ŁUCJĄ-MAŁGORZATĄ do Afryki – prawdziwa podróż w czasie

| 10/05/2012 | 0 Komentarzy

Z pewnym dystansem podchodziłem do książki Stefana Szolc-Rogozińskiego „Żegluga wzdłuż wybrzeży zachodniej Afryki” – relacji z wyprawy lugerm ŁUCYA-MAŁGORZATA (to oryginalna pisownia) w latach 1882-1883z Francji do Kamerunu. Wiedza jaką posiadłem na ten temat wcześniej, nie zapowiadała tak pasjonującej przygody – mam tu na myśli także lekturę. Już wstęp napisany przez Jakuba Jagiełłę do II wydania – pierwsze wydanie miało miejsce 1886 (sic!) – intryguje. Kto i dlaczego był przeciwnikiem tego śmiałego przedsięwzięcia, zarzucając brak patriotycznej postawy, tudzież ewangelickie wyznanie Szolc-Rogozińskiego i Niemieckie korzenie, czy wreszcie – dla odmiany – polski charakter wyprawy (statek płynął pod flagą Warszawy)? Kto wspierał wyprawę? A wspierali ją między innymi zantagonizowani Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz… Dalej – przedmowa autora. I tu zaczyna się podróż w czasie. Jest pierwsza połowa 1880 roku, zabory, czasy powstań, walk Polaków o zachowanie tożsamości narodowej…

Na kartach książki autor opowiada o wyprawie, która jak niektórzy twierdzą miała na celu założenie, wolnej od zaborców, polskiej kolonii. Na początku są dramatyczne chwile związane z pozyskiwaniem środków na ekspedycję. Są też refleksje autora na temat postrzegania przez otoczenie osoby badacza. Pierwszy rozdział niesie silne napięcie jakie towarzyszyło trzonowi ekspedycji – Stefanowi Szolc-Rogozińskiemu, Klemensowi Tomczekowi i Leopoldowi Janikowskiemu. Ja sam z niejaką ulgą czytam wreszcie – „Pod sztandar – zakomenderowałem – trzy saluty! I trzy razy podniosła się flaga Warszawy na głównym maszcie ŁUCYI-MAŁGORZATY żegnając się ze starym naszym druhem, podczas gdy brzegi Hawru znikać zaczęły na horyzoncie”.

Dalej następują barwne opisy życia na statku ekspedycji, pisane przez bacznego obserwatora, nie pozbawionego poczucia humoru. Jest znakomity opis komory celnej w Flamouth – skrupulatne pieczętowanie alkoholu i tytoniu. Tu autor pozwala sobie na dygresję na temat angielskich celników: „Mimo nieprzyjaźni do naszego zagranicznego rumu, jednakże przybyli z konieczności goście, bynajmniej nie czuli do niego wstrętu”. Takich perełek jest w tej książce co nie miara… Wiatr niesie naszych bohaterów na południe. I nie omijają ich sztormy. Na Maderze ma miejsce spotkanie z hrabią Benedyktem Tyszkiewiczem, który wspiera finansowo ekspedycję; jest tu pełen uroku opis wycieczki po wyspie zorganizowanej przez pana hrabiego… Potem ŁUCYJA-MAŁGORZATA zawija na Teneryfę, która jest – jak pisze autor  – „ostatnią stacją, łączącą nas z cywilizowanym światem”. Tu m. in. czytamy „Przed sypialnym pokojem (…) stał stolik pełen znanego już wina teneryfy. A że w tym samym pokoju znajduje się fortepian, jeszcze kilka godzin poświeciliśmy zabawie” – prawda że urocze?

Passaty niosą dalej statek ekspedycji i czytelnika ku brzegom Afryki. Monotonię żeglugi przerywają między innymi polowania na rekiny… Wreszcie ekspedycja dociera do Afryki, skąd etapami przemieszcza się do celu – Kamerunu. Przemawiają do wyobraźni przytoczona historia Liberii czy zasady handlu zamiennego. Importowane z Europy przedmioty to: „…na pierwszym planie rum, dżyn, tytoń, sól, tkaniny, proch, fuzje (najczęściej skałkówki lub stare kapiszonówki), sztaby żelaza pręty miedziane i mosiężne, (…) naczynia fajansowe, kociołki i garnki (…). Krajowcy płacą za zakupione towary  produktami – „olej palmowy, orzechy palmowe, kość słoniowa,kauczuk, kopal, kawa, kakao, pistacje (arachides Francuzów), drzewa farbiarskie, heban, „coprali”(…)” .Czytając przygody naszych badaczy, trafiamy na opisy zwykłego życia, egzotycznych zachowań i obyczajów (wyścigi szalup, polowania, uczty, pogrzeby); autor dzieli się swymi refleksjami ze spotkań z ludźmi prostymi, wykształconymi elitami, królami… Więcej nie powiem, by nie odbierać przyjemności z lektury… Warto czytając tę książkę sięgnąć po mapę, by śledzić drogę przebytą przez naszą ekspedycje. Tu uwaga do wydawnictwa – kolorowa wklejka z zaznaczoną trasą i krajami oraz miastami odwiedzanymi przez ŁUCYJĘ-MAŁGORZATA naniesiona na współczesną mapę, była by znakomitą ilustracją, niezwykle wzbogacającą tę publikację. Nie często się zdarza, by relację z wyprawy czytało się jak dobrą książkę przygodową… Zręczne zabiegi redakcji sprawiają, iż styl narracji niesie nas 130 lat wstecz – dostosowanie form gramatycznych, interpunkcji i ortografii do dzisiejszych standardów nie trąci sztucznością, ale też język nie jest anachroniczny. Książka od początku wciąga w wir wydarzeń i wywołuje refleksje… Gorąco polecam.

Wydawnictwo Ciekawe Miejsca.net

02-803 Warszawa

ul. Bekasów 64

 www.ciekawe-miejsca.net

 

Tags: Stefan Szolc-Rogoziński, recenzja, Łucja-Małgorzata

Category: Spis treści, Mesa

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates