ALEFANTEM na Spitsbergen część 3

| 30/03/2003 | 0 Komentarzy

Autor: Roman Lipiński

Zatoka Isfiorden wita nas wspaniałą pogodą, można wyrzucić na pokład mokre ciuchy, wystawić twarze na działanie promieni słonecznych. Chwila oddechu po dwóch dobach “orki”. Wieczorem dobijamy do stolicy – Longyerbyen. Przy pomoście dwa jachty: angielski i holenderski. Wszyscy z szacunkiem patrzą na naszą krypę, to chyba najmniejszy jacht, jaki tu kiedykolwiek cumował. Jest zbyt późno, aby odwiedzić biuro gubernatora, siadamy więc do uroczystej kolacji. Wpadają zobaczyć jacht nasi nowi znajomi. Anglik chwali “Wyborową”, Holender zachwyca się “Żywcem”. Pytamy, co ciekawego można zobaczyć w okolicy. Atrakcji starczyłoby na kilka tygodni. Rano odwiedzamy miasteczko, wysyłamy kartki do kraju, kupujemy pamiątki dla rodziny. Stolica liczy ok. 1500 mieszkańców, głównie naukowców na kontraktach, jest też skromna grupa naszych rodaków. Musimy odwiedzić biuro gubernatora, aby dopełnić obowiązków. W biurze zgodnie ze svalbardzkim zwyczajem, ale także w kościele i domach prywatnych, zdejmuje się buty i załatwia sprawy w skarpetkach. Wszyscy petenci paradowali w ten sposób. Panie urzędniczki miały gustowne kapcie.

Wyposażeni w odpowiednie papiery decydujemy się płynąć do Pyramiden, rosyjskiego miasteczka i kopalni węgla. To typowy, kołchozowy relikt ze 130 domami, najdalej na północ wysuniętym hotelem, krytą pływalnią i pomnikiem Lenina. Brakuje tylko ludzi. Kiedy pod koniec lat 90. okazało się, że nie ma pieniędzy na dotowanie wydobycia, a utrzymywanie kopalni ze względów ideologicznych nikogo już nie interesuje, w ciągu kilku dni w październiku 1998 roku, osadę opuściło jednocześnie ponad 1000 osób, zostawiając po sobie ten swoisty pomnik komunizmu. W domach naczynia na stole, ubrania w szafach. W hotelu zasłane łóżka, w recepcji wiszące klucze, w barze szklanki do piwa. Stół bilardowy z bilami i kijkami, tak jakby przed sekundą gracze odeszli napić się drinka. W garażach zdezelowane ciężarówki z kluczykami w stacyjkach. W warsztacie na stole rozebrany alternator i narzędzia – wydaje się, że za chwilę ktoś wróci po śniadaniowej przerwie. Wszechobecny bałagan i smród ropy. Przygnębieni wracamy na jacht, nie rozmawiamy przez dłuższą chwilę.

Wiemy, że w pobliżu powinna być kolejna polska stacja badawcza. Próbujemy nawiązać kontakt przez radio. Udało się. Zapraszają serdecznie. Humory znowu zaczynają dopisywać. W zatoce z której widać bazę – małą chatkę (5 x 10 m) kolejna niespodzianka. To ELTANIN z naukowcami, będą robić badanie geologiczne zatoki. Na brzegu przyjęli nas serdecznie, dostaliśmy gorącą herbatę i kilka rad, co ciekawego można tu zobaczyć. Wyposażeni w broń palną wychodzimy zwiedzić okolicę. Decydujemy się dotrzeć do widocznego z dala jęzora lodowca, zakończonego kilkudziesięciometrowym wodospadem. Lodowiec przez tysiąclecia wyżłobił wiele warstw osadowych, pozostawiając po sobie wszystkie możliwe formy geologiczne, w tym moreny ze skamielinami pamiętającymi czasy, kiedy na Svalbardzie panował klimat tropikalny. Wrażenia nie do opisania, ale żeglarza ciągnie w morze. Obieramy nowy kierunek – Ny Alesund. To najdalej na północ wysunięta osada na naszym globie. Tam wszystko jest “najdalej na północ” – sklep z pamiątkami, poczta, tory kolejki i lokomotywa, muzeum, pole kempingowe, utwardzona droga. To stąd wystartowali Amundsen i Nobile sterowcem “Norge” na biegun północny i Alaskę.

Tu także spotykamy Polaków, między innymi Wojtka Moskala, znanego polskiego polarnika. W nocy przybija do nabrzeża ogromny prom wycieczkowy, który obwozi emerytów dookoła świata. Taki rejs trwa kilka miesięcy, a prom dociera do wszystkich ciekawych zakątków naszego globu. Dwie angielskie emerytki chwalą się, że pamiętają jeszcze naszych lotników z dywizjonu 303. Chciałyby z nami zostać, ale niestety czas nagli i musimy wracać.

Kierunek – Tromso, port w którym dwa tygodnie temu rozpoczęła się nasza przygoda. Przed nami prawie 700 mil żeglugi, ponownie przekraczamy 79 równoleżnik, pamiątkowe zdjęcia i kurs na południe. Pogoda cały czas się pogarsza. Jest bardzo zimno, pada deszcz, wiatr z każdą godziną tężeje. Tym razem prognoza pogody otrzymana od polarników sprawdza się. Po dwóch dobach wieje już z siłą 8°B. Refujemy żagle. Na horyzoncie ołowiana chmura nie pozostawia złudzeń, idzie ciężki sztorm. Obejmujemy wachtę o północy, a po dwóch godzinach płyniemy już tylko na półtorametrowym foku. Ogromne fale przelewają się przez pokład. Jacht zjeżdża z nich z ogromną jak na swoje możliwości prędkością 8 węzłów. Jest słaba widzialność, wieje 10-11°B. Taka huśtawka trwa dwie doby. Cały czas boimy się, czy sprzęt wytrzyma. Załoga w swoim rytmie – 6 godzin snu, 6 godzin pracy – zapomina o jedzeniu. Myślimy tylko o jednym, zasnąć w suchym miejscu, napić się ciepłej herbaty… I nagle wzdłuż jachtu zaczyna płynąć samotny delfin. Wykonuje kilka skoków. Traktujemy to jako dobry znak, i rzeczywiście. Wiatr słabnie, a na niebie pojawia się fragment niebieskiego nieba. Udało się, jacht mimo swego wieku sprawdził się znakomicie. Bez strat w sprzęcie zbliżamy się do brzegów Norwegii. Widoczność słaba i o tym, że już niedaleko pierwsze dają znak pikające telefony komórkowe. SMS-y od rodziny – “gdzie jesteście, co się z wami dzieje?”. Wszystko w porządku, za kilka godzin wejdziemy do portu.

W rejsie podzielonym na 5 etapów uczestniczyło 28 żeglarzy, głównie licealna młodzież. Jacht przepłynął prawie 7 tysięcy mil, odwiedzając ponad 40 portów. To dobrze, że w czasach nastawionych na komercję są jeszcze ludzie, którzy marzą i potrafią marzenia te realizować. Gdzie w następnym roku? Ktoś rzucił – “a może dookoła Europy?”…

 

Wyprawa jachtu ALEFANT zdobyła uznanie w oczach jurorów przyznających doroczną nagrodę Rejs Roku i została uhonorowana Srebrnym Sekstantem i Nagrodą Rejs Roku 2002.

fot. archiwum autora

Tags: rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates