Nomadzi wybrzeża, część 1

| 10/12/2014 | 0 Komentarzy

Jabadabadu!

Na początku był Zlot. Czwarty z kolei zlot proa na jeziorze Jamno, który po raz kolejny stanowił największe zgromadzenie polinezyjskich łodzi na naszej półkuli. Spotkania ze starymi znajomymi, wieczory przy ognisku, ciągnące się do późna, żeglowanie we wszelkich możliwych konfiguracjach załóg…

zlot1 zlot2
Andrzej, który przypłynął na malutkiej Tavau morzem ze Szczecina, delikatna plastikowa Maramara, której trzeba było przed sezonem wymienić okucie dziobu, Jacek na swoim Kocham kotka, mieszkający – tak jak w zeszłym roku – z rodziną po drugiej stronie jeziora, potężny Bozon H, który dorobił się nawet silnika, Janusz na wypracowanym na wysoki połysk Mata pjoa i Reto na swojej wyścigowej Lili’uokalani, który ponownie przyjechał aż z Bawarii – ludzie i łodzie, tworzący klimat tej jedynej w swoim rodzaju imprezy, dopisali jak zawsze.

Pogoda dopisała nawet lepiej niż zwykle. W niedzielę, po raz drugi w dziejach naszych zlotów, udało się odbyć regularną paradę proa na wysokości Mielna. Dziesiątka niezwykłych łodzi, halsujących na świeżym wietrze, stanowiła niezapomniany widok. Nawet mój stary Nietoperz, lubiący silne wiatry, a nie przepadający za falą, był usatysfakcjonowany i pokazał pełnię swoich możliwości, mile zaskakując załoganta.

Jak zawsze, pojawiły się też kolejne, nowe proa. Grzegorz kupił używane P5, tego samego typu co łódka Reto, otaklował je samodzielnie i żeglował z powodzeniem pod żaglem z przezroczystej folii. Niespodziewanym gościem był Paweł, który przywiózł z Warszawy malutkie proa, wykonane z tworzywa – nie z PCV jak Maramara, ale ze znacznie mocniejszego ABS. Łódka Pawła, jeszcze czekająca na nadanie nazwy (ostatecznie została już po zlocie ochrzczona Basso), wydawała się z daleka bliźniaczką Maramara. Z bliska zachwycała kunsztowną konstrukcją pływaka, a na wodzie zadziwiała pozycją sternika, który najlepiej czuł się, siedząc płasko na rufie kadłuba.

abs
Trzecią i najniezwyklejszą konstrukcję przywiózł Marcin, uczestnik pierwszego zlotu proa. Awangardowy kadłub o płaskim, nachylonym dnie, niewiele wystający z wody, połączony był cienkimi bambusami z płaskim pływakiem, a sternik miał do dyspozycji ni mniej ni więcej, tylko leżak z oparciem, wykonany z tkaniny rozpiętej na bambusowym stelażu. Napęd zapewniał malutki dwuwarstwowy żagielek, a całość, w jednolicie niebieskim kolorze, nazwana została Jabadabadu.

Na zakończenie imprezy, już po paradzie, uradziliśmy, że pozwolimy Marcinowi i jego łódce zakosztować słonej wody. Cała ekipa wzięła lekkie proa na ramiona i poniosła je przez Mielno na plażę. Wzbudzając duże i życzliwe zainteresowanie, po krótkim wysiłku dotarliśmy do brzegu morza, które wprost zapraszało do rejsu: pogoda była słoneczna, wiatr niezbyt silny i fala niewielka.

jaba1 jaba2
Jako pierwszy popłynął oczywiście konstruktor. Nieco obawialiśmy się, czy mały żagielek wystarczy do poradzenia sobie z falami i czy proa nie zdryfuje na ostrogi z drewnianych pali, jednak Marcin szczęśliwie wydostał się na otwarte morze. Z powrotem jednak nie ryzykował, zrzucił żagiel i dotarł do brzegu na pagaju. Postanowiłem i ja spróbować. Łódka rzeczywiście spisywała się dobrze, chociaż przydałoby jej się dodatkowe kilka metrów kwadratowych żagla. Powrót z wiatrem wymagał zmiany pochylenia masztu – przy leciutkim takielunku można było po prostu chwycić maszt ręką. Dumny z siebie dotarłem do brzegu na żaglu, przekonany, że powróciłem, jak przystało, do punktu wyjścia. Dopiero na plaży koledzy uświadomili mi, że łódka jednak zdryfowała o jedną ostrogę z wiatrem…

jaba3 jaba4
Tak czy inaczej, Marcin ma materiał do przemyśleń, a nasza morska przygoda rozpoczęła się sympatycznym akcentem.

Przesmyk

Urokliwy kanałek, łączący jezioro Jamno z morzem, zmieniał się właśnie nie do poznania. Przegradzano go wrotami sztormowymi, pozostawiając tylko wąski nurt o kamienistym dnie. Andrzej w drodze na zlot, przebywając samotnie tę przeszkodę, paskudnie poharatał stępkę swojej Tavau. Szykowaliśmy się więc na trudną przeprawę, szczególnie dużego i ciężkiego Mata pjoa. Niedzielny rekonesans pokazał wprawdzie, że powinno dać się przepłynąć, ale woleliśmy zabezpieczyć się na wszelkie sposoby.

kanal1 kanal2
Do łódki Janusza przywiązaliśmy linę holowniczą, na burtę wyłożyliśmy odbijacze i asekurowani w ten sposób, przytulając się możliwie blisko do stalowej bariery, zwężającej przesmyk, byle jak najdalej od kamienistej płycizny, ruszyliśmy naprzód. Niespodziewanie, poziom wody w kanale z jakichś powodów znacznie się podniósł od czasu przygody Andrzeja i proa przepłynęło krytyczny odcinek bez najmniejszych kłopotów. W ślad za nami, już bez żadnych specjalnych przygotowań i także bez problemów, przeszła Lili’uokalani z Reto i Grzegorzem na pokładzie.

kanal3

W tym roku tylko dwa proa popłynęły we wspólny rejs. Trzecia łódź znalazłaby się bez trudu – Wikiwiki była do dyspozycji. Gorzej było z załogą, a jeszcze gorzej – z dostosowaniem prędkości do dwu znacznie szybszych jednostek we flotylli. Ponieważ zaś Janusz na Mata pjoa miał mnóstwo miejsca i rad widział każdą parę rąk do pracy, z przyjemnością dołączyłem do jego załogi.

start
Wiatr nie był zbyt silny, pierwszy dzień żeglugi jak zwykle nie przyniósł imponującego wyniku. Wylądowaliśmy w Łazach, szykując się na długi przelot następnego dnia.

lazy

fot. Robert Hoffman, Janusz Ostrowski, Grzegorz Korczyński, Krzysztof Mnich

Tags: featured, proa, zlot proa

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates