z Mistrzem przez kontynent część 2
Autor: Wojciech Gutkowski
Po pierwszej nocy na wodzie wyruszyliśmy wczesnym rankiem na północ rzeki Hudson. Głębokie koryto rzeki z wysokimi nabrzeżami malowało nam całkiem „pikne” widoki. Minęliśmy elektrownię atomową i jedną z najstarszych akademii wojskowych West Point, usytuowaną na wysokim brzegu rzeki Hudson.
Nieco dalej natknęliśmy się na zabytkowy szkuner MISTIC WHALER, który “robił” turystyczno-szkoleniowe kursy na Hudson.
Następną noc spędziliśmy przycumowani do jakiejś „przypadkowej” kei, tak żeby nie tracić czasu na kotwiczenie i wybieranie kotwicy rano. Następnego dnia około południa podkręciliśmy nieco manetkę obrotów, aby trochę przyspieszyć, ale coś musiało się stać, ze składaną 3-łopatkową śrubą (feathering typu Max-Prop), którą zainstalowałem w kwietniu. Wał napędowy dostał wibracji i zaczęło niezłe chlapać przez dławicę do zęzy. Zmniejszanie obrotów pomagało, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na płynięcie poniżej 5 węzłów, toteż zaczęliśmy szukać odpowiedniej mariny z dźwigiem.
Pierwszą taką marinę znaleźliśmy około 25 mil na południe od Albany. I wtedy zdarzyło nam się pierwszy raz zaryć przeszło 2 metrowym kilem w łachę, która była dokładnie po środku rzeki. W podnieceniu (przyznaje się, ja byłem za sterem), że znaleźliśmy marinę z dźwigiem do jachtów, wziąłem kurs „na skóśkę” w kierunku mariny, nie sprawdzając ani komputerowej ani papierowej mapy, którą mieliśmy w zasięgu reki. Całe szczęście, ze płynęliśmy niecałe 4 węzły, a podwodna łacha była bardzo miękka (piach i muł) toteż nic nam się nie stało. Kiedy dotarliśmy wreszcie do kapitanatu, powiedziano nam że właśnie mają łajbę zawieszoną na dźwigu. A ponadto, że jak się szybko nie zmyjemy to niestety będziemy tam uwięzieni do następnego dnia, ponieważ przypływ Atlantyku sięga swymi mackami na północ, aż do miasta Albany, oddalonego około 200 km „drogi wodnej” od oceanu (co prawda przy Albany przypływ wynosi około 30 cm od stanu niskiego, a przy Nowym Jorku ma on około 1,5 metra). Powiedzieli nam także, że przed samym Albany jest duża marina do remontu statków rzecznych i barek, która na pewno będzie mogła poradzić sobie z nasza łajbą, bez względu na stan przypływu. Zwinęliśmy się stamtąd szybko i po jakiś dwóch godzinach dotarliśmy do poleconej mariny. Znaleźliśmy jej kierownika. A jakże, zgodził się nas wyciągnąć zaraz, mimo że miał na dźwigu zawieszoną barkę i musiał ją zrzucić gdzieś z boku, aby nam zrobić miejsce. Szybko się uwinęliśmy z Mistrzem, ze zmianą śruby na starą – stałą 2-łopatkową, która była na tej łajbie, gdy ją kupowałem.
Okazało się, ze nowa 3-piórkowa składana śruba typu Max-Prop, która kupiłem na e-Bayu miała wycięcie na europejski klin, który ma przekrój prostokątny. Północnoamerykańskie kliny są zawsze o przekroju kwadratowym, toteż kiedy daliśmy więcej „żaru”, to wcisnęło tę nowa śrubę głębiej na stożkowy koniec wału, a „za gruby” klin spowodował niecentryczne ustawienie wzdłużne śruby. Stąd wibracje. Po wymianie śruby wibracje ustąpiły całkowicie, ale przez to, że wymieniliśmy śrubę z 3-piórkowej na 2-piórkową, musieliśmy kręcić silnik na wyższych obrotach, aby utrzymać odpowiednią prędkość.
Wkrótce minęliśmy Albany i w mieście Troy skręciliśmy na zachód z rzeki Hudson na początek kanaku Erie. Tej nocy przenocowaliśmy przy ośrodku informacyjnym kanału Erie, jakieś 100 metrów od pierwszej z 24 śluz, które mieliśmy przed sobą, w drodze do jeziora Ontario.
Pierwsze kilka śluz minęliśmy z dużym ożywieniem, jako że porozumiewaliśmy się z operatorami przez radio VHF, prosząc o otwarcie śluzy. Od 2006 roku kanał Erie był otwarty dla prywatnych lodzi od 1 maja za darmo (poprzednio płaciło się około 60 dolarów za tygodniowy „bilet”). Ruch na tym kanale był niewielki, jako że w tym czasie było bardzo zimno. Średnio, śluzy na kanale Erie miały około 7-8 metrów różnicy poziomów. Najwyższa, przez którą przepływaliśmy miała 12,5 metra różnicy poziomów i na dole na prawdę czułem się w niej bardzo „klaustrofobicznie”.
Po jakimś czasie operowanie autopilota zrobiło się trochę monotonne i Mistrz powiedział, ze się brzydzi dotykania koła sterowego. Następnie ogłosił zawody: kto wytrzyma najdłużej bez dotykania steru. Jako, że było dużo zakrętów na kanale, skręcaliśmy naciskając klawisze autopilota – +1o albo +10o, aby skręcić w prawo, albo +1o albo +10o, aby skręcić w lewo. Nie powiem, był to całkiem przyjemny pojedynek, ale na pewno Mistrz wygrał, bo on ma wrodzonego lenia do jakiejkolwiek pracy i przez to już na starcie właściwie nie miałem szans. Tak czy owak, wkrótce Mistrz zajął się czymś najbardziej pożytecznym, czyli spaniem na świeżym powietrzu.
Po minięciu śluzy w mieście Amsterdam, chcieliśmy odpalić silnik, aby znowu wystartować, ale Bendix nie zazębiał z kołem zamachowym, rozrusznik po prostu sobie wył bez pożytku. Cóż, pozostałości ropy w zbiorniku zmąciły 6-letnie osady z paliwa (zbiornik był napełniony tylko 1/3) i zatkały filtry paliwowe, a co za tym idzie, spokojny dopływ paliwa do pompy zasilającej. Co prawda zabraliśmy ze sobą wiele filtrów „początkowych” (Racor), „wtórnych” (lift pump – filtr do pompy zasilającej) i głównych (bezpośrednio na silniku przed pompą wtryskową) i wymienialiśmy je często, ale niestety przez to, że używaliśmy rozrusznika dużo częściej niż potrzeba malutkie sprzęgło cierne w rozruszniku popsuło się. Przeczyściliśmy je, ale niestety to nie pomogło. Wybraliśmy się więc na poszukiwanie całego nowego rozrusznika albo potrzebnych części.
Trochę był z tym kwas jako, ze tego dnia były Mistrza urodziny i zamiast uczcić je należycie, wynająwszy samochód jeździliśmy jak te koty z pęcherzami, aby wskrzesić nasz rozrusznik. Po meczącym poszukiwaniu, ktoś nam wreszcie powiedział o jednym magiku zajmującym się tylko i wyłącznie rozrusznikami. Gdy spytaliśmy o jego adres i usłyszeliśmy, ze mieszka w miejscowości Poland, wiedzieliśmy, że to będzie nasz gościu. I tak tez się stało. Miejscowość Poland była oddalona od Amsterdam o około 100 km, ale znaleźliśmy jakoś tego gościa (nie był to Polak). I rzeczywiście wymienił nam na miejscu te małe sprzęgiełko w naszym rozruszniku. Zaraz po powrocie Mistrz zamontował rozrusznik i silnik znowu działał jak burza.
fot. archiwum autora
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.