Słonką Wartą i Odrą cząść 3

| 14/10/2012 | 0 Komentarzy

Autor: Piotr Jedroszkowiak

Dzień trzeci, 14 lipca 2009 – Warta

Obudziłem się o 05 00. Zaczęło świtać. Postanowiłem nie marnować czasu i wyruszyć jak najwcześniej. Zrobiłem kawę i o 06 00 wystartowałem. Wiatr był pełny, ale słaby. Poranek słoneczny. Zrobiłem parę zdjęć elewatorowi w Czerwonaku i w drogę. Szkoda, że elewator od strony wody wygląda jak ruina – nabrzeże zniszczone, żuraw załadunkowy zniszczony. Po prostu trup, jak po wojnie.

Elewator w Czerwonaku

Z początku płynęło się przyjemnie- wiatr był pełny, ale po chwili zdechł i znów prąd wziął mnie w swoje władanie. Prąd znosił mnie bardzo i próbował obrócić dziób na wiatr. Musiałem opuścić foka, gdyż za bardzo zmieniał kurs kiedy pagajowałem. Przy najlżejszym podmuchu dziób stawał bokiem do nurtu i musiałem mocno wiosłować, żeby ustawić PASATA dziobem we własciwym kierunku. Po zrzuceniu foka od razu łatwiej było utrzymać kurs. Po lewej stronie miałem las, a po prawej łąki i pola.

Przed mostem w Biedrusku

W końcu minąłem most w Biedrusku. Wiele razy przejeżdżając po nim rozmyślałem, czy znajdę się tutaj płynąc PASATEM. Trochę wiało, trochę wiosłowałem. Po lewej stronie nieprzerwanie rozpościerał się stary las. Ptaków było mnóstwo. Całkowicie dzika przyroda. Po prawej stronie zabudowania Bolechowa. Miło mi się zrobiło, kiedy stary wędkarz mnie pozdrowił i życzył dobrej drogi. Słońce schowało się za chmury – miało się na deszcz. W planie miałem biwak i śniadanie w stanicy w Mściszewie. Prąd mnie nie zniósł i szczęśliwie dobiłem do brzegu. Dobrze, że podejście było głębokie i dopłynąłem dziobem do samego brzegu nie zahaczając mieczem o dno.

Przyjazny brzeg bindugi w Mściszewie

Miejsce biwakowe dobrze urządzone i nie zniszczone. Była wiata, stoły, miejsce na grilla i ognisko oraz toy-toy. Wcześniej jeszcze było ujęcie wody, ale teraz krany były już zniszczone. Fajnie mi się tutaj odpoczywało. Zjadłem śniadanie, wypiłem herbatę. Trochę pochodziłem po okolicy, rozglądając się po drzewach i krzakach w poszukiwaniu chrząszczy. Znalazłem tylko wonnicę na wierzbie. Na trawie było mnóstwo rosy i nogi miałem bardzo mokre, no i pokrzywy bardzo mnie poparzyły. Żal było ruszać dalej, ale co zrobić. Po 10 00 popłynąłem dalej. Po obu stronach rzeki rozciągały się lasy. Tereny bardzo dzikie, nawet wędkarzy nie było. Spokój. Minąłem brzeg koło Rezerwatu Śnieżnikowy Jar. Niegdyś ten fragment rzeki wydawał mi się bardzo dziki. Teraz wszędzie zieleń – nie widać leżących konarów i drzew. Wiele ptaków drapieżnych krąży nade mną. Naprawdę jest to dziki fragment Warty.

Dzikie brzegi Warty

Niebo zasnuło się chmurami i wiatr oklapł. Akurat mijała mnie motorówka z Wrocławia i musiałem pagajować żeby zachować bezpieczną odległość. Wymieniliśmy się pozdrowieniami. Zrobiło się szaro, a ja leniwie płynąłem do Obornik, co jakiś czas wiosłując, żeby nie zejść z środka nurtu. Przed Obornikami zaczęło kropić. Minąłem po prawej stronie zniszczony zębem czasu i zarośnięty port. Nabrzeże ze ścianki Larsena strasznie powyginane. Przed mostami rozpadało się na fest. Rzuciłem kotwicę i schowałem się do kabiny. Trochę posłuchałem radia, ale ulewa trwała 10 minut – więcej czasu zajęło mi wyrwanie kotwicy, sklarowanie jachtu i powrót na szlak.

Mosty w Obornikach

Znów prąd mnie zniósł na brzeg i musiałem pagajować. Trochę nerwów mnie kosztowało przepłynięcie pod mostami, szczególnie pod trzecim, kiedy wiatr był bardzo porywisty i musiałem ostro halsować. Śmieszne się musiało wydawać kiedy sam sobie wydawałem na głos komendy. Akcja była. Wydawało mi się, że top masztu zahaczy o przęsło i lampka topowa się urwie. Najgorsze było, że ludzie na mostach się zatrzymywali i patrzyli jak mi idzie halsowanie. Na szczęście nie było sensacji i mosty minąłem bez przygód. Szkoda, że w Obornikach nie funkcjonuje żadna przystań z prawdziwego zdarzenia. Widziałem tylko na prawym brzegu przystań, gdzie stała stara motorówka – krzywy pomościk i trawa po kolana. Żal, że nic tu nie ma dla wodniaków. Może nikomu się to nie opłaca, a może za mało jest wodniaków. Za Obornikami lasy zniknęły i halsowałem od brzegu do brzegu, patrząc jak się ludzie budują. Okolica zrobiła się płaska i mało ciekawa z przyrodniczego punktu widzenia. Znów walczyłem z silnikiem, ale bezskutecznie. Rozkręciłem tylko rączkę gazu i schowałem wymontowane elementy. Przyrzekłem sobie, że nigdy już nie zainwestuję w radziecką myśl techniczną. Widać, że Warta bardzo przybrała, gdyż wiele łąk i pastwisk nadbrzeżnych jest zalanych i ogrodzenia sięgają w głąb rzeki. Kiedy wpłynąłem w obszar Puszczy Noteckiej, na obu brzegach rzeki pokazały się lasy sosnowe.

Nic tylko las. Pięknie. Znów dużo ptaków drapieżnych krążyło w powietrzu. Pokazało się słońce i świat zrobił się piękny – brzegi dzikie, bez żadnych zabudowań. Drzewa rosną przy samym brzegu Króluje zieleń lasów i kolory nabrzeżnych kwiatów. Jest dziko. Lądem trudno dostać się w takie miejsca. Za Będzinem zrobiłem postój penetracyjny. Przebiłem się przez nurt i wpłynąłem między ostrogi, gdzie prąd nie był już tak silny. Dobiłem do brzegu i uderzyła mnie gorączka.

Odpoczynek w dzikich okolicznościach przyrody

Wiatru nie było i słońce strasznie grzało. Przede mną były łąki ukwiecone i ruszyłem na łowy. Motyli, błonkówek było mnóstwo. Pospolitych kózek również. Na kwiatach ścisk niesamowity. Prawdziwy raj entomologiczny, lecz nic ciekawego nie znalazłem. Jednak przyznać muszę, że tereny przyrodniczo są piękne. Wioski położone są na wysokim brzegu, a bezpośrednie otoczenie rzeki dzikie. Czułem się jak w domu. Trochę podjadłem, trochę odpocząłem. Znów trochę powalczyłem z silnikiem, ale nic nie wskórałem. Słońce grzało pełną parą, a ja sobie uciąłem półgodzinną drzemkę w kabinie. Tylko owady brzęczały. Miejsce naprawdę mi się spodobało. Bielik i rybołów nade mną krążyły – czułem się jak na Amazonce. Nikt mnie nie niepokoił i nie widziałem ludzi. Po prostu dziko.

Tu można odpocząć z dala od ludzi

Zrobiło się gorąco- słońce paliło niesamowicie i czułem, że uszy mam już spalone i będą rany. Miałem problem, żeby wypłynąć zza ostrogi – prąd kręci, wiatr przeciwny, a ostrogi położone blisko siebie i miejsca na manewrowanie nie ma. Trochę walczyłem, kiedy wpłynąłem w oczerety – pod wiatr i prąd musiałem się wypchnąć. Znaczy cały czas brakuje mi doświadczenia, cały czas muszę się uczyć i połykać gorzkie pigułki porażek. Takie życie, takie pływanie. Co chwilę coś nowego mnie zaskakuje. Znów znalazłem się na rzece. Widoki piękne – pełne słońce i dzikie brzegi. Szkoda, że wiatr w mordę. W Kiszewie miałem akcję kładzenia masztu przed liną byłego promu górnolinowego.

Lina wisi 5 metrów nad lusterem wody – trzeba kłaść maszt

Teraz między brzegami pływa stalowa krypa, która może transportować tylko ludzi. Wiatr był rześki, ale przeciwny i znów mnie strasznie targało, kiedy stawiałem maszt pod wiatr. W tym momencie PASAT jest bezsilny – jak skorupka orzecha płynie, dokąd prąd i wiatr go pchają. Za Kiszewem był piękny zakręt Warty z niesamowitym widokiem na rzekę i dziki brzeg. Piękne miejsce do robienia zdjęć przyrodniczych.

Widoki piękne, ale woda płytka

Na lewym brzegu widziałem ujście Samicy, zarośnięte trzciną, lecz z wartko płynącą wodą. Pięknie się płynęło sycąc widokami oczy, ale gwałtownie wpłynąłem na mieliznę. W jednej sekundzie idylla zamieniła się w akcję o życie. Od razu PASAT ustawił się burtą do nurtu i przechylił się do kabestanów. Ze smukłego jachtu zamienił się w tępy kloc, stawiający straszny opór wodzie. Teraz poczułem jak silny jest prąd rzeki. Wielka masa wody z głośnym szumem przewala się koło PASATA, chcąc go porwać z sobą. Próbowałem rozkołysać jacht, ale leżał na burcie w wodzie z wbitym w dno mieczem i ani drgnął. Podniosłem płetwę sterową, bo czułem, że się wykrzywia wbita w dno. Dopiero za czwarty razem kotwica złapała i uwolniła jacht z opresji. Myślałem, że ręce mi urwie, kiedy próbowałem ją wyrwać z dna. Z całej siły byłem zaparty nogami o burtę w kokpicie i przez kabestan wybierałem linę kotwicy. Czułem drżenie kadłuba kiedy szurał mieczem po dnie. Przekonałem się przez te parę minut o sile rzeki. W końcu PASAT odzyskał pływalność i poczułem wielką ulgę i radość, że znów stał się smukłym pięknym jachtem. Od tej przygody trzymałem się środka rzeki. Okolice były bardzo malownicze – rzeka kręciła, brzegi były wysokie i wszędzie po obu stronach brzegu rozciągały się lasy. Bardzo dużo ptaków krążyło w powietrzu. Miło się płynęło mimo, że wiatr był słaby. Teren się wyrównał i zaczęły przeważać łąki i rzadko rozsiane wioski nadrzeczne. Pojawiło się trochę wędkarzy. Brzegi rzeki były jednak dzikie. W końcu zobaczyłem most kolejowy w Stobnicy.

Nieczynny most kolejowy w Stobnicy

Minąłem go bardzo wolno, płynąc tylko dzięki prądowi. Widocznie jachty pod żaglami nie są tutaj zbyt częstym widokiem, gdyż usłyszałem głos z brzegu „patrzaj Pawełek jaki korab idzie na żaglach”. Po prawej stronie zobaczyłem stanicę. Walczyłem z prądem, żeby do niej dobić i się udało. Za głównym nurtem woda prawie stoi. Dobiłem do brzegu bez szorowania mieczem o dno. Zacumowałem do palika i się cieszyłem, że się tutaj znalazłem. Przepływając przez Poznań spotkałem motorowodniaków, którzy mi powiedzieli i polecili przystań w Stobnicy u Macieja. Teraz tutaj jestem. Poszedłem się zapytać czy mogę spędzić noc na przystani i ile to kosztuje. Mogłem, ale o szczegółach miałem porozmawiać później kiedy wróci Maciej z pracy. Zrobiłem klar na jachcie i poszedłem do sklepu po zakupy, a później miałem w planie odwiedzić stację doświadczalną katedry zoologii z naszego wydziału.

U Macieja i Agnieszki

Ostatni raz byłem tu w 1996 roku. Trochę pogadałem ze sklepową i miałem szczęście, że leśniczy Andrzej przyjechał i podwiózł mnie na stację. Trochę po drodze pogadaliśmy. Niestety Iwony nie było już od 2 miesięcy, a Jacek spał. Nie chciałem zakłócać mu spokoju i poszedłem w las. Widziałem trochę zrębów i trochę je spenetrowałem. Szukałem Borodziei, ale bezskutecznie. Tylko Kłopotki i Leptura rubra* miały rujkę i było ich dużo. Trochę pochodziłem, ale nic ciekawego nie znalazłem. W sandałach trochę nieprzyjemnie chodzi się po wycince. Stopy trochę cierpią. Wróciłem do stanicy. Maciej już był i trochę porozmawialiśmy. Bardzo miły człowiek. Nie chciał ode mnie pieniędzy za gościnę, a jeszcze taczkę drewna mi przywiózł, żebym sobie ognisko zrobił i kiełbaskę na gorąco zjadł. Wieczorem trochę sobie porozmawialiśmy przy piwie. Bardzo mi się tutaj spodobało. Zaprosił mnie jeszcze do domu. Tu poznałem jego żonę – Agnieszkę. Byłem już zmęczony – z lubością położyłem się więc w kabinie jachtu na materacu. Wieczorem słuchałem radia i pisałem. Dzisiaj słońce bardzo mnie przypaliło – uszy najbardziej cierpią. Pewnie pojawią się krwawe strupy. Dzisiaj przepłynąłem 45 km. Stanica w Stobnicy jest na 188km biegu Warty.

* Borodziej cieśla, Kłopotek czarny i Leptura rubra to gatunki chrząszczy z rodziny Kózkowatych. Jednym z moich hobby jest zbieranie i kolekcjonowanie chrząszczy…

Tags: rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates