z motyką na Słońce – czy warto realizować marzenia?

| 15/06/2011 | 1 Komentarz

Książkę „Moja łódka, czyli zwierzenia szaleńca” przeczytałem jednym tchem. Znałem jej fragmenty – były publikowane na łamach Port21.pl. Ale czytanie książki w fotelu, to co innego…  Lektura wzbudziła we mnie jakiś dziwny, choć miły rezonans. Oto na kartach książki autorstwa Piotra Targowskiego pt. „Moja łódka, czyli zwierzenia szaleńca” znalazłem opisy sytuacji, które są mi dobrze znane, a jednocześnie w wielu przypadkach nigdy ich tak nie postrzegałem.

Latem 2010 roku, po trwającej sześć lat budowie, Piotr Targowski stanął na pokładzie własnoręcznie zbudowanego jachtu. Te sześć lat wypełniało – co warto podkreślić – to wszystko co niesie dzień powszedni oraz praca przy jachcie i wiążące się z tym chwile uniesień i zwątpienia, sukcesy i porażki.

Jeśli ktoś myślał o budowie własnego jachtu, nie są mu obce rozterki przy wyborze jednostki. Jeśli zrobi się krok następny, bywa, że po obejrzeniu planów wymarzonego jachtu, traci się wiarę w swoje możliwości. Z czasem –  w trakcie analizowania rysunków jachtu – wyobraźnia podsuwa nam jednak coraz to barwniejsze obrazy żeglarskich eskapad. I znowu jesteśmy przekonani o swej sile! Pełni zapału rozpoczynamy budowę. Trzeba tylko skompletować narzędzia, znaleźć miejsce na stocznię i zgromadzić materiały. Potrzeba nie osiem czy dziesięć, a jedynie trzy ćwierci metra sześciennego drewna, ale każda deska ma mieć równy, gęsty słój i musi być wysezonowana oraz bezsęczna. Pojawiają się obawy – jeśli nam się nie powiedzie, zniweczymy setki godzin i tysiące złotych polskich… Im dalej zabrnęliśmy, tym trudniej. Drży ręka, gdy mamy wyciąć jakikolwiek otwór w kadłubie (np. pod skrzynię mieczową) czy duży element z nowego arkusza sklejki, zmieszać pierwszą porcje żywicy z utwardzaczem i zacząć laminowanie… Na naszych oczach, teoria ściera się z praktyką. Ba! Z czasem nabieramy przekonania, że każdy kolejny etap pracy nieuchronnie zweryfikuje nasze wyobrażenia, przemyślenia i plany. A do tego budowa jachtu rodzi – rzecz oczywista – problemy natury rodzinnej…

Dlaczego więc ludzie sami budują  łódki? Przeczytajcie tę książkę, to się dowiecie! Znakomita lektura. Nie jest to Boże broń nudny dziennik budowy. Autor ma poczucie humoru, dystans do siebie i jest bystrym obserwatorem. Dodajmy do tego jeszcze niezłe pióro… Z książki Piotra dowiecie się jak decyzja o budowie jachtu i konsekwencja w dążeniu do wyznaczonego celu zmienia życie – suma summarum na lepsze. Ja w każdym razie tak odbieram przekaz autora. Jestem przekonany, że po przeczytaniu „zwierzeń szaleńca” wielu wróci do „chłopięcych marzeń” i rozpocznie, w szopie czy garażu, pełną przygód podróż, budując jacht… A własny jacht na wodzie, to początek kolejnej przygody! Potem przychodzi czas na planowanie rejsu – z mapą rozłożoną na tym samym stole, na którym niegdyś leżały rysunki jachtu. Według mnie jest to lektura obowiązkowa, dla tych wszystkich, którzy myślą o budowie własnego jachtu i marzą o bliskich albo dalekich rejsach.

Na koniec słowo o stronie edytorskiej. Brakuje mi w tej publikacji suplementu – rozdziału dla zainteresowanych techniczną stroną zbudowanej przez autora jednostki – zawierającego opis jachtu, jego konstrukcji, danych technicznych, rysunku łodzi z boku oraz z góry i planu wnętrza. Choć książka jest ilustrowana fotografiami z budowy, tekst powinno wieńczyć, moim zdaniem, piękne kolorowe zdjęcie – takie na całą stronicę – jachtu pod żaglami na morskiej fali. Bo dopiero wtedy czytelnik będzie miał pełen obraz tego, na co autor poświęcił sześć lat życia.

Piotr Targowski

„Moja łódka, czyli zwierzenia szaleńca”

Novae Res – Wydawnictwo Inowacyjne 2011

Tags: budowa jachtu, jachty drewniane, jachty z drewna, książka, recenzja

Category: Spis treści, Mesa

Komentarze (1)

Trackback URL | Comments RSS Feed

  1. tomasz says:

    Książka ma poważną wadę : czyta się ją w oszałamiającym tempie 🙂

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates