Mini-max
Autor: Wiesław Frąckowiak
Jest taki czas, kiedy wędkarz siedzący na brzegu, pragnie zarzucić wędkę dalej. Buduje kładkę – pomost, ale to staje się za mało. Mieć łódkę i popłynąć na łowisko dalej, bo tam jest ryba. Ryba jak to ryba, zawsze bierze innym i tam gdzie nas nie ma. Najlepiej, jak już jesteśmy to poczekamy do rana, wtedy na pewno będzie duża ryba. Nocne połowy leszcza, lina i węgorza to staje się prawie nałogiem. Noc nad brzegiem a potem spędzona na wodzie w pontonie albo małej łódce wiosłowej staje się długa i ciężka. Schować się od wiatru, deszczu i jeszcze walnąć się i wyciągnąć nogi. To jest to!
Sprawa stała się prosta. Trzeba zbudować łódkę. Łódka musi być dostosowana do potrzeb, czyli kabina jak na jachcie. Internet, szukanie, korzystanie z gotowych opisów, pierwsze szkice i rysunki. W internecie większość łódek ma żagle albo silniki. Miałem dostęp do materiałów i podstawowych maszyn stolarskich. Kiedyś już robiłem różne rzeczy przy łódkach i w laminatach. Mogę się pokusić o nową, własnoręcznie zbudowaną łódkę. W okolicy jest dużo jezior, ale jest zakaz używania silników, bo jeziora nie są duże. Z żaglem pływałem malutką Myszką, i wiem jaka to frajda. Moja łódka musi mieć żagiel, mało- dwa! No i dwie, suche wygodne koje do spania.
Kolega podkusił mnie aby naszkicować projekt łodzi kabinowej tylko troszeczkę większej od Kolibra 350, i to na podstawie kilku rysunków z internetu. Mówił o planach budowy, materiałach, technologii oraz szczegółach konstrukcji. To mi się podobało! Jest ładna mała łódeczka, reszta to kwestia gustu możliwości, zapotrzebowania i finansów. Pierwsze szkice bez szczegółów pokazałem koledze. Jemu spodobały się i już by robił, żeby było gdzie. Wręg po wręgu szczegół, wymiar, pomysł i kolejna zmiana planu. Projektować, wymyślać, obliczać, no i rysować zawsze lubiłem. Dopiero po czasie się okaże czy rysunki, były coś warte. Niektóre rzeczy nie dadzą się wykonać, inne trzeba koniecznie zmienić lub uprościć. Przerysować tak aby to było do wykonania domowym sposobem. Doszedłem do wniosku: niektórych rozwiązań, jak top masztu, nie da się inaczej wykonać niż to projektowano dawniej na starych planach. Teraz wszystko to już aluminium i kompozyty, lekkie mocne i trwałe, technika poszła mocno do przodu. My jak nazwa wskazuje mamy zrobić minimum kosztów. Koszty ograniczone do niezbędnych, mamy za to czas i materiał, no i zapał. Żagle kosztują stówkę za metr kwadratowy. Wniosek – uszyć samemu i po problemie. Plan był prosty, robimy kopyto, potem formę, a z formy dwie łódki. Kopyto to taka łódka do porąbania i z byle czego. Deski, płyta, karton i gips. Piła, siekierka i dłuto, byle był kształt kadłuba. Od samego początku w założeniach był laminat bez żelkotu. Wyklejenie ławki, czy całej bakisty to nie problem, ale jak to wyszło, to i cała łódź wyjdzie. Plany łodzi ściągnięte z internetu, to punkt wyjścia do projektu takielunku i ożaglowania. Swoją drogą to te „coś” nareszcie jakoś wygląda. Tam u niego na ogródku przewija się dużo ludzi i każdy bardzo ciekawy, co z tego będzie. Wszyscy, się tym interesują i przeszkadzają. Prace idą do przodu, szerokie to i z płaskim dnem, bardziej mi się kojarzy z barką, albo tratwą. Tamte też pływają. Skończyłem rysunki i prowizoryczne wyliczenia kadłuba. I najtrudniejsze – czasochłonne, obliczenie wyporności do konstrukcyjnej linii wodnej. Bryłę kadłuba podzieliłem na figury geometryczne i bryły. Było liczenia powierzchni podstaw i objętości brył, a wzory dawno zapomniane. Oj było problemów z policzeniem.
Projekty wnętrza, wzmocnień i całej reszty jeszcze do rysowania. Zacząłem od tych wymyślonych płetw stalowych, i ich mocowania do kadłuba, tak żeby mi to wytrzymało uderzenia o dno i inne przeszkody podwodne. Musi być wyjątkowo odporne sztywne, bo z blachy stalowej grubości 8 milimetrów. Płetwy wytrzymają, kadłub to laminat, i nie dam przecież belki stalowej w poprzek. Dwa kątowniki 50×50 i sklejka jako poduszka amortyzacyjna pod dnem na całej długości blach po obu stronach. Prace posuwały się do przodu. Szkielet z wręgów i wzdłużników, to wszystko listwy na wkręty. To nie po mojemu, ale mówi się trudno. Są poważne zmiany w moim projekcie. Tak to jest, jak brakuje doświadczenia i wiedzy w tym kierunku. Pierwsze dwa wręgi i rufa do kompletnej poprawki. To dopiero wychodzi w trakcie składania w całość. Desek nie brakuje a i siekierka ostra. Podciosać albo wymienić na nową deskę z wręgu czy dziobnicy zawsze można. Wkrętarka akumulatorowa świetnie daje sobie radę z wkrętami, piękna rzecz. Skorupa już obłożona warstwą laminatu. Poniesione pierwsze poważne koszty, żywica i mata.
Byłem bardzo ciekawy efektów swojej pracy, jutro się dowiemy i zobaczymy jak to wyszło. Teraz kolej na kabinę, więc do dzieła. Pojawił się problem z sztywnością i kształtem. To wszystko jest mocno wiotkie. Koniecznie musieliśmy przykleić wzmocnienia i usztywnienia. Nadanie kształtu to osobny rozdział budowy. Żywica i mata znika, a efektów nie widać. Zanosi się na konieczne koszty, a kasy brak. Mimo wszystko będę ciągnął budowę skorupy i marzył jak to będzie na wodzie. Do końca jeszcze daleka droga i duże koszty do poniesienia.
Przejście pokładu w nadbudówkę kabiny płynnymi łukami okazało się problemem. Niby się wie jak to ma wyglądać, ale wykonać to w praktyce, to naprawdę dwie różne bajki. Trzy godziny kombinowania i efekt ciągle jeszcze niezadowalający, chociaż w tej wersji już do przyjęcia. Poprzednia wersja się nam skosiła i to przejście miało pionowy słupek. Teraz jest już dużo lepiej. Narysowałem okna na kadłubie i znowu okazało się, że wymiary pouciekały. Lewa burta różni się od prawej. Po poprawkach różnice wymiaru rzędu jednego centymetra – zostawiliśmy to tak, jak wyszło. Tego nie będzie widać, bo to dwie przeciwległe burty. Wyciąłem nową wycinarką dwa okna w lewej burcie. Efekt oszałamiający, ale brzeszczot na szpachli i żywicy stracił ząbki. Nowy wydatek – nowe brzeszczoty do wyrzynarki, konieczność. Cały czas leży na biurku, odbitka – fotka skorupy mojej łódki już z kabiną. Ciągle o niej myślę i to staje się obsesją. Ja już bym chciał popłynąć w nieznane. Nie ważne czy na żaglu czy na wiosłach. Ciągle martwiłem i zastanawiałem się czy kabina nie jest zbyt mała.
Praca w kotłowni daje dużo czasu, szczególnie w nocy i niedzielę. Tam pokleiłem maszt i go obrobiłem, przygotowałem prawie wszystkie elementy drewniane do łódki. Do klejenia używałem drewnianych ścisków, dwie deseczki skręcane dwoma śrubami M16 – tak co trzydzieści centymetrów. Przed klejem chroniłem podkładając gazetę. Czas pozwolił na zrobienie z zaprojektowaniem wszystkich okuć potrzebnych do kompletu. Kupiłem plandekę na żagle, rozłożyłem, pociąłem i pozszywałem, po drobnych poprawkach nawet wyszły jako tako. Wzorowałem się na starym żaglu od Myszki. Zima, deszcz i śnieg wypaczyły całą skorupę kabiny – do kasacji. Kolega zrezygnował z budowy. Załadowałem skorupę i to co zostało z kabiny i zabrałem do siebie na kanał, bo tam akurat było wolne miejsce. Wszystko musiałem rozmierzać, usztywniać, łącznie z wycięciem i zmianą całego kila, ten mi się nie podobał. Forma kadłuba wymagała dopracowania i szpachlowania w całości, cieszyłem się że, jest mała. Teraz miałem ją pod dachem i nie byłem tak zależny jak w ogrodzie kolegi. Szlifierka, szpachla, odkurzacz – i tak kilka razy do skutku. Potem rozdzielacz, (stara pasta do podłóg), cztery razy pastowane i froterowane. Były miejsca uzupełniane szpachlą samochodową i tam chwyciło przy laminowaniu. Wyrób wybijałem wlewając wodę między formę a kadłub. Dziesięć wiader i pływało jedno w drugim. Teraz została kabina – już trzeci raz do zrobienia. Zmieniłem technologię, zamiast kombinować z kopytem podjąłem budowę kabiny i kokpitu od razu „na gotowo”. Laminowałem na stole na płycie akrylowej (jak karton) elementy ścian i płaszczyzn. Docinałem i dopasowywałem kawałek po kawałku, wiązałem cienkim drucikiem, tak jak robi się ze sklejką. Sklejałem małymi kawałkami, każdy kawałek maty nasączony osobno na kartonie, to można przyłożyć nawet na suficie. W ten sposób bardzo szybko szła praca i efekty od razu było widać. Usztywniałem wlaminowując od środka kawałki rurek instalacyjnych. Te żebra dają sztywność, można chodzić po dachu kabiny. Burty i wiatrochrony wykończyłem nakładając naciętą rurkę i oklejając warstwą maty. Koniecznie należy pamiętać o przetarciu świeżych miejsc papierem ściernym w celu wykruszenia sterczących włókien, bardzo łatwo się wbijają w skórę. To takie moje prywatne patenty. A na to wszystko nałożyłem rurę proizolacyjną, przyjemną w dotyku i łatwą w montażu.
Dach przecieka, okno stłuczone o pomost, ster połamany, cała blacha odpadła i utonęła. Rozwaliło zawias w sklejce i po pływaniu. Łódka pływa, maszt i wanty wytrzymały. Problem ze sterownością, przy mocnym podmuchu łódka sama skręca. Jest konieczność mocnej pracy przy sterze. W łodzi śpi się bardzo dobrze, ciepło i lekko kołysze, lepiej niż w namiocie. Nie malowany laminat prześwietla, tak że widać fale i bąble pod dnem, fajny efekt wizualny. Kolejny wyjazd z nowym poprawionym sterem to większe jezioro i kolejny biwak. Trzy dni pływania i nauki żeglowania. Na brzegu to już tylko wieczorne ognisko i obowiązkowe pieczenie kiełbaski.
Dane techniczne:
długość 3,80 m
szerokość 1,60 m
wyporność 300 kG
masa 150 kg
balast 45 kG
powierzchnia żagli:
grot 5 m2
fok 4 m2
fot. arch. autora
Category: Spis treści, Technika, Porady
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.