turystyczną 470-ką po Wiśle część 1

| 28/06/2006 | 0 Komentarzy

Autorzy: Paweł Suwiński, Joanna Seredyńska

Po wielu latach pływania po Mazurach głównie na jachtach balastowo-mieczowych zaczęliśmy odczuwać lekkie znużenie. Rozglądaliśmy się za czymś nowym. Za pustymi i dzikimi szlakami oraz za ciekawszym żeglarstwem. Chcieliśmy także podnieść poziom trudności, a jednocześnie i wrażeń. Wielu w takim momencie decyduje się na morze. Też spróbowałem. Jednak my lubimy żeglarstwo szuwarowe, kontakt z lądem, biwaki i przyrodę. Więc szukaliśmy dalej.

Nasza 470-ka

Nasza 470-ka

Ostatecznie ciekawsze żeglarstwo zaoferowały nam lekkie mieczówki ze sportowym rodowodem. 470 zdawała się najbardziej odpowiadać naszym wymaganiom. W dodatku jest to na tyle popularna łódka, że można ją kupić w drugim obiegu za niewielkie pieniądze. A nasze doświadczenia pozwoliły nam łatwo połączyć turystykę z szybkim żeglarstwem na 470. Zainteresowanych tematem zapraszam do naszego poradnika.

Dzikie i ciekawe szlaki zaoferowała nam Wisła. A konkretnie dolny odcinek Doliny Środkowej Wisły od Modlina do Płocka plus Zalew Włocławski. Jeżeli chodzi o stopień trudności, żeglowanie po takiej dzikiej rzece to poziom wyżej niż pływanie po jeziorach. Obok wiedzy i doświadczenia żeglarskiego z jezior przydaje się także doświadczenie w spływach rzekami i umiejętność czytania wody.

Wisła to żywy organizm. Rzeka żyje swoim życiem. Szlak zmienia się z dnia na dzień w zależności od intensywności opadów w dorzeczach oraz od pracy tamy we Włocławku. Mielizn, które są dzisiaj, jutro może już nie być i vice versa. Zdarzają się ostrogi kamienne, które w zależności od poziomu wody raz huczą z daleka niczym wodospad, a innym razem są sygnalizowane tylko niewielką blizną uniesionego lustra wody. Pnie drzew wbite w dno na środku rzeki. Wyspy, wysepki, łachy, odnogi, zatoczki… żeglowanie po Wiśle dostarcza wielu wrażeń. Tutaj na prawdę czuć potęgę wody i żywiołu. Wrażenia i nowe doświadczeni są na wielu poziomach, nie tylko żeglarskim, ale także na estetyczno-krajobrazowym oraz przede wszystkim przyrodniczym. Wisła jest jedną z głównych ostoi ptaków w Polsce. A widoki, krajobrazy i zachody słońca są tam na prawdę piękne. To wszystko tam jest! Więcej na temat samego akwenu i specyfiki żeglowania po nim można znaleźć na naszej stronie (link powyżej).

Lekkie, sprawne żaglowo łódki mieczowe i Wisła to idealne połączenie. Przede wszystkim ze względu na dużą ilość płycizn oraz konieczność halsowania pod wiatr, który zazwyczaj wieje wzdłuż nurtu pod prąd.

Dzień 1

Start planowany był w czwartek 15 czerwca 2006 r. z przystani w Nowym Dworze Mazowieckim znajdującej się przed ujściem Narwii za mostem kolejowym. Obsługę naziemną jak zawsze zapewniał nam Niezawodny Tate, bez którego trudno byłoby wszystko dopiąć i zorganizować.

Spichlerz w ujściu Narwii

Spichlerz w ujściu Narwii

Z łódką na miejscu byliśmy około godziny 12. Półtorej godziny zajęło wodowanie, taklowanie i pakowanie łódki. Stawianie masztu zawsze podnosi nam ciśnienie. Pięta masztu opiera się tutaj o dno łódki, nie o pokład jak to jest na jachtach kabinowych. Dlatego przed umieszczeniem jej na swoim miejscu maszt trzeba dźwignąć do góry, gdyż skrzynka mieczowa przeszkadza. Ale cała operacja przebiegła bez większych problemów. Na plaży sporo gapiów i dzieci, które jak zwykle plączą się tu i tam zawadzając o cumy. Gotowe. Łódka stoi i czeka na wypłynięcie. Jeszcze piknik rodzinny na brzegu, pożegnanie i około godziny 15 ruszamy.

Wiaterek słaby około 1B. Nurt lekko wyczuwalny. Zaraz za przystanią tuż przed samym ujściem – spichlerz i oczywiście obowiązkowa sesja fotograficzna. Ruiny robią duże wrażenie. Od razu nasuwają się skojarzenia z rzymskim Koloseum lub Wenecją. Do schodów wynurzających się z wody właśnie dobiła motorówka i turyści weszli po nich do środka na zwiedzanie. Kolejnym razem też tak zrobimy.

Kilometr 550. Razem z Narwią wpadamy do Wisły. Nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem trzymamy się prawego brzegu. Tam szybszy nurt oraz brak cofek i wirów. Dzięki temu gładko wjeżdżamy na wody Wisły, bez obawy, że nas okręci lub wróci.

Nie mija chwila i zaczynają się szkwały oraz deszcz. Dopiero teraz spostrzegamy wielką chmurę. Już od jakiegoś czasu czuliśmy w powietrzu cosik. Burza! Czekała tuż za winklem, aż na dobre ruszymy, by nas znienacka napaść. Szybko mijamy pierwszy most w Zakroczymiu, który jak zwykle wydaje się za niski, aż do momentu znalezienia się tuż pod nim (maszt ma 7,2 m) i zaczyna się jazda. Dobrze już wisimy za burtą na pasach balastowych, za rufą się gotuje, a deszcz siecze. Zaczynają walić pioruny. Krótko zastanawiamy się czy przeczekać burzę, ale po wstępnej ocenie dochodzimy do wniosku, że przy takiej prędkości płynięcia jesteśmy cały czas na jej czele i chmura nas nie dogodni. Jak się utrzymamy to w końcu rzeka i burza się rozejdą w różne strony. I rzeczywiście było tak.

Dobry kawałek żeglarstwa już na samym początku. Pozytywnie. Po drodze mijamy, jak się później okaże, jedyny na szlaku, jachcik Orion, który schronił się przed nawałnicą dobijając do brzegu. No cóż, tylko na 470 można gnać przed burzą…

Pierwszy nocleg na Wiślanej wysepce. 572 kliometr

Pierwszy nocleg na Wiślanej wysepce. 572 kliometr

Wylądowaliśmy na piaszczystej wysepce pod Czerwińskiem na kilometrze 572 około godziny 19. Jest koniec wiosny – trwa okres lęgowy ptaków na Wiśle. Pływanie tam w tym czasie wymaga odpowiedniej kultury turystycznej. Nie należy nawet dobijać do wysepek, na której znajdują się kolonie gniazdujących ptaków. Dlatego zanim wylądowaliśmy na naszej wysepce ominęliśmy kilka takich. Trochę zasmucił nas fakt, że Orion dobił za nami właśnie do jednej z nich…

Wieczór i pierwszy nocleg. Zwiedziliśmy naszą wysepkę. Okazało się, że przy wyższym stanie wody przez jej środek płynie Wisła dzieląc ją na pół. Teraz pozostała tylko cienka strużka. Siedzimy przed namiotem, kontemplujemy zachód słońca i przez lornetkę podglądamy ptaki. Od razu trafiają się nam rarytasy. Sieweczka obrożna – dosyć rzadki gatunek gniazdujący praktycznie tylko nad Wisłą oraz nurogęś wodząca pisklęta. Komicznie wyglądały maluchy, które płynąc tuż za nią próbowały wsiąść jej na grzbiet i pojechać na gapę. Były tam tylko dwa miejsca, a piskląt chyba z dziesięć, więc w ogonku była niezła zadyma. Później w okolicy przez jakiś czas pływali rybacy na swojej długiej łodzi i rzucali sieci. Używali ciekawej, pewnie jakieś typowo Wiślanej, techniki połowu. To był dobry dzień.

fot. Paweł Suwiński, Joanna Seredyńska

Tags: 470, Wisła, klasa regatowa, rejs, spływ

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates