Pasja szczura lądowego – suplement

| 30/11/2012 | 3 Komentarzy

Autor: Jarosław Ściwiarski

Nim rozpocząłem budowę jachtu musiałem się zmierzyć z problemem pt. „miejsce budowy”. Dobrze jest stworzyć sobie odpowiednie warunki pracy. Brałem pod uwagę szerokie spektrum możliwości: namioty foliowe, brezentowe i wszelkiego rodzaju tego typu wynalazki. Wiem, że tak można, ale do mnie to nie przemawiało. Uznałem, że będzie to niepotrzebny wydatek, który po zakończeniu budowy zasili przemysł recyklingu. Tutaj potrzeba było Salomonowej mądrości, aby przekonać żonę o potrzebie stworzenia takiego „niezwykle potrzebnego miejsca”, a potem używać go do moich – jakże zacnych – celów.

Mając dom jednorodzinny bez garażu, systemu „lochów” w podziemiu, konieczne okazało się zbudowanie domku na narzędzia. Żona nie tylko się zgodziła! Ba! Nawet ją to ucieszyło, że wszystkie graty znajdą w końcu swoje miejsce. Oczywiście wspomniałem, że myślę o pewnej inwestycji, jaką będę wykonywał w tym miejscu; ale to gdzieś umknęło jej uwadze, wręcz utonęło w potoku radości, wywołanej nadzieją uporządkowania domu i podwórka. Znalazło się więc dla domku malownicze miejsce w cieniu stuletniej lipy. Miałem już doświadczenie w realizacji takich inwestycji, wiec z zapałem ruszyłem do pracy. Efekt był bardziej niż zadowalający – przynajmniej na początku.

Domek na narzędzia…

Z biegiem czasu i rodzącymi się planami budowy – kiedyś – jeszcze większego jachtu, potrzebowałem przebudować i rozbudować „domek”. Tutaj już z przekonywaniem żony było znacznie trudniej. Bo graty nie zniknęły wraz z wybudowaniem owego domku! Ale powiedzcie sami, jak tu zaśmiecać taki ładny domek jakąś taczką, betoniarką, widłami czy grabiami. Toż to znakomite miejsce na szlifierki, wyrzynarki, frezarkę i dziesiątki innych zacnych narzędzi. Dlatego rozbudowa okazała się niezbędna! Ostatecznie padło tęsknie oczekiwane – „tak”. Oj jak ja lubię, gdy ona to mówi. To był sygnał do startu, aby zrealizować mój precyzyjny plan. Nie będę opisywał samego procesu budowy, ale mój domek ma teraz minimalne wymiary do budowy jachtu od długości maksymalnie 5,5 metra i szerokości prawie 2,5 metra. Czy to ostateczne zdanie w sprawie rozbudowy? A, tego to nie mogę obiecać nawet sobie, o żonie nie wspomnę…

…przemienił się w szkutnię

 

Tags: budowa jachtu

Category: Spis treści, Technika, Budowa jachtu

Komentarze (3)

Trackback URL | Comments RSS Feed

  1. Michał Maciejko says:

    Witam Panie Jarosławie

    Czytałem pańską relację z budowy własnego jachtu z zainteresowaniem i przyjemnością. Napisana jest konsekwentnie, w ciekawej konwencji i z dużą dozą poczucia taktu wobec otoczenia. To rzadkość w dzisiejszych czasach. Gratuluję i proszę jednocześnie…

    Żegluję od dziecka. Jestem szkutnikiem (rocznik 1944) Mieszkam i ciągle jeszcze pracuję w jednym z morskich klubów żeglarskich w Gdyni.

    Obecnie przystąpiłem do pisania bloga. Ma on mieć refleksyjno wspomnieniowy charakter a jednocześnie stanowić wsparcie w rozstrzyganiu nieskończonej wręcz liczby dylematów z jakimi mają do czynienia ludzie budujący łodzie, czy tylko je użytkujący wtedy kiedy chcą o nie właściwie zadbać.

    ………proszę by wyraził Pan zgodę na nieodpłatne cytowanie panskiej relacji z budowy swojego pierwszego jachtu na moim blogu.

    Z uszanowaniem, wraz z pozdrowieniami; Michał Maciejko

  2. Jarek says:

    Jak powiada Mądra Księga “proście a będzie wam dane”:). Oczywiście wyrażam zgodę, wręcz będę zaszczycony:).
    Pozdrawia serdecznie
    Jarek
    Roczni nieco młodszy i znacznie mniejszym doświadczeniem.
    Bardzo chętnie odwiedzę Pańskiego bloga jeśli będę wiedział gdzie:).

  3. Andrzej says:

    Witam.
    Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że śledzę z uwaga wszelkie opisy historii związanych z budową amatorską rozmaitych pływadeł.
    A to z tej prostej przyczyny, że samemu od jakiegoś czasu mierzę się z tym problemem.
    Ponieważ z rozmaitych przyczyn zajęcie to trwa już ok. 5 lat,
    /praca zawodowa, brak własnego pomieszczenia, etc,etc. /
    muszę uczciwie przyznać, że często opisy Waszych perypetii z budową związane, dają mi solidne wsparcie moralne.
    I niewiele bym skłamał twierdząc, że gdyby nie opisane tu historie,
    być może dawno bym to wszystko ……….rzucił.
    A czytając Pański opis z pierwszego samodzielnego pływania….
    i emocji z tym związanych, miałem “świeczki w oczach” choć-em
    stary chłop.
    Myślę więc, że jednak w końcu i moja uć zejdzie na wodę.
    Kończę, życząc samych miłych chwil i pełnego zadowolenia z łódki.
    Możliwe, ze kiedyś spotkają się na wodzie, – Pański “ANTEK” i mój
    “FLIPPER”.
    stary praktyk.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates