RAGTIME i żegluga mała część 3
Prognoza wskazuje na to, że 1 sierpnia dopiero koło 1700 wiatr odkręci znowu do sektora wschodniego. Wychodzimy około 1600. Po jakimś czasie wiatr odkręca do południowego. Płyniemy do Ustki. Jedna osoba “rządzi” w kabinie (spanie, dożywianie załogi na “tarasie”), dwie zajmują się łódką. Katarzyna jest teraz pokładowym dyżurnym synoptykiem. Pod wieczór wiatr zaczyna tężeć. Zakładamy ref na grocie. Potem zrzucamy bezana. Po jakimś czasie stawiamy go ponownie, by w dryfie założyć drugi ref na grocie, bierzemy kurs na Ustkę i zrzucamy bezana. Decydujemy się stanąć na kotwicy przed Ustką. Nie chcemy wchodzić do portu po ciemku. Bajdewindem podpływamy pod brzeg i stajemy jakąś mile od plaży. Gorąca herbata i spać.
W niedzielę 2 sierpnia o 0900 oddajemy cumy w Ustce. Piotrek musi wracać. Zostajemy we dwoje. Czekamy na przejście kolejnego frontu i wyklarowanie pogody. We wtorek wiatr jest korzystny, ale według informacji z internetu poligon jest już zamknięty. Zaglądamy rano do bosmana. Bez przekonania pytam o akwen zamknięty 6 i 6a. Ku naszej radości okazuje się, że poligon będzie otwarty do 0500 dnia następnego (do środy). O 1100 wychodzimy w morze w towarzystwie jachtu z Danii i niemieckiego katamaranu. Płyniemy wzdłuż smutnego, pustego brzegu – od jutra miedzy Ustką a Darłówkiem “woda” będzie zamknięta. Beznadziejnie ta zmilitaryzowana strefa dzieli nasze wybrzeże – myślę że to jedna z przyczyn niewielkiej ilości jachtów w “żegludze małej”. Gdzieś w połowie poligonu widzę nadpływający ku nam czarny, “miękki” ponton. Trzech facetów w czarnych piankach – nie nasi, ani chybi z NATO-lina – podpływa specjalnie, by nas obejrzeć. Podnoszą kciuki skierowane ku górze, machamy im również i ponton płynie w kierunku plaży, a my na dalej zachód. Do Darłówka wchodzimy koło 1900. Przechodzimy most. Przed mostem ruch jak na Marszałkowskiej – trzy sztuki “galeonopodobnych” kręci się “w tę i nazad”. Za mostem płyniemy do Darłowa. Nie warto. Wracamy. Stajemy w “Marinie Darłowo”. Z daleka wygląda, że kontenery sanitarne zamknięte na cztery spusty. Na ścianie widoczny numer telefonu do obsługi mariny – wypisany wielgachną czcionką. Katarzyna dzwoni – miłe rozczarowanie. Pani grzecznie pyta czy może być za pół godziny? Zjawia się, kasuje stosowną opłatę i dostajemy kluczyk. Czysto – WC, prysznice, pralka. W porównaniu z Ustką jest wręcz ekskluzywnie. Jeśli już brać opłaty za postój i tę nieszczęsną opłatę tonażową (za zrzut nieczystości?) tak jak od statku (sic!) w wysokości 25 zł, to lepiej niech Ustka weźmie przykład z Darłowa. W obu portach ludzie mili – tyle że problem sanitariatów Darłowo rozwiązało o niebo lepiej. Stoimy przy nabrzeżu – oczom nie wierzymy: stoi 11 jachtów, a tylko nasz RAGTIME pod polska banderą!
5 sierpnia o 0800 mijamy otwarty most i wraz ze znajomym już “Duńczykiem” MAYFLOWER, sklejkowym Waarschipem (konstrukcja holenderska) HACKTEUFELEM (pod niemiecką banderą) oraz „Bawarką” “pod Szwedem” gnamy w kierunku Kołobrzegu. Katamaran PUSSYCAT “zawsze” wychodzi godzinę później – żeglują wspólnie z Duńczykami. Grota stawiamy już w główkach – inni podobnie. Jeszcze przed otwarciem mostu założyłem bukszpryt i tuż za główkami dostawiamy bezana i genakera. Katarzyna zaczyna się regacić. Kilkunastometrowy MAYFLOWER niesie – tak jak w drodze z Ustki – tylko genuę, na żółtym Waarschipie mają postawiony komplet podstawowy – grot i fok. Szwed stawia grota oraz spinakera i odjeżdża w siną dal. Kurs dający prowadzić wszystkie trzy żagle prowadzi po cięciwie zatoczki – odpływamy od brzegu, wiatr słaby. Oba jachty zostawiamy za rufą – Niemców od strony brzegu, Duńczyków od strony morza. Gdzieś koło Mielna wiatr tężeje HACKTEUFEL mija nas i zaczyna się oddalać, na MAYFLOWERZE stawiają grota. Jedziemy cały czas z prędkością oscylującą wokół 5 węzłów. To nie żarty – wyścig jak cholera. Kołobrzeg. Koło 1700 zrzucam genakera, potem bezana i w główki wchodzimy na silniku i grocie. W główkach dają nam pierwszeństwo uprzejmi Duńczycy, panowie z HACKTOUFELELA już stoją i pokazują miejsce w basenie łodziowym tuż obok siebie… Tośmy już znajomi! Po chwili wpływa PUSSYCAT i staje obok MAYFLOWERA. Idziemy na piwo, by szybko wrócić na jacht i zza ziemnego wału słuchać koncertu – tak lepiej. Jest wieczór. Jednym ze spacerujących po nabrzeżu ludzi okazuje się nasz dobry znajomy – Andrzej. 6 sierpnia rano przychodzi znowu do portu. Załatwiwszy swoje sprawy, stwierdza, że może – jeśli nie mamy nic przeciwko temu – przepłynąć się z nami. Andrzej – były zapaśnik, któremu karierę sportową zwichnęły (jak wielu w tamtych czasach) polityczne gry, które doprowadziły do tego, że Polacy nie pojechali na olimpiadę w Los Angeles w roku 1984 – to żeglarz.
Do najbliższego portu – Dźwirzyna mamy 7 mil. Jest tam płytko – 1-1,1 metra, ale my mamy tylko 85 cm zanurzenia, ponadto wiatr i fala pozwalają przypuszczać, że nie powinno być problemów przy wejściu. Niecałe 2 godziny i jesteśmy u wejścia do portu. W główki wchodzi Katarzyna – grot i silnik. Idziemy pod prąd, słychać jak w dolinach fali przycieramy kilem o piach, dodaję gazu, grot zasłonięty falochronem już nie ciągnie, zrzucam go. Wchodzimy do maleńkiego baseniku, w którym stoi pogłębiarka (jest świeżo po remoncie i lada dzień ma się wziąć do roboty). Tego samego dnia wchodzi do basenu KAKTUS – DZ-ta ze Szczecina. Płyną wzdłuż wybrzeża na wschód i mają zamiar – jeśli dobrze zapamiętałem – wchodzić do ujść rzek wpadających do morza. Następnego dnia płyną chyba na jezioro Resko Przymorskie – na wiosłach. Ciekawy pomysł na rejs. Przypominają mi się czasy, gdy żeglowałem z kolegami na Dezecie – przez miesiąc po Mazurach, a potem jeszcze spłynęliśmy nią do Warszawy. Spanie pod żaglem, gotowanie na ognisku… Wieczorem po Andrzeja przyjeżdża kolega i znowu zostajemy sami. 8 sierpnia koło 1000 ruszamy do Dziwnowa. Z początku jest miło, mijamy Mrzeżyno, latarnię w Niechorzu. Wiatr zaczyna tężeć, idziemy pełnym kursem, fala rośnie. Stajemy w dryf na bezanie i refuję grota. Za Rewalem zrzucam bezana. Nadbiegające od rufy fale są naprawdę wysokie – hipnotyzują. Myślę, że mają koło 2 metrów. Nie oglądam się za siebie. Zmieniamy się często za sterem – utrzymanie kursu wymaga drobniutkich, choć częstych korekt kursu. Kilka godzin takich ćwiczeń rumplem i czuć jakiś mięsień, którego przy klawiaturze komputera się nie używa. W ujście rzeki Dziwnej wchodzimy pod wieczór (koło 1800). Stajemy w Basenie Leśnym – w przystani “Polmax”. Bardzo przyjemna przystań. Jesteśmy na wodach wewnętrznych. Kolacja, piwo i spać.
Następnego dnia most w Wolinie otwierają o godzinie 1000, most w Dziwnowie w godzinach parzystych. 9 sierpnia o 0530 dzwonimy do pana mostowego i zgłaszamy chęć przejścia o godzinie 0600. Pod mostem mijamy się z piękną, zadbaną drewnianą łodzią kabinową pod polską banderą. Miała wiać połówka/baksztag. Ale póki co jest to raczej bryza od lądu i “gnamy” na motorze całe 2,5 węzła. Gdy do otwarcia mostu pozostaje już tylko 45 minut, a dystans dzielący nas doń to jeszcze około 3 mil – odpuszczamy. Stajemy na kotwicy i robimy spokojnie kawę i śniadanie. Płyniemy dalej niespiesznie na żaglach – wieje słabo, ale za to już z tyłu lub z boku. Jedziemy początkowo 0,5-0,9 węzła. po drodze mijamy “budzącą się” DZ-tę. Tuż przed Wolinem mamy już 2 węzły. Przed mostem stajemy koło 1300. Most otwierają za 24 godziny. Swoją drogą to niedorzeczne, by most, przez który jeździ kilka samochodów na godzinę (obok jest nowy most drogowy o prześwicie 12 metrów) był otwierany w dni powszednie 2 razy dziennie, a w dni świąteczne raz na dzień. W Dziwnowie można co 2 godziny – a tu nie?! We dwoje kładziemy maszty. Przeciągamy na burłaka łódkę pod mostem. Dzięki uprzejmości dwóch panów zwiedzających z żonami Wolin stawiamy maszty. Takluję jacht i o 1600 ruszamy w dalszą drogę. Przed nami Zalew Szczeciński. Za południowym cyplem wyspy Wolin bierzemy kurs na Nowe Warpno (około 17 mil). Wiatr raczej słaby – gdy prędkość spada poniżej 3 węzłów podpieramy się silnikiem. Wypatrujemy sieci. Niezwykle pomocna jest lornetka, która Piotrek także wytargował we Władysławowie – tyle ze nieco wcześniej (miał wtedy więcej czasu i jak twierdzi przyłożył się do sprawy). Naigrywałem się z instrumentu niemiłosiernie – teraz uważnie lustruję przezeń horyzont. Przy bramie torowej wiatr się wzmaga – prędkość oscyluje wokół 4 węzłów. Tuż przed 2100 w przystani “Skagen” oddajemy cumy. Wita nas Jacek – szef portu. Cicho, uroczo, piękne sanitariaty, ciepła atmosfera – warto było tu przypłynąć, wybrać właśnie ten port. Sączymy z Katarzyną piwo i patrzymy na zachodzące słońce. Dotarliśmy na koniec Polski.
***
Przystań „Skagen” – powstająca na terenie dawnego portu rybackiego w Nowym Warpnie, działa od maja 2009 roku – to znakomity port wypadowy. Położony jest praktycznie po środku Zalewu Szczecińskiego. Na przełomie sierpnia i września RAGTIME zalicza dwa pierwsze porty zagraniczne. Nie jest to jakiś wielki wyczyn, raczej rekonesans – robimy w sumie około 30 mil wchodząc do portu Altwarp (nie dalej niż 1 Mm od Nowego Warpna) oraz Kamminke (około 8 Mm). Na krótkiej, stromej – podobnej do śniardwiańskiej – fali RAGTIME zachowuje się dobrze. Nie wali, nie tłucze, choć boczna fala bryzga na pokład. Nie da się tu pływać tak jak na fali bałtyckiej, do której RAGTIME wydaje się stworzony. I jeszcze jedno… W drodze powrotnej z Kamminke regularna halsówka, której niejako osią jest granica. Fakt, że można już pływać po Zalewie Szczecińskim, nie bacząc po której stronie granicy może wypaść hals, daje uczucie niezwykłe – wolności, przynależności do cywilizowanego świata… RAGTIME zostaje na zimę w Nowym Warpnie. Jest czas, by snuć plany na kolejny sezon.
Kalendarium rejsu:
27.07 – Górki Zachodnie – Hel
28.07 – Hel – Władysławowo
29.07 – Władysławowo – Łeba
30.07 – Łeba – latarnia morska Czołpino (ok. 5 Mm przed Rowami wiatr zmusza do sztormowania na dryfkotwie wyrzuconej z rufy, po ok. 1 godzinie sztormowania stajemy na kotwicy na trawersie latarni Czołpino)
31.07 – Czołpino – Łeba (ok. 1 godziny sztormowania na dryfkotwie wyrzuconej z rufy)
1.08 – Łeba – Ustka (wychodzimy z Łeby ok. 1700, ok. 0400 kotwiczymy pod Ustką)
2.08 – ok. 0900 wchodzimy do Ustki
4.08 – Ustka – Darłówek
5.08 – Darłówek – Kołobrzeg
6.08 – Kołobrzeg – Dźwirzyno
7.08 – Dźwirzyno – Dziwnów
8.08 – Dziwnów – Nowe Warpno
Po wodach morskich przepłynęliśmy 226 Mm ze średnią prędkością 3 węzły (w tym 14 godzin na silniku – średnia prędkość 2 węzły co daje 28 Mm); razem (Górki Zachodnie – Nowe Warpno) – 257 Mm (w tym 21 godzin na silniku – 42 Mm)
Załoga:
Katarzyna Szatkiewicz (od Łeby)
Piotr Dalecki (do Ustki)
Stefan Ekner
***
Jacht
RAGTIME ma klasyczne linie kadłuba – długi integralny kil, smukłą pletwę sterową zamocowaną zawiasami przykręconymi na jej końcach do stewy rufowej, 400-kilogramowy balast wewnętrzny, 6,5-konny silnik stacjonarny, ożaglowanie ket-kecz z lugrowymi pełnolistwowymi żaglami, genaker stawiany na demontowanym bukszprycie.
Kadłub znakomicie spisywał się na fali – na morzu ani jedna fala nie weszła na pokład, bez względu na ustawienie kadłuba względem fali. Moim zdaniem zdecydowanie “mniej subtelne” fale trafiają się na Zatoce Gdańskiej (że nie wspomnę o Zalewie Szczecińskim). Osiągane prędkości (nie liczę surfowania na fali – w drodze do Dziwnowa gdy log odnotował prędkość maksymalną 8 węzłów) i obserwacja opływu wody wokół kadłuba wskazują – według mnie – na to, iż prędkością graniczną jest 6 węzłów. Noszenie pełnych żagli w warunkach wiatrowych pozwalających osiągać prędkości oscylującej wokół owych 6 węzłów to niepotrzebne forsowanie jachtu. Łódka szybciej nie popłynie.
Takielunek – lugrowe żagle stawiane na wolnostojących masztach są sprawne w żegludze i łatwe do obsługi (kąt martwy – 110o, znakomita sprawność już od pełnego bajdewindu – lekkie przeostrzenie daje w efekcie jacht “ostro stojący” pod żaglami, żagle nie łopocą, lekkie odpadnięcie to gwałtowny przyrost siły ciągu). 10-metrowy grot z łatwością można zarefować, gdy jacht stoi w dryfie. By stanąć w dryf należy wybrać bezana „na blachę”. Genaker współpracuje z dwoma pozostałymi żaglami w zakresie od pełnego bajdewindu do baksztagu. Mały bezan można stawiać i zrzucać w dowolnym kursie względem wiatru.
Wyposażenie RAGTIME’A:
pneumatyczna komora wypornościowa o objętości 700 litrów (napełniana CO2) zapewniająca niezatapialność jachtu balastowego (na ten temat napiszę odrębny artykuł), kamizelki pneumatyczne z pasami bezpieczeństwa – 3 sztuki, koło ratunkowe – 1 sztuka, pławka dymna (pomarańczowa), rakiety – czerwone, komplet map polskiego wybrzeża, kroczek, ploter nawigacyjny, ekierka, 2 ołówki, różowa temperówka (Kamila – córka Piotrka – pożyczyła tacie swoją, specjalnie na tę wyprawę), latarka akumulatorowa oraz tzw. czołówka, książka Jurka Kulińskiego “Polskie porty morza otwartego” (dzięki Bogu coraz mniej aktualna – znaczy, że się zmienia na dobre), GPS, telefon komórkowy, pozwalający łączyć się z internetem (prognoza pogody, akweny zamknięte, telefony do bosmanatów – te w książce Jurka po kilku latach przestały w większości być aktualne), róg mgłowy, 5-kilogramowa kotwica Bruce’a na 20-metrowej linie, dryfkotwa, którą zaprojektowałem na podstawie wskazówek znalezionych w książce Johna Vossa pt. „Łodzią żaglową przez oceany”, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1982 (dryfkotwie poświecę odrębny artykuł).
RAGTIME wyposażony jest w napędzany – od silnika – paskiem klinowym 26-amperowy alternator, ładujący akumulator o pojemności 55 Ah – to absolutnie zaspokajało nasze zapotrzebowanie na prąd. Nie potrzebowaliśmy doładowywać akumulatora w portach – 2 godziny na silniku wystarcza, by akumulator naładować od “zera” do “stanu kwitnącego”. Małe zużycie prądu to głównie zasługa zastosowania oświetlenia LED-owego – światło nawigacyjne białe 360o na grotmaszcie, oświetlenie wnętrza i lampa oświetlająca kokpit na bezanmaszcie (ma za zadanie w absolutnej ciemności zaledwie rozproszyć mrok), GPS zasilany jest z akumulatora (w zapasie mieliśmy 2 komplety baterii); kuchnia na kardanie, 1,5 litra denaturatu (paliwo do kuchenki); 18 litrów paliwa do silnika, 1 litr oleju silnikowego (zapas); gaśnica; 15 litrów wody pitnej + 6 butelek 1,5 litrowych, zapas żywności na tydzień dla 2 osób.
Pogoda
Prognoza pogody, której “pilnowała” Katarzyna, określana była na podstawie kilku internetowych źródeł: ogólne mapy pogody, ICM, IMiGW (prognoza morska), Accu Weather; ponadto o akwenach zamkniętych Katarzyna czerpała wiedzę z “Wiadomości żeglarskich” Biura Hydrograficznego MW. Na pokładzie Katarzyna korzystała z telefonu komórkowego dającego możliwość przeglądania stron internetowych. Zawsze – jeśli tylko było to możliwe – nasze wiadomości konfrontowaliśmy z informacjami uzyskiwanymi w kapitanatach.
Tu dygresja. Nie spotkaliśmy się z powszechnym niegdyś “kapralstwem” urzędników mundurowych – byli mili i uczynni – ich obowiązkiem jest pilnowanie porządku w portach – jak sami mówią – a nie ograniczanie swobody żeglowania; to że np. w Ustce pracownicy kapitanatu muszą pobierać opłaty za cumowanie (oraz opłatę tonażową) to dla nich dopust Boży, tym bardziej, że zdają sobie sprawę z tego, co port w Ustce w zamian oferuje. Również służby graniczne wydają się profesjonalnie a dyskretne. Zmiany na dobre są widoczne!
Człowiek
Piotr zajmował się nawigacją. Pilnował, by na mapie co godzinę naniesiona była pozycja. Zanim położyliśmy się spać ustalaliśmy „taktykę” na dzień następny, posiadłszy już wiedzę zdobytą przez Katarzynę o prognozach na dzień następny. Zarówno Katarzyna jak i Piotr są opływani na morzu.
fot. Katarzyna Szatkiewicz, Stefan Ekner
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.