80 lat dziejów żeglarstwa polskiego część 6
Z lodów dalekiej północy i pływania „wzdłuż” wróćmy do rejsów „wokół”. Na polskich żeglarzy ciągle jeszcze czeka trasa okołoziemska przez trzy przylądki: Dobrej Nadziei, Leeuwin i Horn. Przez lata uważano, że trasa ta jest niemożliwa do pokonania przez żeglarzy sportowych. Dopiero w 1942 r argentyński żeglarz Vito Dumas na niewielkim 9,5 metrowym keczu LEHG II pokonał tę trasę (czerwiec 1942 – sierpień 1943).
Na następnego śmiałka trzeba było czekać dwadzieścia trzy lata, kiedy to Francis Chichester na keczu GIPSY MOTH IV dokonał podobnego wyczynu. Potem byli kolejni: Alec Rose, Robin Knox-Johnston. Pokonali wokółziemską trasę w rejsie non-stop. Chay Blyth na keczu BRITISH STEEL dokonał większego i trudniejszego wyczynu, bo popłynął glob w odwrotnym kierunku – pod prąd i pod wiatr. Okrążył kulę ziemską w żegludze non-stop w ciągu 292 dni.
Do lipca 1972 r. było ośmiu żeglarzy, którzy opłynęli ziemię, kiedy to z Newport nadeszła wiadomość, która zelektryzowała polskich żeglarzy. Kapitan Krzysztof Baranowski po ukończeniu na POLONEZIE atlantyckich regat samotników zgłosił propozycję i uzyskał aprobatę na dokonanie podróży okołoziemskiej szlakiem ryczących czterdziestek. Chyba coś mu chodziło po głowie znacznie wcześniej, bo już w trakcie budowy jachtu zgłaszał sugestie dotyczące przygotowania jachtu do takiej podróży – pokład bez nadbudówki, stalowe maszty, odpowiedni takielunek. Start w regatach samotników miał być rodzajem ostrego treningu. A trening ten był jak najbardziej wskazany ze względu na to, co go czekało.
Opis rejsu wykracza poza przyjęte ramy tego cyklu i kogo to „weźmie” niech sięga do książek. Tu tylko przytoczę warunki, w jakich musiał odbywać się ten rejs i to da wyobrażenie o jego stopniu trudności. Klasyczny szlak kliprów prowadzi z Wielkiej Brytanii, (tak popłynął Chichester), ale pamiętamy, że Krzysztof Baranowski był już w Newport. W obu wypadkach droga wiodła na południe poniżej 40 º S, czyli w królestwo silnych wiatrów zachodnich, w ryczące czterdziestki i jeszcze dalej w wyjące pięćdziesiątki, aby pokonać ostatni przylądek – Horn. Na tych szerokościach nie ma już żadnych lądów z wyjątkiem Ameryki Południowej, więc na tym bezkresie oceanu fale pędzą z wiatrem na wschód, nie znajdując żadnej przeszkody. Lecą jak ptaki wokół kuli ziemskiej nakładając się i rosnąc niebotycznie w kolejnych sztormach. Kulminacyjnym momentem jest zejście aż do 57º S, aby minąć Horn. Tam pogoda jest jeszcze gorsza. Wysunięty daleko na południe przylądek zakłóca przepływ mas powietrza i warunki stają się krańcowo trudne. 40% wszystkich wiatrów to wiatry sztormowe, a przeciętnie trzy dni w miesiącu wieją huragany. Fale osiągają wysokość 20-25 metrów. W takich warunkach Krzysztof Baranowski zaliczył trzy wywrotki, a opisy stanu jachtu po każdej z nich wskazują, że nie przesadzał. Piszę o tym bo możecie napotkać w literaturze poświęconej temu rejsowi wypowiedzi zawistnych ludzików, że on to wymyślił.
W największym skrócie 13 października 1972 roku pokonuje Przylądek Dobrej Nadziei. W Kapsztadzie robi dwutygodniową przerwę. Czas ten poświęca prawie w całości na wzmocnienie jachtu i osprzętu oraz wykonanie wielu niezbędnych napraw. Następny etap prowadzi do Hobart. To „tylko” 6543 mile. I na tym etapie było kilka dni takich, z których każdy mógł być ostatnim. Wreszcie 23 grudnia POLONEZ wchodzi do przystani klubowej w Hobart. Po 20 dniach rusza w dalszą drogę. Do okrążenia Hornu szykują się inne dwa polskie jachty – Baranowski chce być koniecznie pierwszy. Po 45 dniach żeglugi z Hobart osiąga wreszcie upragniony trawers Hornu. Jest 23 luty 1973 r. Teraz będzie już tylko coraz cieplej i zbliża się moment zamknięcia wielkiego kręgu. Staje się to 11 kwietnia o godzinie 2300 kiedy Baranowski wpisuje w dzienniku pokładowym: „Dookoła świata! Pozycja 7º20’ S i 24º55’ W”. W tym miejscu był już 11 września 1972 roku. Uroczyście był powitany w Plymouth 25 maja, natomiast oficjalnie zakończył rejs 24 czerwca na nabrzeżu przy Wałach Chrobrego. W ciągu 292 dni opłynął świat, przebył 31678 mil, został 14 samotnikiem na Hornie, dziewiątym samotnikiem, który okrążył świat. Dokonał największego wyczynu w całej historii naszego żeglarstwa. Czy można ten wyczyn przebić? Są dwie możliwości, albo pokonać tę trasę w odwrotnym kierunku pod fale i wiatr albo… Przeczytacie o tym w następnym odcinku.
EUROS i jego dziewięćdziesiąt dni żeglugi non – stop
Ten rejs odbył się jakby w cieniu, śledzonej z uwagą, samotnej żeglugi Krzysztofa Baranowskiego wokół globu. I gdyby nie rejs POLONEZA byłby to niewątpliwie największy wyczyn polskich żeglarzy w tym okresie.
Kapitan Henryk Jaskuła, Hubert Latoś, Eugeniusz Głuszko i Henryk Lewandowski postanowili pokonać gigantyczną trasę z Argentyny do Polski jednym skokiem – bez zawijania do portów. Trzy miesiące w morzu dały się jachtowi i załodze mocno we znaki. Nie mogło się obyć bez awarii sprzętu, sztormów i dokuczliwych flaut. 26 kwietnia 1973 r oddają cumy i po 74 dniach, 6 lipca widzą światła latarni Lizard Point i pierwszy ląd jednak plan żeglugi non-stop realizują konsekwentnie. 20 lipca są już na Bałtyku a 23 lipca 1973 r. cumują w porcie helskim. W rejsie byli dziewięćdziesiąt dni i pokonali trasę 8276 mil.
Wspominając znaczące fragmenty historii polskiego żeglarstwa nie sposób pominąć osiągnięcia żeglarzy – harcerzy. Przez te wszystkie lata powojenne żeglarstwo harcerskie szybko się rozwijało. To już nie były nieśmiałe pojedyncze wyczyny lecz cały szereg dobrze zaplanowanych i przeprowadzonych wypraw. W 1972 r harcerze otrzymują Srebrny Sekstant w konkursie „Rejs Roku” za rejs ALFEM do Murmańska. W 1973 r harcerze organizują rejs na Kubę. W tych latach przechodzenie Atlantyku nie było już żadnym specjalnym wyczynem, ale tym razem chodziło o przejście w okresie jesienno-zimowym.
***
Autor na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1981) cykl opracował i własnymi uwagami opatrzył.
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.