AURORA w październiku
Aurorę wymyśliłem w 2001 roku, kiedy nowo powstała klasa regatowa “Żagle 500” reklamowana była jako pole do popisu dla konstruktorów. Chciałem wypróbować w niej kilka ciekawych pomysłów – kadłub zwinięty z jednego płata sklejki, w którym kształt części zanurzonej nie zmienia się w przechyle, nastawny miecz, maszt o sercowatym przekroju. Dążenie do maksymalnego uproszczenia konstrukcji dorzuciło kolejne smaczki: ustawienie masztu na dźwigarze nad otworem zejściówki, falistą linię burty, mocno pochylone półpokłady, a nade wszystko cofniętą dziobnicę. Po prostu, tak wygina się prostokątny arkusz sklejki. Po cóż więc sztukować te 30 centymetrów, lepiej zostawić dziób jak w okrętach sprzed stu lat. Każdy, kto zobaczył kartonowy model, miał jednoznaczne skojarzenia: AURORA.
Cały projekt zapewne skończyłby się na papierowym modeliku, gdyby nie to, że łódką zainteresował się Przemek Herbut – szkutnik amator z zacięciem konstruktorskim, mieszkający pod Rzeszowem. Nasza współpraca, na odległość pół Polski, była równie spontaniczna jak wstępne projektowanie: Przemek budował, eksperymentując z technologią zwijania skorupy z 4-milimetrowej sklejki “w powietrzu”, bez helingu. Ja w tym czasie dorysowywałem kolejne szczegóły – wiele z nich, jak np. piękne jarzmo steru, to zresztą pomysły Przemka. Niektóre części, jak cęgi masztu, zostały po prostu dopasowane z natury do gotowego pokładu. To chyba najprzyjemniejszy sposób robienia łódek…
Niestety, inne zajęcia, zmiana pracy, wyjazd za granicę – wszystko to sprawiło, że budowa z planowanych kilku miesięcy rozciągnęła się w końcu do trzech lat. Traciłem już nadzieję, że Aurora kiedykolwiek spocznie na wodzie – a tu nagle, po długiej przerwie, wiadomość: prawie wszystko gotowe, jeżeli uda się zdobyć jakieś żagle, to możemy wodować w przyszłym tygodniu!
Grot, co prawda kiepsko uszyty i z dziwnie podniesionym dolnym likiem, od zupełnie innej łódki, ale odpowiedniej wielkości, od lat kurzył się u mnie w pawlaczu. Fok pożyczyliśmy od Roberta Hoffmana. Problemem były tylko prognozy pogody, zapowiadające ciągły deszcz. Nie bacząc na pogodę i swoje przeziębienie, przyjechałem do Przemka. Aurora stała już na przyczepce w całej okazałości pomalowanego (obowiązkowo) na czerwono kadłuba. Całą deszczową sobotę poświęciliśmy na kompletowanie osprzętu i taklowanie. W niedzielę przestało padać i AURORA mogła triumfalnie pojechać – na razie nad niedużą sadzawkę w Bliznem.
Siłami czterech kolegów opuściliśmy kadłub na wodę. Pływa! Założyliśmy ciężki miecz – o dziwo, nawet bez miecza okrągłodenny kadłub jest całkiem stateczny. Potem przyszła kolej na balast wewnętrzny i wreszcie nastąpiła próba trymu wzdłużnego. Wsiadamy, patrzymy – krawędź pawęży unosi się dwa centymetry nad wodą, dziobnica tuż nad powierzchnią. Idealnie! Próby pod żaglami zaczęły się od komicznych wysiłków w celu przebicia się przez przybrzeżną, mulistą płyciznę. Wreszcie udało się i AURORA pokazała co potrafi. Okazała się łódką bardzo przyjemną w pływaniu – dość stateczna, posłuszna, zwinna… W pewnym momencie przestała słuchać steru i zaczęła płynąć bokiem. Oględziny wykazały olbrzymi kłąb wodorostów zebrany na mieczu.
W następny weekend pogoda była zamówiona, Aurora przewieziona nad Solinę i oficjalnie zwodowana na głębokiej wodzie. Siedmioletnia córka Przemka roztrzaskała o burtę pojemnik jogurtu, następnie dziób spłukany został szampanem (oczywiście marki Sowietskoje Igristoje). Potem zaś wszyscy zebrani wsiedli na pokład i odbyli dziewiczy rejs przy leciutkim wiaterku. Łódka potwierdziła swoje właściwości – chociaż projektowana do regat, nie sprawiała kłopotów w spokojnej, rodzinnej żegludze 5 osób, a ster, o którego zrównoważenie nieco obawiał się budowniczy, mogła obsłużyć dwoma palcami jego mała córeczka. W niedzielę powtórzyliśmy pływanie, tym razem w trzy osoby. Wiatr stężał, dochodził do 3 st. B. Aurora spisywała się świetnie, płynęła szybko i sprawnie, chociaż źle wytrymowane żagle nie pozwalały żeglować bardzo ostro do wiatru. Imponujący był za to zapas stateczności – jedna osoba cały czas siedziała na zawietrznej, mimo to tylko chwilami pozostali dwaj członkowie załogi musieli balastować na półpokładach. Radość z żeglowania okazała się niemniejsza od radości projektowania i budowy. Obserwatorom na brzegu i na innych jachtach też się chyba podobało…
Do przyszłego roku trzeba będzie oczywiście dorobić masę drobiazgów, przede wszystkim zaś uszyć porządne żagle. Przynajmniej jednak wiemy, że warto!
Dane techniczne:
długość 5,00 m
szerokość 2,00 m
zanurzenie 1,00 m
masa 300 kg
wysokość masztu 6,00 m
pow. żagli:
grot 10,5 m2
fok 4,5 m2
genaker 20 m2
Ilustracje pochodzą z archiwum autora
Category: Spis treści, Technika, Budowa jachtu
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.