STARYM via Horn na Antarktydę część 1
Autor: Monika Witkowska
Niebawem zakończy się roczny rejs dookoła Ameryki Południowej jachtu STARY, należącego do AZS Szczecin. Płynący na nim żeglarze ze Śląskiego Yacht Clubu są najmłodszą (przynajmniej w Polsce) załogą, jakiej udało się opłynąć przylądek Horn – średnia wieku wynosi 21 lat, i tyle też ma kapitan – Jacek Wacławski. Sukcesem STAREGO jest również to, że jako pierwszy mały jacht pod biało-czerwoną banderą dotarł do polskiej stacji antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego. Wcześniej były tak żaglowce POGORIA i ZAWISZA CZARNY.
O tym, jak wyglądał cały rejs, zapewne niedługo opowiedzą moi koledzy, którzy go zorganizowali, a póki co, płyną jeszcze na pokładzie STAREGO. Ja miałam okazję uczestniczyć jedynie w dwumiesięcznym etapie hornowym…
Jak było?
Nie tak źle, jak myśleliśmy. Nie spotkaliśmy 30-metrowych fal, jakimi straszyła nas lektura żeglarskich książek, nie zaliczyliśmy wywrotki, która na tamtych akwenach jest jak najbardziej prawdopodobna, nie zderzyliśmy się ani z górą lodową, ani z wielorybem (choć od jednych i drugich byliśmy niejednokrotnie tuż, tuż…). Byliśmy przygotowani na dużo cięższe warunki, a tymczasem mieliśmy szczęście – ocean potraktował nas bardzo życzliwie.
Oczywiście nie oznaczało to bynajmniej ciągłej laby i plażowania na pokładzie. W kość też dostaliśmy, i to nie raz – najbardziej na końcu, już przy samych Falklandach. No, ale po kolei…
Jacht
STARY to stalowy “Bruceo”, przerobiony na slup o powierzchni ożaglowania 80 m2. Długość 13,49 m, szerokość 3,91 m, zanurzenie 1,83 m. Nie jest to błyskawica – byliśmy zupełnie zadowoleni, jeśli log pokazywał prędkość 3 węzłów (nasz rekord wynosił wprawdzie 18 węzłów, ale było to w sztormie, w wietrze z baksztagu, przy zjeździe z fali). Ogólnie wspominam STAREGO bardzo miło i uważam, że był przygotowany do takiej żeglugi, a jedyne problemy, jakie mieliśmy, wiązały się z silnikiem – poczciwym “Ursusem” (numer z samozapłonem, wyziewy spalin pod pokładem, wycieki oleju). Jeśli chodzi o listę życzeń, to dla zwiększenia komfortu przydałyby się na Antarktydzie piecyki do ogrzewania (jedyna farelka włączana tylko podczas uruchamiania agregatu, nie była zbyt wydajna), zaś w tropikach koledzy pewnie nie pogardziliby lodówką. Jednak przede wszystkim – choćby dla bezpieczeństwa – dobrze byłoby mieć w okolicach Hornu możliwość sterowania spod pokładu (albo przynajmniej posiadać owiewkę przy stanowisku sternika).
Załoga
Jak wspomniałam, dołączyłam do załogi tylko na etap hornowy. Główny trzon ekipy stanowiło 8 studentów, którzy organizując ten rejs, chcieli udowodnić sobie i innym, że nawet nie mając wielkich pieniędzy, jeśli się bardzo chce, to można marzenia spełniać.
Trzeba przyznać, że chłopcy tworzyli bardzo zgraną załogę – mimo tak wielu miesięcy na małym jachcie, atmosfera była fantastyczna. Również pod względem żeglarskim, mimo młodego wieku, dawali sobie znakomicie radę. O dziwo – Jacek Wacławski, kapitan STAREGO jest jedynie sternikiem morskim. Inna sprawa, że każdy z nas dużo wcześniej pływał (po oceanach także), a większość chłopaków odbyła wcześniej sporo rejsów na STARYM (m.in. przez trudną nawigacyjnie cieśninę Pentland Firth).
Skład załogi i podział funkcji w etapie hornowym:
Kapitan – Jacek Wacławski (przyszły lekarz, studiujący w Śląskiej Akademii Medycznej), I oficer – Andrzej Nowakowski (student Akademii Ekonomicznej w Katowicach), II oficer – Mateusz Sznir (wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim), III oficer – Andrzej Kolon (Politechnika Śląska w Gliwicach), IV oficer – Grzegorz Jendorszczyk (AE w Katowicach), załoga: Dominik Bac (student turystyki na AWF w Krakowie), Sławek Skalmierski (Politechnika Śląska), Grzegorz Dolnik (Politechnika Śląska), Monika Witkowska (była studentka Uniwersytetu Warszawskiego).
Termin i trasa
STARY pożegnał Europę (Portugalię) we wrześniu ubiegłego roku. Spotkaliśmy się w Valparaiso w Chile 21 lutego, gdzie jeszcze przez 2 tygodnie wykonywaliśmy niezbędne prace (zaprowiantowanie, wzmacnianie takielunku, montaż nowych pomp, sprawdzanie sterociągów, czyszczenie kadłuba etc.). Wypłynęliśmy z Valparaiso 5 marca, południk Hornu przecięliśmy 29 marca, a 1 kwietnia zakotwiczyliśmy przy polskiej stacji antarktycznej na wyspie Króla Jerzego. Po 2 dniach gościny u rodaków wyruszyliśmy w drogę powrotną przez Cieśninę Drake`a i 10 kwietnia zacumowaliśmy w Port Stanley na Falklandach.
Postój w Valparaiso
Tak naprawdę to staliśmy na obrzeżach tego wielkiego portu w marinie Yacht Clubu de Chile w Vinia del Mar. Przemiłe i uczynne szefostwo mariny nie tylko pomogło nam w różnorakich sprawach, ale jeszcze w dużej części zwolniło z opłat postojowych.
Marina jest bardzo sympatyczna, z dobrym zapleczem (restauracja, prysznice, sprzęt do remontów etc.); co ważne – całą dobę strzeżona.
Dwutygodniowy postój w porcie minął bardzo pracowicie – od rana do wieczora trwały wytężone prace, wieczorami przesiadywaliśmy w kafejkach internetowych rozmawiając przez Gadu-gadu z rodzinami, no i nie stroniąc też od portowych rozrywek (później przez długi czas po wypłynięciu odsypialiśmy zarwane noce). Rozrywki zapewniali nam też nasi znajomi Chilijczycy, z którymi nawet rozegraliśmy mecz w piłkę nożną (dostaliśmy sromotnie!).
Krótko mówiąc – naprawdę żal było wypływać! Zostawiliśmy w marinie na pamiątkę biało-czerwoną banderę z podpisami całej załogi.
fot. Monika Witkowska
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.