metrów od brzegów rozpętało się piekło. Wcześniej zrzuciłem grota i płynęliśmy tylko na foku – ale wiatr, który spadł na PASATA bardzo go przechylał. Ja balastowałem, a „Alien” twardo sterował ku trzcinom. Płynęliśmy w dużym przechyle – kabestany zawietrzne były zanurzone, mimo, że cały wywieszony byłem poza nawietrzną burtę. Przed trzcinami zrzuciłem foka; lały się na mnie wiadra wody. Czym prędzej schowałem się w kabinie. Wiatr był bardzo silny, ale na szczęście trzciny tłumiły jego napór. W kabinie było przyjemnie i sucho. Wypiliśmy po piwie i czekaliśmy na koniec burzy. Ulewa była gwałtowna – dosłownie ściana wody. Widoczność spadła do kilkkunastu metrów. Kamienia nie było widać. W końcu front burzowy zaczął przemieszczać się dalej i zrobiło się spokojniej. Deszcz przestał padać i niebo trochę się przejaśniło. O 20 45 pagajując płynęliśmy do przystani. Zacumowałem PASATA. Przebrałem się suche rzeczy, zabrałem się za robienie kolacji. Dziś ostatnia noc nad morzem. Jutro powrót. Szybko ten czas minął. W sumie mój najdłuższy rejs w życiu. Zżyłem się PASATEM i wodą. W sumie czas nie istniał; i nawet płynąc wolno nie nudziłem się. Nigdzie nie goniłem na siłę. Próbowałem tylko realizować plan. Nie zawsze się dawało. Nawet na rzece przeciwny wiatr skutecznie utrudnia płynięcie naprzód. Gdybym miał więcej czasu płynąłbym wolniej, staranniej zwiedzając i penetrując mijane miejsca. Mam już plan na następny rejs – Pętla Wielkopolska. Warunek jest jeden- muszę kupić nowy silnik. Myślę również o większym jachcie. Kiedy się to jednak ziści? Nie wiadomo. Musze się cieszyć z tego co mam i małymi kroczkami iść naprzód. PASAT sprawdza się nawet w ciężkich warunkach i poza małymi przeróbkami jest gotowy do kolejnego rejsu rzekami.
Epilog…
29-30 sierpnia 2009, Międzywodzie
Pojechaliśmy z Jackiem po PASATA. Wyjechaliśmy z Kościana o 14 00. Dużo czasu zajęło znalezienie „transportu”. Najgorzej jest zależeć od kogokolwiek. Dobrze, że tacy ludzie jak Jacek są i pomagają. Jechaliśmy do Międzywodzia busem – 5 godzin. Ruch na bocznych drogach, którymi jechaliśmy, był niewielki. Pogoda była bardzo zmienna – przewalała się burza, a za chwilę świeciło słońce. Do Międzywodzia dojechaliśmy akurat chwilę po burzy. Wszędzie było pełno kałuż i mokro. Szybko się zorganizowaliśmy i popłynęliśmy KOHANKĄ do Kamienia na kawę. Przyjemnie się płynęło, szczególnie, że wiało dość rześko, ale było już zimno. Miałem na sobie sweter, polar i sztormiak. Brakowało mi tylko czapki. Wróciliśmy do Międzywodzia o 23 00. Było już naprawdę zimno i wietrznie. Zacumowaliśmy, zrobiliśmy klar i zaczęła się część artystyczna. Trochę pogadaliśmy i trochę wódki wypiliśmy. Po 02 00 poszliśmy spać. Spałem na mojej ulubionej koi dziobowej. Miło spać znów na łóżku, które faluje. Rano wstaliśmy „średnio” wcześnie. Pogoda nie była najgorsza i pojechaliśmy z Jackiem rowerami nad morze. W końcu pierwszy raz w tym roku wykąpałem się… Woda nie była zbyt ciepła – kąpiących było mało. Wróciliśmy na przystań i o 12 30 zaczęliśmy przygotowywać PASATA do transportu. Dzięki pomocy żeglarzy z przystani o 13 20 PASAT był gotowy do drogi.
Nie wiedziałem, że tak wiele różnych rzeczy zmieściło się na tak małym jachcie. Wypiliśmy ostatnią kawę. Uściskałem się z „Alienem”, pożegnałem z żeglarzami na kei i po 14 00 ruszyliśmy w drogę powrotną do Kościana. Po 19 byliśmy na Kurzej Górze. Szybka akcja – i w ostatnich promieniach słońca chowamy PASATA do garażu. Pewien etap się zakończył. Teraz muszę planować kolejny rejs…
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.