Z Edkiem i Monique dookoła… cześć 5

…jeszcze nie świata

Dzień czwarty – 3 sierpnia 2011- środa

Na dzisiaj planujemy sobie jeszcze dłuższą trasę, niż poprzednio. Chcemy dotrzeć do Ronne, a jak się uda to nawet do Nexo. Chcemy się jak najlepiej przygotować na powrotny przeskok przez Bałtyk do domu. Wstajemy więc raniutko i o 6 rzucamy cumy. Silniczek odpalamy na minimalnych obrotach, bo tu wszyscy śpią snem kamiennym. Nie widać żadnych oznak życia. Utwierdzamy się w naszej teorii o „leniuchach, snobach, itd.” i wypływamy z portu. Wieje rześki południowy, południowo-wschodni wiatr. Od razu łapiemy całkiem przyzwoitą prędkość i kierujemy się na północ. Zbliżając się do Hammerode – północnego przylądka wyspy, ogarnia nas podniecenie. Chwila jest doniosła. W końcu za chwilę okrążymy przylądek i zaczniemy drogę powrotną do domu. Dla nas ten cypel mógłby się równie dobrze nazywać Hornerode, albo po prostu Horn. Jego opłynięcie ma dla nas nie mniejsze symboliczne znaczenie, niż dla „prawdziwych” żeglarzy ma opłynięcie Hornu. Dla nas jest to swego rodzaju chrzest. Skoro dotarliśmy aż tutaj, to dotrzemy wszędzie, gdzie nas wiatry poniosą. Pokonamy wszelkie przeszkody, bo od tej chwili jesteśmy prawdziwymi „wilkami morskimi”.

Mijamy Hammerode

Mijamy Hammerode

 

Za cyplem jest jeszcze fajniej. Teraz płyniemy ostrym bajdewindem, 4 stopnie Beauforta. Mamy niesamowitą prędkość. Łódka mruczy delikatnie z zadowolenia. Ten odgłos ma z całą pewnością racjonalne wytłumaczenie (zawirowania wody za sterem i kilem), ale dla nas jest to dowód satysfakcji „Monique”, a skoro jej, to i naszej.

Pojawia się trochę więcej żaglówek. Wszyscy korzystają ze sprzyjających warunków. Próbujemy się „regacić” z niektórymi. Ogólny luz i sielanka. Ani się nie obejrzeliśmy, a już widać główki Ronne. Z niedowierzaniem patrzę na zegarek.

– Co ? Jedenasta ? – wykrzykuję – To przecież niemożliwe!

Szybko przeliczam w pamięci odległości.

– Edziu, mamy średnią prędkość na poziomie pięciu węzłów! Nigdy wcześniej nie przekraczałem czterech! – dodaję z dumą.

Ten wyczyn dodatkowo wprawia nas w euforię. Jesteśmy tak dumni i rozanieleni, że kiedy wpływamy do przystani Norrekas, głupieję na widok rozciągniętej w poprzek wejścia liny z pływakami i jakby nigdy nic przepływam po niej. Nie trzeba długo czekać. Już za chwilę doganiają mnie gwizdy z wychodzącej akurat łódki. Na szczęście nie są to oznaki szyderstwa. Życzliwy kolega pokazuje nam, że wejście jest nieco dalej z boku. Robi to grzecznie i uprzejmie i tak też dziękujemy za radę.

Norrekas jest ogromną przystanią. W przeciwieństwie do małych, starych, urokliwych porcików w rodzaju Allinge, jest to nowa, duża marina, mająca oddzielić ruch jachtów od portu handlowego Ronne. Dzięki temu miejsca jest do oporu. Zostawiamy łódkę i idziemy zwiedzać.

Norrekas

Norrekas

Wiem, że od razu dopadnie mnie deja vu. Byłem tu 3 lata wcześniej. Co prawda, nie w Norrekas, tylko w głównym porcie Ronne i nie żaglóweczką, tylko „Zawiszą Czarnym”, ale miasto już wtedy przypadło mi do gustu. Teraz mogę odwiedzić stare śmieci, powspominać, a przy okazji imponować Edkowi rolą przewodnika.

Mojemu wspólnikowi też się podoba. Podoba mu się rynek, smakuje mu tutejsze piwko, uliczki z charakterystyczną zabudową też są urokliwe. Nie sądziłem jednak, że na Edku największe wrażenie zrobi port. A ściślej mówiąc jednostki tam cumujące. Faktycznie, takich statków w naszych portach nie uświadczysz. Potężne katamarany, z platformą dla samochodów wielkości stadionu, promy pasażerskie z rękawami jak w samolotach. Edzio biega, cmoka, cyka zdjęcia. Jest zachwycony. I tak oto, w Ronne każdy znajduje coś dla siebie. Usatysfakcjonowani wracamy na łódkę. Jest godzina 14 i w miarę silny porywisty wiatr z południowego wschodu nadal się utrzymuje. Sprawdzam w komórce prognozę. Taki sam wiatr ma się utrzymywać przez najbliższą dobę, cztery, momentami maksymalnie pięć w skali Beauforta. Warunki idealne, oprócz kierunku wiatru. Nadchodzi czas na decyzje.

– Edziu, wieje ładnie, tylko w mordę. Do Nexo będziemy się bujać aż do nocy, a chcieliśmy o 4 rano wystartować do domu. Możemy zostać tutaj i stąd wystartować do Polski. Będzie trochę dalej. Co myślisz ?

– Z Nexo byłoby nam dużo bliżej. Płyniemy – wyrokuje Edek.

Z prądem nadal stoimy kiepsko. Wciąż bowiem uparcie staramy się podtrzymać żywotność i jadalność naszych mięsiw i dlatego, kiedy tylko solar trochę doładowuje baterię, uruchamiam lodówkę. Efekt jest połowiczny, to znaczy z lodówki jeszcze nic nie wyłazi na własnych nogach, ale akumulator jest totalnym trupem. Uznaję, że nie jest to problemem, bo cały następny dzień mamy płynąć do domu. Zakładam, że ten dzień poświęcę na solidne doładowanie akumulatora, już bez lodówki. A w końcu akumulator ma nam zapewnić tylko łączność radiową (awaryjną) i ew. światło nawigacyjne w nocy. Zresztą po co nam światło, skoro jutro przed zmrokiem będziemy już w domu. Jesteśmy absolutnie spokojni.

Wypływamy więc z Ronne. Przecinamy tor wodny na podejściu do portu i płyniemy dalej.

– Dobrze, że przeszliśmy już ten tor – dzielę się swoimi przemyśleniami z sąsiadem

– Dlaczego niby? – interesuje się Edek

– Bo jak płynie taki ekspresowiec, to idzie na takiej prędkości, że można nie zdążyć uciec – odpowiadam z powagą

– E tam, żarty se sąsiad stroisz – powątpiewa Edek.

Kiedy wychylamy się zza osłony lądu, wiatr dmucha nam jeszcze mocniej. To już jest faktycznie piątka, w dodatku porywista no i „mordewind”. Zaczyna nas kłaść w podmuchach.

– Siądź sobie Edziu za sterem, a ja zmienię żagiel – decyduję

– Dlaczego ? – Sternik chce koniecznie poznać powody mojej decyzji

– Widzisz przecież, że nas kładzie. Muszę zmniejszyć żagiel.

– Ale tak to będziemy jeszcze dłużej płynąć do Nexo – z niezadowoleniem konstatuje Edek.

– No może trochę, ale silniejszy wiatr to i szybsza żegluga – gadam zupełnie bez sensu, żeby tylko coś powiedzieć.

Mimo cmokania Edwarda zrzucam genuę i wciągam naszego marszowego foczka. Robi się spokojniej, ale tylko trochę. Dalej nas kładzie, za to płyniemy faktycznie trochę wolniej. Przezornie refuję jeszcze maksymalnie grota, ku rosnącej dezaprobacie ze strony mojego partnera. Już nas nie kładzie, ale płyniemy istotnie znacznie wolniej. W dodatku przeciwna fala podczas zmiany żagla i refowania spycha nas z powrotem na tor wodny R?nne.

– O, popatrz, płynie prom – z zainteresowaniem zauważa Edek. W mojej głowie zapala się ostrzegawcza lampka.

– Edziu, musimy spieprzać – oznajmiam poważnie, choć jeszcze bez paniki. Wybieramy szoty na maksa, żeby zyskać trochę na prędkości.

– E tam, zobacz jak jest daleko. Spokojnie nas minie – beztrosko stwierdza Edek.

Pięć minut później, nie oddalamy się od osi toru na więcej, niż pół kabla, a prom z małej kropeczki urasta do rozmiarów szafy. Uśmiech spełza z twarzy Edka, a zastępuje go najpierw zdumienie, a potem strach.

– Spier…amy Edek, bo nas rozj…e jak nic! – teraz ja też muszę mieć stracha, bo zwykle nie przeklinam.

– Palimy maszynę i pełny gaz!

Nasz niezawodny silniczek chyba rozumie, czego od niego oczekujemy, bo mimo przeciwnej fali stopniowo oddala od nas niebezpieczeństwo staranowania. Chwilę później potężna „stodoła” przepływa w takiej odległości od nas, że jego fala mocno nami kołysze.

– Uff! Było blisko – tym razem oświadczamy zgodnie.

Udaje nam się uniknąć śmierci. Nie zmienia to jednak faktu, że nasza sytuacja robi się odrobinę niewygodna. Wieje silnie. Gdyby nie to, że prognoza mówiła o wietrze 4, maksymalnie 5, powiedziałbym, że wieje coraz mocniej. Ponieważ jednak, zgodnie z prognozą, jest to niemożliwe, utrzymuję, że wieje silnie. Kierunek – nadal uparcie południowy-wschód. Do Nex? czeka nas halsowanie do północy co najmniej. W dodatku wiatr ma utrzymać kierunek, więc następnego dnia wcale nie zanosi się na lepszą sytuację. Czuję się odrobinę niepewnie.

– Edziu, a co Ty na to, żebyśmy zawrócili do R?nne ? Przeczekamy do jutra, a rano się sytuacja wyklaruje. W razie czego będziemy mogli płynąć prosto z R?nne do Ustki – zagaduję z udawanym optymizmem

– Chcesz wracać ??? Tak daleko już odpłynęliśmy, a Ty chcesz wracać ? – oponuje Edward, wskazując na widoczny całkiem niedaleko port w R?nne.

– O.K. Jak chcesz – mówię bez przekonania – Płyniemy dalej.

Nie jeden raz zachodziłem później w głowę jak to możliwe, że ja, urodzony pragmatyk, dałem się wtedy tak łatwo ponieść zwykłej głupiej dumie. „Jak się postawię, Edek uzna mnie za mięczaka” – myślę. A poza tym mam przecież moją prognozę, która mówi, że wiatr będzie około czwórki. „Skoro tak, to wkrótce powinno słabnąć” – uznaję.

Bardziej niepokoi mnie ten przeciwny kierunek wiatru. Wiem, że pod wiatr nie popłyniemy w żaden sposób. Myślę, myślę, aż wymyśliłem:

– Dobra, Edziu, ale przy tym kierunku wiatru do Nex? też nie dopłyniemy. Jedyny sposób to płynąć dalej idealnie na południe. W ten sposób zamiast do Ustki dopłyniemy do Kołobrzegu, ale stamtąd już będzie nam dużo łatwiej popłynąć do Ustki, nawet przy tym samym wietrze – proponuję.

– To nawet lepiej, to już jutro będziemy w domu! – cieszy się Edek. „Ma już dość, czy jak ?” – myślę.

Ponieważ powoli kończy się zasięg w komórkach, dzwonimy do dziewczyn poinformować o zmianie planów.

– Czyli już jutro będziecie w domu? To super! – cieszy się Ewelina – To szykujemy na jutro kolację – dodaje. Oczywiście nie wspominamy o silnym wietrze.

Płyniemy dalej, przy tężejącym wietrze. Już nie mogę się oszukiwać, wbrew prognozie wieje już szóstka.

– Przecież to niemożliwe! Miało być 4 do 5! – zachodzę w głowę

– A ja tam zawsze powtarzałem, że te prognozy to lipa – stoicko peroruje mój pokładowy meteorolog – Nigdy nie wierzyłem w te bzdury, co oni tam podają – dodaje.

Pewnie wdałbym się z nim w dyskusję, podając liczne przykłady z własnych doświadczeń, gdyby nie to, że wiatr… dalej tężeje. Piątka…, szóstka…, siódemka…, w końcu ósemka. Im mocniej wieje, tym niżej opadają nam szczęki i wytrzeszczają się oczy. Wiatr wyje już całkiem głośno, fale powoli przewalają się nam przez kokpit. Jesteśmy już przemoczeni, ale ze strachu nie czujemy zimna. „To niemożliwe, to się nie może dziać naprawdę!” – w kółko prześladuje mnie myśl. „Przecież prognoza nie może się aż tak mylić. Jak daleko to jeszcze dojdzie?” – zachodzę w głowę. Wiem, gdzie się kończy skala Beauforta i wiem jak wygląda morze przy dwunastce. Przeżyłem to kiedyś na własnej skórze i wcale nie jestem pewien, czy chcę to przeżyć ponownie. Mało tego, po namyśle dochodzę do wniosku, że wcale, a wcale nie chcę przeżyć tego ponownie. Niestety, nasze opcje się kończą. Jesteśmy na środku Bałtyku i pozostaje nam tylko czekać i… modlić się. Ósemka…, ósemka…, ósemka…, na szczęście na tym się zatrzymuje. Kiedy przez kolejną godzinę wiatr nie zmienia siły, ani kierunku, uznajemy, że mamy szansę. Oswajamy się powoli z wiatrem i z falą. Przemoczeni do nitki w zasadzie nie reagujemy już na kolejne zalewania falami, tym bardziej że, i to jest najwspanialsze odkrycie w tej sytuacji, „Monique” na fali zachowuje się fantastycznie. Nie uderza twardo, nie kiwa się, jak „wańka-wstańka” tylko miękko i delikatnie wspina się i opada na falach. Nawet, gdy czasami zdarza nam się stanąć bokiem do fali, odczuwamy to tylko jako kolejny prysznic. Na łódce nie robi to żadnego wrażenia.

Zaczyna się ściemniać. Dzielne zachowanie łodzi na fali trochę nas uspokaja. Wiemy, że raczej nie grozi nam, że w nocy przypadkowa fala nas zatopi. To raczej nie wchodzi w grę. „Zresztą, zawsze pozostaje radio. To dość uczęszczany akwen. W razie czego wezwiemy pomoc” – dodaję sobie w myślach otuchy.

– Piotruś, a co to za lampka się tu świeci w środku? – wyrywa mnie z zadumy pytanie

– Jaka lampka, Edziu?

– No tu, nad tą koją z tyłu.

Lekko blednę. Chodzi o oświetlenie kabiny nad hundkoją. Z kokpitu tego nie widać. Nie wiadomo, jak długo się pali.

– To wyłącz, Edziu to światełko. Przełącznik masz zaraz obok zejściówki, nad panelem od solara – udaję spokój

– Już! – melduje mój załogant

– To teraz jeszcze sprawdź no, Edziu, czy działa radio i lampa nawigacyjna – polecam z duszą na ramieniu

– No niby działa, ale jakoś tak słabiutko – potwierdza moje obawy Edek.

Tak więc stało się. Zostajemy bez prądu. Nie mamy radia, nie mamy światła. Nie możemy nawet wezwać pomocy. A brak światła oznacza ryzyko zderzenia z przepływającymi statkami. Dobrze chociaż, że statków jak dotąd nie widać.

– O, statki! – woła wesoło Edek.

Pewnie zbladłbym jeszcze bardziej, gdyby to było możliwe. Muszę jednak już wyglądać, jak śmierć na chorągwi. Faktycznie, wszystko wskazuje na to, że zbliżyliśmy się do szlaku statków handlowych. W tamtą stronę przekraczaliśmy go za dnia, a poza tym wtedy mieliśmy prądu do oporu. Teraz jest noc i mamy drobny problem. Statki płyną w odstępach może pół mili od siebie, prędkością marszową jakieś 15 węzłów. Zmieszczenie się w przerwie między kolejnymi jest możliwe, ale tylko teoretycznie. Przy naszej prędkości i ograniczonej manewrowości jesteśmy w zasadzie zdani na los. Kiedy w końcu udaje nam się wypatrzyć odpowiednią lukę, ruszamy naprzód, a ja polecam załodze:

– Włącz no, Edziu nasze światło nawigacyjne.

– O! Świeci, ale jakoś tak słabiutko. Myślisz, że nas zobaczą? – niepewnie docieka Edek.

– Edziu, nawet jakbyśmy mieli 200 % mocy w akumulatorze, szansa, że ktoś tam na mostku* wypatruje świateł jest cokolwiek iluzoryczna – odpowiadam zgodnie z przekonaniem.

– Jakby co, mogę jeszcze poświecić latarką! – wyciąga swojego pojedynczego LED-a mój zmiennik

– To bardzo dobry pomysł Edziu – podchwytuję. Po głowie chodzi mi jednak całkiem co innego.

„Co by tu można podpalić na pokładzie, żeby ogień był wystarczająco duży, a przy tym nie spalił łódki?”. I choć to brzmi zupełnie idiotycznie, to naprawdę mam zamiar to zrobić. Mamy pod pokładem trochę papieru, mapy, locję. Do, pożal się Boże, nawigacji już nam się pewnie nie przydadzą, a wiem, że takie prowizoryczne ognisko w razie czego może nam uratować życie. Oczywiście tylko pod warunkiem, że wachtowy na mostku nie śpi, a statek nie płynie na autopilocie. Na szczęście nie dane nam jest tego sprawdzić. Statek mija nas w takiej odległości, że słyszymy muzyczkę, która przygrywa zapewne relaksującej się załodze. My jesteśmy dalecy od relaksowania się, aczkolwiek odczuwamy nieznaczną ulgę, że nie zostajemy staranowani. Zbliża się północ.

 

Tags: rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (1)

Trackback URL | Comments RSS Feed

  1. tomasz says:

    No Panie Piotrze, naprzód, czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki …

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates