Dwaj panowie w proa płyną dalej – część 5
Zemsta chmur
W sobotę rano pokrapiał deszcz i wiało dokładnie z południa. Rozsądnym kierunkiem żeglugi byłyby porty Zatoki Puckiej, jednak z prognozy wynikało, że wiatr niebawem zmieni kierunek na zachodni. Rzeczywiście, koło południa rozpogodziło się i powiało od zachodu. Nie było więc wątpliwości: idziemy prosto, na przełaj, do Górek Zachodnich.
Wyszliśmy z portu w ślad za RAGTIME’em. Jednak ani on, ani my nie byliśmy największą atrakcją tego dnia. Oto zza półwyspu wychynęła kanciasta sylwetka, przypominająca domek kempingowy, umieszczony na długiej, niziutkiej barce. Cóż to za dziwo? Po chwili wyjaśniło się: był to ni mniej ni więcej, tylko wynurzony okręt podwodny! CAPT. MORGAN, hucząc silnikiem na całą zatokę, zabawił się w ścigacz okrętów podwodnych (w celach, rzecz jasna, bezkrwawych), ale nie miał najmniejszych szans na dogonienie bezszelestnie sunącej jednostki.
My tymczasem – mimo najlepszych chęci i zrobienia kilku zwrotów, z których jeden miał na celu ucieczkę przed dużym kontenerowcem – uciekaliśmy coraz dalej od Stefana na RAGTIME’ie. Skotłowana początkowo fala trochę się wygładziła, wiał świeży wiaterek z połówki, słońce pozwalało na żeglugę w samych kąpielówkach… tak właśnie powinien wyglądać wakacyjny rejs. Wkrótce jednak fala z pół burty zaczęła dawać się we znaki. Wyostrzyliśmy więc, biorąc ja bardziej od dziobu. Potem mogliśmy już odpaść w kierunku, w którym spodziewaliśmy się dotrzeć do Górek.
Z odpadnięciem trzeba się było pośpieszyć: nasz kurs przecinał drogę dużego statku. Tymczasem właśnie zaczepił nas skraj ciemnego cumulonimbusa… W drodze do Łeby i do Dębek udawało nam się umykać takim “stworom”, tym razem jeden nas dopadł. Najpilniejsze było jednak zejście z drogi statkowi.
Jak odpaść od wiatru, zachowując rozsądną prędkość? Janusz wpadł na genialny pomysł:
– Wybierz zawietrzną gejtawę!
Przepołowiony liną żagiel stracił swój wypukły profil, jego tylny lik odgiął się wyraźnie na zawietrzną. Środek ożaglowania rzecz jasna powędrował ku przodowi i łódź posłusznie położyła się na kurs baksztagowy – akurat w chwili, kiedy uderzyły pierwsze podmuchy spod chmury.
Kiedy zobaczyliśmy właściwą burtę statku, mając pewność, że przejdzie nam za rufą, mogliśmy zająć się warunkami atmosferycznymi. Spod chmury wiało, padało i nie zachęcało do pozostawania dłużej w jej zasięgu – tym bardziej, że widoczny za rufą RAGTIME cały czas cieszył się piękną pogodą. Cóż – tisze jediesz, dalsze budiesz. Zebraliśmy żagiel na gejtawach, ograniczając prędkość z wiatrem do 4 węzłów, i wykorzystaliśmy chwilę spokoju do ubrania się w sztormiaki. W samą porę – na pożegnanie chmura poczęstowała nas porcją gradu. Później jednak, na osłodę, uraczyła nas widokiem najpiękniejszej tęczy, jaką kiedykolwiek oglądaliśmy – wielkiej, jasnej, o wspaniale wysyconych barwach na ołowianoszarym tle.
Przeczekawszy burzę, ruszyliśmy w kierunku widocznego coraz bliżej brzegu. Mieliśmy wprawdzie dość mgliste pojęcie o tym, dokąd powinniśmy płynąć – nasze mapy kończyły się na Gdyni. Pocieszałem się, że kiedyś już byłem w Górkach i chyba trafię… Janusz postanowił pobawić się wiosłem sterowym, ja zaś bawiłem się szotem i gejtawą, próbując utrzymać przyległy opływ na całej powierzchni żagla. Udało się – wszystkie “icki” naszyte na tkaninę ułożyły się w jednym kierunku. “Kleszcze kraba” po raz kolejny wykazały, że są bardzo odporne na oderwanie opływu i utratę siły nośnej. Przy okazji okazało się, że trzymanie w ręku gejtawy znakomicie amortyzuje wstrząsy bomu i żagla na fali, również poprawiając pracę pędnika. Zabiegi te dały chyba rezultat: wyprzedziliśmy spory jacht, idący prawdopodobnie także do Górek, równie łatwo jak wcześniej RAGTIME’a.
Bawiąc się w ten sposób i rozkoszując siedmiowęzłową żeglugą, całkiem zlekceważyliśmy kolejna chmurę. Kiedy nadeszła, akurat przecinaliśmy tor podejściowy do Portu Północnego – też niedobre miejsce do zwinięcia żagla. Gnaliśmy więc dalej z wiatrem, licząc na to, że obrany poprzednio kierunek “na ostatnią suwnicę” będzie prawidłowy.
W pewnym momencie przez ścianę deszczu zobaczyłem coś, co wyglądało jak główki. Pomiędzy nimi fale tworzyły przedziwną “pralkę”, przez którą PJOA przemknął jednym ślizgiem. Byliśmy w kanale portowym. Przez ramię zobaczyliśmy jeszcze kilka malutkich kilerków klasy R2.4, które jakby nigdy nic ćwiczyły zwroty za falochronem. Niezwykle dzielne łódki!
Do kei w klubie “Neptun” dobiliśmy około 17.00, po 5 godzinach efektownej, emocjonującej żeglugi. Zaledwie w godzinę później do portu wpłynął RAGTIME. Stefan miał przez większość czasu piękną pogodę, raz tylko na skraju drugiej chmury burzowej zrzucił na chwilę bezan. To daje do myślenia…
Fot. archiwum autora, Stefan Ekner
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.