RAGTIME i żegluga mała część 2

| 09/10/2009 | 0 Komentarzy

RAGTIME – 5-metrowy jacht balastowy do żeglugi po wodach morskich osłoniętych i przybrzeżnych – zaprojektowałem w październiku 1999 roku. Powstawał przez 5 lat. Po trzech latach żeglowania RAGTIMEM po Zatoce Gdańskiej, uznałem, iż można podjąć próbę przepłynięcia ze wschodu na zachód wzdłuż polskiego brzegu. By osiągnąć zamierzony cel należało dążyć do tego by żaden z czynników – pogoda, jacht, człowiek – nie zawiódł. Margines błędu w żegludze morskiej na tak małym jachcie jest niewielki.

27 lipca koło południa oddajemy cumy w gościnnym klubie “Neptun” w Górkach Zachodnich i bierzemy kurs na Hel. Korzystny kierunek i siła wiatru sprawiają, iż po ok. 5 godzinach jesteśmy w główkach portu. Prognoza na dzień następny oraz informacje o akwenach zamkniętych, które nieustannie śledzi Katarzyna i śle nam na bieżąco SMS-ami, wskazuje że kolejne kilkadziesiąt mil mamy szanse przebyć – mając wiatr z sektora wschodniego i bezdeszczową pogodę – jeśli wstaniemy o świcie. 28 lipca, o godzinie 0600 jesteśmy już po śniadaniu i na silniku wychodzimy z główek – pod wiatr i pod falę. Prędkość ok. 1,5 węzła – trochę mało, ale metr po metrze oddalamy się od portu Hel. Stawiamy żagle. Wieje około 4-5o B z południa. Około godziny zajmuje nam wyhalsowanie się ponad sieci i pławę podejściowa do helskiego portu. Jeszcze jeden zwrot i zaczynamy odpadać. Łódka nabiera prędkości.

RAGTIME w porcie w Helu...

RAGTIME w porcie w Helu...

Około 0730 Półwysep Helski zasłania nas od fali i zaczyna się fascynująca jazda. Prędkości osiągane przez RAGTIMA utrzymują się na poziomie 5,9 węzła. Nie udaje się jednak przekroczyć 6. Opór falowy krótkiego w linii wodnej kadłuba nie pozwala na to – RAGTIME co jakiś czas sapie niczym parowóz i prędkość spada do ok 5,5, aby po chwili znowu osiągnąć ową prędkość graniczną. Log wielokrotnie notuje prędkości większe, ale jest to surfowanie na fali i nie biorę tego pod uwagę. Jestem bardzo zadowolony z łódki – balastowy kadłub ma w końcu tylko 4,30 m długości linii wodnej i aż wyporności 1150 kg. Jazda jest fascynująca. Po 5 godzinach jesteśmy pod Władysławowem, a około południa stoimy sklarowani. Przed wejściem dzwonimy do kapitanatu by zapytać o sytuacje w porcie. Po zacumowaniu podchodzą do nas pogranicznicy – “skąd przypłynęliśmy?…” “Dowidzenia…” Ot i wszystko. Zgodnie z prognozą około 1400 pogoda się psuje, przelotne deszcze i silne podmuchy spod chmur – ale my już spokojnie patrzymy na to znad kufla… Rozmawiamy z Piotrem na temat przedpołudniowej jazdy i uznajemy, iż osiąganie stałej prędkości na poziomie 5 węzłów nie powoduje forsowania jachtu – od tego etapu, jeśli prędkości chwilowe przekraczają 5,5 węzła, redukujemy powierzchnię ożaglowania.

Wieczorem dostajemy od Katarzyny prognozę na dzień następny. Wynika z niej, że dopiero około 1400 kierunek wiatru będzie dla nas korzystny. Jest 29 lipca. Z portu wychodzimy około 1200 i nabieramy wysokości idąc kursem na północ z lekką odchyłką na zachód. Około 1400 wiatr rzeczywiście wypełnia – czeka nas nocka. Ponieważ Piotr i ja znamy port w Łebie decydujemy się wchodzić doń po ciemku. Zmieniamy się za sterem co godzinę, tuż przed zapadnięciem zmroku zapalamy światło nawigacyjne i refujemy grota. Na pokładzie nosimy kamizelki pneumatyczne, a wychodząc na dek zakładamy pasy bezpieczeństwa. 30 lipca, około 0200 cumujemy w Łebie. Łeba to bardzo ładnie położony port, “europejskie” sanitariaty, bar, restauracja, stacja benzynowa, sklep żeglarski… I co? Można gonić świat?! Widać można.

... i w Łebie

... i w Łebie

Około 1000 startujemy do kolejnego etapu. Prognoza wskazuje na korzystny kierunek ze wschodniego sektora; są ostrzeżenia o porywistych wiatrach podczas burz. Jesteśmy 5 mil przed Rowami, już widzimy główki. Z zachodu nadciąga ciemnojagodowa chmura. Przygotowujemy się na atak żywiołu – silnik pracuje, żagle zrzucone, bierzemy kurs na wschód. Chmura nadchodzi teraz od rufy. Oglądamy się za siebie – fragment “świata” dzielący nas od połykającego wszystko tumanu szybko maleje. Uderzenie wiatru jest silne. Wiatr zrywa wodę z powierzchni morza. Spada rzęsisty deszcz. RAGTIME znakomicie radzi sobie z falą od rufy – szpicgaty nie mają tendencji do wywożenia na fali. Piotrek bez problemu utrzymuje kurs jachtu. Przygotowuję dryfkotwę. Nikt z nas nigdy wcześniej nie używał tego urządzenia. Wypuszczam dryfkotwę na 30-metrowej linie alpinistycznej, która znakomicie amortyzuje szarpnięcia. Patrzymy co się dzieje… Wysprzęglam silnik, który chodzi na wszelki wypadek na wolnych obrotach. RAGTIME  na samej dryfkotwie idzie wzdłuż brzegu ustawiony rufą do wiatru. Wiatr nie słabnie. Co jakiś czas większa fala skrywa wystrzał, ale do kokpitu nie dociera nawet kropla wody. Za to deszczówki w kokpicie mamy pod dostatkiem.

Półka nawigacyjna

Półka nawigacyjna

Nawigacja

Nawigacja

Piotrek w rysztunku...

Piotrek w rysztunku...

Sytuacja pozwala nam na eksperymenty – daje się sterować po 5 stopni na każdą burtę. A więc mamy możliwość oddalać się od brzegu. Prędkości wahają się od 2,2 do 1,8 węzła. Jest dobrze. Teraz mamy czas, by po kolei przebrać się w suche ubrania i założyć sztormiaki. Mniej więcej po godzinie deszcz przestaje padać, a wiatr nieco cichnie. Jesteśmy na wysokości latarni Czołpino. Uznaliśmy, że szkoda tracić mile, które wyoraliśmy już na zachód. Kotwiczymy pod latarnią – milę od brzegu. Ponieważ fala i siła wiatru były jeszcze dość znaczne, manewr przejścia z dryfkotwy na kotwicę musiał być przeprowadzony tak, by niczego nie wyrwało nam z ręki – trudno mierzyć się z żywiołem. Piotrek kontroluje kurs i odległość od brzegu. Rzucam z rufy kotwicę na 20-metrowej linie. Jedna dłonią kontroluje linę kotwiczną, drugą napięcie liny dryfkotwy. Czuję że kotwica chwyciła – “mięknie” lina dryfkotwy. Dryfkotwa nie ma linki zwrotnej umożliwiającej wybranie jej w pozycji odwróconej, to znaczy węższym końcem do przodu. Założyłem, iż wielkość dryfkotwy pozwoli na wyciągniecie jej bez “zurűckliny”. Będzie trochę trudniej, ale za to odpada problem splątania się lin dryfkotwy. Bez większych problemów wybieram dryfkotwę, gdy ta jest na grzbiecie fali i zaczyna “surfować” w dolinę. Chwila przerwy i znowu podbieram – wreszcie dryfkotwa jest na pokładzie. Na końcu zaknagowanej liny kotwicznej zawiązuję kluczkę. Piotrek spogląda na brzeg i GPS’a kontrolując nasze położenie – stoimy…

Teraz trzeba ustawić jacht dziobem do wiatru  – przez chwilę będziemy musieli stać bokiem do fali. Odszeklowywuję “worek”. Wpięty  do lajfliny przechodzę na dziób i knaguję sklarowaną linę dryfkotwy, zaś jej koniec przywiązuję do masztu. Luźna buchta leży na pokładzie dziobowym. Koniec liny wszeklowuję w kluczkę pracującej liny kotwicznej. Siedzę wpięty do grotmasztu i trzymam koniec liny przełożony przez knagę dziobową. Piotrek zrzuca kotwiczną z knagi rufowej. Lina się napina. RAGTIME zaczyna się odwracać. Kadłub miękko przepuszcza pod sobą boczną fale i stajemy dziobem do wiatru. Ani kropli na pokładzie, choć fale są spore… Katarzyna na temat dzielności RAGTIMIA ma swoje zdanie – “pływa jak kokos, tyle że można nim sterować”.

Wypuszczam dodatkowe 30 metrów liny i schodzimy pod pokład. Ciepła herbata, obiad (czy może raczej kolacja). Nieustannie obserwujemy wskazania GPS’a i łapiemy namiar na latarnie Czołpino. Dostajemy od Katarzyny prognozę pogody.  W radyjku, wytargowanym przez Piotrka na bazarze we Władysławowie (“nie mam czasu się z nim targować, trzeba napić się piwa” – mruczy Piotr i już po drugim powrocie pod stragan dogaduje cenę), słuchamy prognozy dla rybaków. Żal, ale wygląda na to, że czeka nas jutro “zjazd” do Łeby. Niby do Rowów blisko – tylko 8 mil… Rozsądek każe jednak płynąć na wschód. W Łebie spokojnie przeczekamy przejście frontu. Sprawdzamy co pół godziny pozycję jachtu. Tak mija noc. Rano, w drodze do Łeby, pogoda zmienna, burzowe chmury z deszczem, kilka razy redukujemy powierzchnię żagli, raz jeszcze mamy okazję przejechać się na dryfkotwie… Tyle że teraz jest ona sklarowana tak, że wystarczy ją wypuścić za rufę, a reszta robi się już “sama”. 31 lipca około 0900 po raz drugi wchodzimy do Łeby. Akurat otwierali bar… Wieczorem przyjeżdża Katarzyna.

Manewr kotwiczenia pod Ustką

Manewr kotwiczenia pod Ustką

Do Ustki pochodzimy na grocie z dwoma refami

Do Ustki pochodzimy na grocie z dwoma refami

fot. Piotr Dalecki, Stefan Ekner

Tags: jacht morski, jacht turystyczny, jachty drewniane, jachty z drewna, rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates