Słonką Wartą i Odrą część 11

| 28/11/2012 | 1 Komentarz

Autor: Piotr Jedroszkowiak

Dzień jedenasty, 22 lipca 2009 – Zalew Szczeciński – Zalew Kamieński

Obudziłem się po 05 00. Ale nie wstałem od razu, jak sobie to wieczorem obiecałem. Zrobiłem zdjęcie betoniaka w porannej scenerii. Niebo było zasnute szarymi chmurami. Wiatru prawie nie było. Wypiłem kawę i zacząłem się szykować do wypłynięcia. Na dziś mam ambitne plany – a całość zależy od małych sukcesów. Obmyśliłem sobie, żeby zdązyć na 16 00 do Wolinia na otwarcie mostu. Zobaczymy jak będzie. O 06 00 podniosłem kotwicę i w drogę. Wiatru prawie nie było i przez „roślinność” musiałem się przepagajować. Woda wydawała się gęsta jak kisiel; rośliny strasznie haczyły się na silniku i płetwie sterowej. Musiałem ciągnąć taaaaką brodę. W końcu zbliżyłem się do Odry. Od razu w oczy rzuciły mi się wysokie maszty i kable energetyczne. Na szczęście wisiały wysoko. Pierwsze zadanie, które mnie czekało, to przejście przez drogę wodną między Świnoujściem a Szczecinem. To już nie żarty – to już poważne pływanie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie chciałem spotkać na kontrkursie statku ani tym bardziej wodolotu… Uważnie obserwowałem obie strony drogi wodnej. Była pusta. Niestety wiatr „klękł” zupełnie i musiałem pagajować. Jak zwykle los mnie sprawdza. Było to trochę stresujące, gdyż wiosłując osiągałem marną prędkość, a w każdej chwili coś mogło się pokazać na horyzoncie. Na szczęście mimo, że spocony, farwater przekroczyłem bez przygód. Płynąłem w kierunku Polic. Schowałem się za wyspę Mnisi Ostrów i zrobiło się spokojnie. Powoli pchany prądem i delikatnym wiatrem płynąłem naprzód. Niestety wyspa się skończyła i musiałem płynąć głównym nurtem Odry. Trzymałem się lewego brzegu. Niestety wiatru nie było i musiałem pagajować. Prędkość miałem zabójczą- 2,8 km/h. Port w Policach prawie się nie zbliżał. Wydawało mi  się, że stoję w miejscu. Wszystkie szczegóły portu i nabrzeża miałem już w pamięci od ciągłego oglądania tego miejsca. Ten odcinek nie był zbyt przyjemny; mijający mnie statek wywołał silną falę – kiedy dotarła do PASATA myślałem, że się przewrócimy – tak mocno kiwało jachtem. Położyłem się w kokpicie i czekałem kiedy fala osłabnie. Nie miałem prędkości manewrowej, by się obrócić dziobem do fali i pozostało mi tylko czekanie, aż ta osłabnie. Trochę strachu się najadłem, bo nie mogłem nic zrobić…

 

Nabrzeże w Policach

 

Cały czas miałem mizerną prędkość – 2-3 km/h. Port w Policach mijałem przed 09 00. Kierowałem się na boje nawigacyjną. Czekałem na chwilę, kiedy znów schowam się za wyspami na Odrze – Długi Ostrów i Wielki Karw. Kanał Policki okazał się oazą spokoju. Oprócz wędkarza na pontonie i dumnie płynącej rodziny łabędzi nikogo nie spotkałem. Słyszałem tylko ptasią wrzawę z wysp. Życie musi tam być bujne, bo wyspy strasznie są zarośnięte i wydają się trudno dostępne. Szkoda, że wiatr był słaby. Na szczęście wiał i nie musiałem pagajować. Wyszło słońce i zrobiło się gorąco. Spociłem się od razu. Minął mnie niemiecki jacht płynący na silniku. Zbliżałem się do końca wysp i znów czekało mnie przejście przez drogę wodną. Lustrowałem okolicę i patrzyłem skąd płyną statki. Jeden płynął z Zalewu. Wydawało się, że jest bardzo daleko, ale zanim dopłynąłem do boi farwateru zdążył mnie minąć. Lawirowałem trochę na granicy drogi wodnej czekając na chwilę, kiedy widnokrąg będzie pusty. Niestety wiatr znów zamarł i musiałem pagajować. Spiesząc się, niespiesznie przekroczyłem farwater na wysokości stacji nautycznej. Na szczęście prócz jachtów płynących na silniku i łódek wędkarzy nie widziałem większych jednostek na wodzie. Drugi brzeg osiągnąłem o 10 15. Cztery godziny zabrało mi przepłynięcie tak krótkiego, ale dość niebezpiecznego i trudnego odcinka (gdy nie ma wiatru). Nareszcie wiatr ożył. Wiał z SW. W końcu znalazłem się na Roztoce Odrzańskiej. Przede mną otwierała się wielka woda. Miło się płynęło – wiatr był spokojny i słońce na niebie bez chmurki. Dokładnie widziałem Wyspy Adamowe i port w Stepnicy. Na początku miałem plan, żeby płynąć blisko brzegu, aby w razie załamania pogody uciec w trzciny. Pogoda na szczęście dopisywała i płynąłem najkrótszą drogą – tak jak wskazywał GPS – między Chełmiakiem a brzegiem koło Gosierzyna. Minąłem bramy torowe, pełne ptaków, które uważnie mi się przyglądały. I parę jachtów widziałem na wodzie.

 

Brama torowa na Roztoce Odrzańskiej

Najwięcej koło Trzebieży. Im bliżej byłem Gosierzyna, tym wiatr się wzmagał; płynąłem coraz szybciej. Również fala stawała się coraz wyższa. Napięcie rosło. Wiatr wiał prosto w plecy, a fala była poprzeczna. PASATt zaczął się szamotać na fali. Tańcowałem jak głupi, kurczowo trzymając się rumpla i kabiny. Na wysokości Stepnicy mijał mnie jacht, płynący wzdłuż boji podejściowych do portu. Pomachaliśmy sobie i w idący w przechyle jacht szybko oddalił się ode mnie. Nie było szans, żeby zamienić słowo, ani żebym zrobił im zdjęcie. PASAT musiał wyglądać na fali jak mała łupinka. Płynąłem skoncentrowany; każdym nerwem wyczuwałem ruch PASATA i odchylenie od kursu. Uważnie obserwowałem niebo i powierzchnię wody. Nad Szczecinem zaczęły gromadzić się chmury kłębiaste. Czułem, że pogoda szybko zacznie się psuć.

Przede mną wyspa Chełminek

Minąłem Chełminek. Bardzo chciałem przybić do tej wyspy i spędzić na niej trochę czasu, robiąc zdjęcia i penetrując ją. Biłem się z myślami czy zmieniać kurs i próbować podchodzić do wyspy czy płynąć prosto. Wybór był prosty – płynąć prosto. Nie chciałem manewrować w półwietrze mając przed sobą wszędzie sieci rybackie. Chełminek minąłem lewa burą. Płynąłem bardzo szybko – prawie cały czas 8-9 km/h, mimo, że miałem postawionego tylko zrefowanego grota. Czułem siłę wiatru i fal. Mocno musiałem trzymać rumpel, kiedy fala przechodziła pod jachtem. Fale waliły w poprzek – jedna z nich zatrzymała się na moich spodniach. Między Chełmiakiem a brzegiem było bardzo płytko, gdyż roślinność przybrzeżna sięgała głęboko w wodę. Mijałem połacie, jak gdyby szczypioru, który miałem po obu burtach. Bałem się, że zaryję mieczem o dno. Gdyby to się stało, to mogłoby się to skończyć wywrotką lub uszkodzeniem skrzyni mieczowej. Za Chełmiakiem na wysokości Kopic wiatr osłabł, ale fala nadal telepała PASATEM. Trudno mi się płynęło, bo po każdej przechodzącej fali jacht chciał robić zwrot przez rufę i cały czas musiałem kontrować sterem kurs. Płynąłem blisko prawego brzegu. Koło Czarnocina wpłynąłem w strefę roślinności podwodnej, która czepiała się steru i silnika. Wyszło słońce i wiatr zaczął słabnąć. Wymieniłem  pozdrowienia z windsurferem, który przepłynął koło mnie.

Czarnocin

Wiatr ucichł całkowicie. Nastała taka chwila, że wiatru nie było w ogóle i wody Zalewu były płaskie jak lustro. Od razu zrobiło się bardzo gorąco. Pociłem się strasznie i cały czas oblewałem się wodą. Znów chwyciłem za pagaj. Płynąłem bardzo wolno;  męczyłem się bardzo. Stojąca na brzegu wieża widokowa prawie w ogóle się nie zbliżała. Mijałem wiele zatoczek wśród rosnącego wszędzie szczypioru. Fajne miejsca do penetracji i odpoczynku z dala od ludzi. W dzikich chaszczach spokój zakłócają tylko wszędobylskie kaczki i mewy. Czułem, że wkrótce nastąpi zmiana pogody i będzie burza. Zrzuciłem grota, obciążyłem kotwicę łańcuchem; zrobiłem klar w kabinie i kokpicie. Czekałem na pierwsze odgłosy grzmotów. Powietrze stanęło w bezruchu i zrobiło się jak w dżungli – gorąco i parno. Trudno się oddychało. Zapanował taki bezruch, że nawet śmigła wiatraków przestały się kręcić.

Cały czas pagajowałem, ale prędkość miałem bardzo małą – ok. 2 km/h. Na przeciw widziałem Półwysep Rów, ale cały czas był bardzo daleko ode mnie. Chciałem płynąć wzdłuż brzegu, żeby w czasie ewentualnej burzy było bezpieczniej, ale kiedy zaczął wiać wiatr wybrałem najkrótszą drogę do Wolina. Z każdą chwilą wiatr tężał –  płynąłem coraz szybciej. Spokojne wody znów zafalowały.

Pojawiały się grzywacze i pasy piany. Dobrze, że teraz fale miałem od rufy; unosiła się to rufa to dziób – bez zmiany kursu. Płynąłem pełnym wiatrem jak szalony. Fale nas goniły, ale płynęliśmy prosto do celu. Nad Szczecinem niebo zrobiło się już czarne i chmury szybko sunęły w naszą stronę. Błyskawice i grzmoty były coraz bliżej. Czułem jak adrenalina we mnie buzuje. Wypatrywałem boi podejściowych i płynąłem skacząc jak ping-pong naprzód. W końcu minąłem farmę wiatraków pod Zagórzem. Widziałem ją od dawna, ale płynąłem do niej bardzo długo. Między półwyspem a lądem wiatr był bardzo silny; fala wysoka… Im bardziej wpływałem w głąb lądu wiatr i fale traciły na impecie. Minęły mnie dwa niemieckie jachty płynące na silniku. Trochę się pomęczą wychodząc na Zalew. W końcu zobaczyłem pole namiotowe pod Wzgórzem Wisielców. 2 lata temu stałem tam na brzegu i obserwując płynące jachty myślałem, czy kiedykolwiek popłynę tędy PASATEM. Ta chwila właśnie się spełnia! Jakiś etap, plan – został zrealizowany! Chmury burzowe mnie dogoniły i zaczęło padać. Im bliżej byłem Wolina tym bardziej wiatr słabł.

W końcu zobaczyłem Wolin

W planach chciałem dopłynąć do Wolina przed 16 00, by zdążyć przepłynąć pod otwartym mostem na Dziwną. Kiedy płynąłem szybko w silnym wietrze bałem się, że będę za wcześnie i będę musiał halsować przed mostem. Oczywiście rzeczywistość szybko zweryfikowała moje obawy – do mostu dopłynąłem o 16 08. Mostowy nie czekał na mnie – zamknął most od razu po przepłynięciu jednego jachtu. Trochę zły byłem na zaistniałą sytuację i na siebie, że nie poprosiłem o hol wyprzedającej mnie motorówki parę minut wcześniej. Trudno. Tak widocznie musiało być. Tradycji musiało stać się zadość – znów czekało mnie kładzenie masztu, gdyż prześwit mostu wynosi tylko 3,1 m. Przybiłem do kei zacząłem akcję kładzenia masztu. Akurat przewalała się burza nad Wolinem. Czysty przypadek! Niemcy spod daszków swoich jachtów przypatrywali się moim poczynaniom na mokrym pokładzie. Wypatrywałem „Aliena” za mostem, ale nie widziałem KOHANKI. Pewnie zabawia gości urodzinowych w Międzywodziu. Nie dziwię się. Tam jest 30 osób, a tu ja sam.

Żeby wyjąć maszt z cęg musiałem wybić młotkiem, śrubę mocującą. Była bardzo pokrzywiona i poskręcana. Widać gołym okiem, że duże siły na nią działały. Maszt leżał płasko na kabinie. Przymocowałem go linami, żeby nie tańczył na fali. Przepłynąłem pod mostem i przybiłem do starego miejsca, gdzie dwa lata temu staliśmy KOHANKĄ. Oczywiście deszcz się rozpadał i działając na dziobie, musiałem uważać, żeby się nie poślizgnąć. Próbowałem podnieść maszt, ale nie dałem rady. Wszystko było mokre i nie mogłem się dobrze zaprzeć nogami. Znów wymęczyła mnie ta akcja i w końcu musiałem poprosić młodzieżówkę spod mostu o pomoc. Trochę czasu minęło, ale w końcu maszt stanął. Uff! Byłem mokry od zmęczenia i deszczu. Dobrze, że znaleźli się tacy, którzy zechcieli mi pomóc.

PASAT przy nabrzeżu w Wolinie

 

Cała akcja z masztem zajęła 45 minut i o 17 05 wypłynałem z Wolina. Nie kusiło mnie zwiedzanie miasta ani muzeum. Pewnie gdyby pogoda była słoneczna, to bym trochę pospacerował, zrobił kilka zdjęć. Niestety po deszczu, niebo było zasnute grubą warstwą chmur. Postawiłem oba żagle i ruszyłem do Międzywodzia. Znów pewien etap się zakończył. Marzyłem, żeby popływać PASATEM po Zalewie – i to się spełniło. Ale chciałbym spenetrować te wody bez pośpiechu – robić zdjęcia i zbierać chrząszcze… Najważniejsze, żeby być blisko natury. Ta chwila jeszcze nastąpi…Tak rozmyślając, minąłem pozostałe mosty w Wolinie i wpłynąłem na Dziwną. Minęło może 15 minut… Wtem zobaczyłem jacht płynący do Wolina. Wydał mi się znajomy. Oczywiście! To KOHANKA była przede mną. Bardzo się z tego ucieszyłem. Prawie zacząłem skakać z radości, ze spotkania z Kohanką i „Alienem”. Przez wiele dni pisałem sms-y: gdzie jestem i jak się płynie; teraz w końcu się zobaczyliśmy. Dziwne uczucie – w końcu PASAT i KOHANKA spotkały się burta w burtę na wodzie. Szybko się do siebie zbliżyliśmy – wykrzykiwałe życzenia urodzinowe dla „Aliena”. W końcu się spotkaliśmy – „Alien” zrobił kawę i podał mi na pokład.

Czas na kawę…

 

Potrzebowałem kofeiny po całym dniu bez jedzenia. W sumie plan zrealizowałem. Dopłynąłem PASATEM do Wolina i spotkałem się z „Alienem” w dniu jego 40 urodzin. Uwolniłem zrefowanego grota – płynąłem na motyla. Niestety wieczorem wiatr zaczął słabnąć. Miałem tę przewagę, że nie musiałem płynąć torem wodnym, ale prosto przed siebie – nie patrząc na głębokości. „Alien” musiał płynąć torem i nadrabiać drogę. Powoli dzień się kończył i słońce chowało się za horyzont. Wiatr był coraz słabszy.

KOHANKA w pełnej krasie

 

W końcu zrobiło się późno i „Alien” podał mi hol. Do Międzywodzia dopłynęlismy na silniku. Co jakiś czas „odpoczywaliśmy”, gdyż silnik na KOHANCE był za płytko zanurzony i się grzał. W końcu o 21 30 dopłynęliśmy do Międzywodzia. Wiatru nie było i ostatnie 200 metrów pokonałem pagajując. Dziwne uczucie miałem, kiedy wszyscy na kei zaczęli trąbić „Alienowi” z okazji urodzin i trochę mi za przepłyniecie zamierzonej trasy. Dzisiaj przepłynąłem 59 km.

Znów na holu

Na Zalewie chwilami miałem duże oczy, szczególnie przy Chełmiaku i przed Wolinem. Całe szczęście, że płynąłem z wiatrem i nie musiałem halsować. Jeszcze nie płynąłem PaSATEM po tak dużej wodzie i przy tak silnym wietrze. Na szczęście wszystko zadziałało właściwie i obyło się bez przykrych niespodzianek. Byłem zmęczony. Przywitałem się z żeglarzami na kei, ale imion ich nie zapamiętałem. Było ich za dużo. Przede wszystkim przywitałem się z „Alienem” i jeszcze raz życzyłem mu wszystkiego dobrego z okazji okrągłych urodzin. Podróż się skończyła, a jedyne o czym myślałem to – prysznic. Po kąpieli poczułem się jak nowonarodzony. Nie było czasu na refleksje, gdyż musiałem jechać do sklepu po wiktuały urodzinowe. W Międzywodziu straszne tłumy na ulicach. Odwykłem od ludzi; źle się czułem w kłębiącym się tłumie. Wydawało mi się, że ci wszyscy ludzie chodzą w kółko, tylko po to, aby żeby zabić czas. To nie dla mnie…

…a w kabinie PASATA…

Wieczorem piliśmy trochę wódkę – urodzinową … Fajnie się rozmawiało i przyjemnie się słuchało o podróżach od ludzi, którzy mają duże doświadczenie w tej kwestii. Czułem coraz większe zmęczenie. Położyłem się po 01 00. Dzisiaj prawie 20 godzin byłem na nogach. Z jednej strony żałuję, że podróż się skończyła, gdyż przez parę lat o niej myślałem; a teraz jest już czasem przeszłym i muszę planować inne wyjazdy. Cieszyłem się, że udało mi się dopłynąć na czas, tak jak planowałem i wypiliśmy z Tomaszem („Alienem” – przypisek red.) urodzinową wódkę…

 

Tags: rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (1)

Trackback URL | Comments RSS Feed

  1. alien says:

    Można bez silnika i taka droge zrobić za pomocą uporu zagli pagaja!GRATULUJE!

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates