nie zawsze z wiatrem – rzemieślnicy i artyści
W magazynie Port21.pl ukazał się dwuczęściowy cykl Zbigniewa Klimczaka*, opisujący mnogość firm i organizacji oferujących szkolenia żeglarskie. Z roku na rok jest tych ofert coraz więcej. Są to w przewadze szkolenia śródlądowe. Roją się więc jeziora od łódek różnego typu. Z pokładów co i rusz lecą w dal wykrzykiwane przez przyszłych adeptów sztuki żeglarstwa, chórem powtarzane komendy do różnych manewrów. Wieczorami zaś snują się nad wodą nuty pieśni o “Hiszpańskich dziewczynach”, zaprawionych nierzadko więcej niż “Czterema piwkami”…
Pływam już parę lat. I tak jak życie, tak zmieniło się i żeglarstwo. Zmieniło się też i samo szkolenie. W moim przekonaniu, na gorsze. A efekty tego widać w zatłoczonych mazurskich portach, gdy flotylle jachtów z adeptami próbują dojść do kei [patrz felieton pt. “trzyaktówka“] lub gdy nagle zmieni się pogoda i zacznie wiać.
Ostatnio wpadł mi w ręce domorosłej produkcji skrypt z kursu na stopień żeglarza i sternika jachtowego, wydany kilka lat po upadku muru berlińskiego W mojej opinii jest to kompendium w znacznej części niepotrzebnej wiedzy, a w wielu przypadkach brak w nim wiadomości, które są konieczne w codziennej praktyce na wodzie.
Pomijam znaczne nonsensy w teorii żeglowania i, eufemistycznie ujmując, nieścisłości wypisywane “pod adresem” stateczności kształtu i ciężaru. Konia z rzędem temu, kto racjonalnie wyjaśni, po co w erze zawalcowywanych końcówek i tzw. twardych stalówek uczy się na kursach robienia splotów na stalówce. Praktyka wykazuje, że tylko dla nielicznych żeglarstwo stanie się nieuleczalną chorobą. Reszta robi kurs, aby pod żaglami spędzić urlop, redukując do minimum niebezpieczeństwo wytopienia całej załogi w dwa tygodnie. A temu może pomóc poziom szkolenia, a nie obszerność jego materiału. Żeby zostać artystą, najpierw należy stać się wysokiej klasy rzemieślnikiem.
Przez lata nie śledziłem sposobów szkoleń żeglarskich. Ale w zeszłym sezonie syn mego przyjaciela powrócił z kursu z patentem sternika jachtowego. To, co opowiadał o szkoleniu praktycznym, wprawiło mnie w osłupienie. Okazało się mianowicie, że manewrówkę robi się na jachcie kabinowym, bo ciężki. Był to Nefryt. System nauki praktycznej był następujący: pomost, rufa, boja, człowiek, pomost sztag, boja, człowiek, pomost… Gdyby kierować się logiką, że sternika robimy na Naschu lub Venusie – bo cięższy od Omegi z kursu na żeglarza – to rodzi się pytanie: jaki stopień żeglarski należy posiadać, chcąc wynająć prawie dwuipółtonową Fortunę 28? Jest to tak samo oczywiste, jak to, że jeśli w Boeingu 747 lecącym z Nowego Jorku do Londynu, awaria jednego silnika spowoduje opóźnienie o 15 minut, to “wypadnięcie” wszystkich czterech wydłuży lot o godzinę.
Stopień sternika uzyskałem w 1978 roku, mając od ośmiu lat stopień żeglarza i kilka “Mazur”. Manewrówkę zdawaliśmy na DZ-cie, bo przepisy wymagały umiejętności manewrowania jachtem dwumasztowym. Warunkiem dopuszczenia do niej było zdanie praktycznego egzaminu na Omedze – mimo posiadanego stopnia żeglarza. Teraz zaczyna być tak, że różnica między obydwoma kursami na te stopnie to cena i trochę więcej locji.
Bracia i Siostry w żeglarstwie. Oczekuję odpowiedzi na następujące pytania:
• Dlaczego na zajęciach z meteorologii nie uczy się, jak praktycznie czytać chmury na niebie i tego, co robić, gdy pojawi się na nim szarobure “kowadło”, a za rufą lub przed dziobem robi się siwo?
• Dlaczego nie uczy się dojścia do kei przy bocznym wietrze i płytkiej wodzie (Mikołajki, Almatur) w sytuacji, gdy nie mamy silnika i trzeba pracować mieczem ?
• Dlaczego nie uczy się manewrówki na silniku?
• Dlaczego nie uczy się dochodzenia do kei w różnych warunkach z użyciem kotwicy?
• Dlaczego nadal uczy się niebezpiecznego sposobu żeglugi przy silnym i szkwalistym wietrze (ostrzymy i luzujemy grota), wiedząc że jest to najlepsza metoda prowadząca do awarii jachtu?
Takich “dlaczego?” można jeszcze trochę znaleźć. Ale nie jestem ani alfą, ani tym bardziej omegą w sztuce żeglarskiej i może mój punkt widzenia jest bardzo subiektywny. Jeśli jednak ktoś z czytelników magazynu Portu21.pl jest w stanie wykazać, że piszę bzdury, to odszczekam to uroczyście na tychże łamach, a mąż ów otrzyma dodatkowo ode mnie szklane naczynie o objętości 0,5 l z ciekłym, trudnozamarzającym płynem pochodzenia organicznego, niepowodującym porażenia nerwu wzrokowego ani niewydolności wątroby po jego spożyciu.
P.S. Nie przyjmuję do wiadomości, że sposób szkolenia na stopnie żeglarskie dostosowano do wymagań Unii Europejskiej.
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.