Słonką Wartą i Odrą część 9

| 17/11/2012 | 0 Komentarzy

Autor: Piotr Jedroszkowiak

Dzień dziewiąty, 20 lipca 2009 -Warta-Odra

Obudziłem się o 07 00, ale nie chciało mi się wstawać. Nie miałem zapału do działania. Wczorajszy wieczór nie wpłynął na mnie mobilizująco. Nie czułem się perfekcyjnie. Snułem się po przystani z kąta w kąt i nie mogłem się zabrać do roboty. W końcu zrobiłem śniadanie, pogadałem trochę z gościem z przystani i zacząłem się szykować do wypłynięcia. Skleiłem materac, bo znów „pojawiła się” dziura. Popakowałem wszystkie rzeczy do plecaków i upchałem je do forpiku. Przyszyłem banderkę do topenanty. Płynę dalej. Przypomniałem wczorajszą rozmowę z jednym gościem na przystani, kiedy mnie zapytał skąd płynę, jak długo i dokąd. Kiedy mu odpowiedziałem, to stwierdził, że planuje spłynięcie Wartą swoim jachtem od Konina już od 40 lat! Na razie gromadzi mapy i szykuje łódź (typ Kormoran). Pomyślałem sobie, że mi to zajęło 4 lata- od pomysłu do realizacji. Dobrze, że przez te lata wyremontowałem i przygotowałem PASATA do podróży – jak dotąd się na nim nie zawiodłem. W końcu byłem gotowy i o 10 00 wypłynąłem z przystani. Nie było żadnego znajomego i nikt mnie nie żegnał. Wbiłem się w nurt manewrując między łódkami z wędkarzami. Wiosłując pokonałem ostatnie dwa mosty kolejowe na Warcie.

Ostatnie mosty na Warcie za mną…

 

Za drugim mostem akcja stawiania masztu. Coraz trudniej przebiega ta czynność. Wędkarze z brzegu milcząco dopingowali mnie w tym działaniu. Po prawej stronie ciągnęły się nabrzeża kostrzyńskiego portu. Płynąłem pod zrefowanym grotem. Dokładnie o 10 45 wody Warty zmieszały się z Odrą. Było to bardzo odczuwalne po wirach i prądach, które w tym miejscu powstały. Pożegnałem Wartę i słupek 1km, a przywitałem Odrę i słupek 618km. Odra jest szersza i nurt dużo szybszy niż w Warcie.

W końcu wpłynąłem na Odrę…

Dobrze, że wiatr był znośny i płynąłem półwiatrem-baksztagiem. Raczej trzymałem się prawej strony rzeki blisko boi farwateru. Do 12 00 pogoda była przyjemna. Później zaczęły gromadzić się ciężkie chmury, a z oddali dochodziły pomruki grzmotów. Myślałem nad postępowaniem w czasie burzy. Niebo zrobiło się czarne i nastrój również. Bałem się burzy na wodzie i porywistych podmuchów wiatru…

Burza się zbliża

Tak rozmyślając wpadłem niespodziewanie na pełnej prędkości na mieliznę. Poleciałem na kabinę i tylko mocny uchwyt rumpla uratował mnie od uderzenia. PASAT nagle podniósł się i wyszedł z wody. Od razu ustawił się burtą do nurtu i wiatr przechylił żagiel do wody. Byłem pewien, że się przewróci – kabestany były już pod wodą. Woda strasznie szumiała i wirowała przy sterze. Osadzony na dnie jacht stanowił wielki opór dla rzeki i czułem wielką siłę wody, która napierała na kadłub. Od razu skoczyłem do masztu zrzucić grota. Wyrzuciłem kotwicę z dziobu i próbowałem ją wybierać ale bezskutecznie. Prąd był tak silny, a ja tak słaby, że kotwica ani drgnęła. Zacząłem spychać się pagajem na głębszą wodę. Pode mną było jakieś 30 cm wody, a do brzegu miałem jakieś 40-50 metrów. Nie posuwałem się ani o metr. W międzyczasie rozpętała się burza. Niebo się otworzyło i deszcz lał się potokami. Pioruny uderzały blisko i huk grzmotów był straszny. Na szczęście miałem co innego na głowie i burzą się nie przejmowałem ani trochę. Kiedy z trudem podniosłem płetwę sterową udało mi się metr po metrze zepchnąć PASATA z płycizny, jednocześnie wybierając kotwicę. Kotwica trzymała mocno. Byłem zaparty o burtę i z całej siły ciągnąłem linę – nie mogłem wyciągnąć kotwicy, mimo, że ciągnąłem przez kabestan. Dopiero za 4 razem – kiedy już prawie straciłem siły – udało mi się wyrwać z ją dna,. W duchu cieszyłem się, że burty w kokpicie wzmocniłem wlaminowanymi listwami. Kiedy wybierałem kotwicę wiatr i prąd znów zepchnęły łódkę na mieliznę. Kotwicy już nie wyrzucałem. Pracowałem pagajem – po trochu spychałem PASATA z płycizny, ale wiatr i prąd trzymały go w okowach mocno. Machałem wiosłem jak szalony i w końcu jacht uzyskał pływalność i wyprostował się. Byłem mokry od potu, deszczu i rzeki. Cała akcja trwała 20 minut, a ja byłem wycieńczony. O 12 40 PASAT był wolny i pod żaglami. Burza przesunęła się dalej. Tylko silniejszy wiatr został po burzy. Wiało oczywiście w mordę. Musiałem halsować od brzegu do brzegu, co nie było zbyt łatwe na wysokiej fali. Pomny nauczki, trzymałem się środka rzeki i farwateru, robiąc zwrot jakieś 60 metrów od brzegu. Miałem problemy  z robieniem zwrotów. PASAT ma za małą inercję i płynąc wzdłuż nurtowi rzeki dziób nie przechodził linii wiatr. Grot stawał w łopot i jacht chciał robić zwrot przez rufę. Źle złożony fok wyhamowywał PASATA w trakcie robienia zwrotu. W trakcie zwrotu musiałem się wspomagać pagajem, co było trudne przy silnym wietrze, gdyż szoty trzymałem palcami nóg, a ster kolanem. Najważniejsze, że płynąłem naprzód. Każdy hals od brzegu do brzegu, plus prąd rzeki, przybliżał mnie do celu. Minąłem ciekawą miejscowość – Czelin. Na wysokim brzegu zobaczyłem jakiś pomnik.

Pomnik w miejscu pamiątkowego słupa granicznego na Odrze z czasów II wojny

 

Na brzegu widziałem jakieś ruiny kamiennego pomostu lub czegoś takiego. Przy spokojnym wietrze chętnie bym się tu zatrzymał i porobił parę zdjęć okolicy. Chciałem robić zdjęcia płynąc, ale było to trudne – wiatr był silny i nie mogłem puścić szotów i steru. Szkoda. Najgorzej było przy Gozdowicach.

 

Gozdowice

Wiatr był bardzo silny, oczywiście przeciwny, fala na rzece stroma i halsy bardzo wąskie. Cały czas miałem problem ze zwrotami. Przeciwny wiatr i prąd rzeki bardzo to komplikują. Musiałem uważać, żeby nie wpaść na prom, nie zderzyć się z płynącą barką i spotkaną wcześniej pomarańczową motorówką z Wolina. Ustępowałem im z drogi, trzymając się tak wiatru, żeby mieć cały czas prędkość manewrową. Akurat w tym miejscu nastąpiło apogeum ruchu na wodzie. Gozdowice spodobały mi się bardzo. Widzę, że to miejsce bardzo popularne dla rowerzystów przekraczających granicę. Po niemieckiej stronie widziałem wielu cyklistów czekających na prom, który przewiezie ich do Polski. Płynąłem dalej i powoli Gozdowice znikały mi z oczu. Przez chwilę miąłem pomysł, żeby zacumować do jednostki nadzoru wodnego, ale wiatr był zbyt silny i popłynąłem dalej. Na szczęście wiatr słabł i halsy były coraz dłuższe. Zacząłem płynąć półwiatrem i bejdewindem. Płynęło się trochę wygodniej. Cały czas jednak zwroty robiłem daleko od brzegu. Przed 16 00 zobaczyłem pierwszy most na Odrze – kolejowy w Siekierkach. Nastąpiła zmiana pogody i znów miło się na burzę. Niebo zrobiło się czarne i wiatr był chwilami bardzo gwałtowny. Kiedy kładłem maszt przed mostem czułem jak bardzo wiatr i prąd nim poniewierały – znów uszkodzenia się powiększyły; jarzmo jeszcze bardziej się rozwarło. W kursie na wiatr bardzo trudno jest utrzymać łódkę dziobem do wiatru.

Pierwszy most na Odrze i kolejna burza…

Zrefowany fok pracuje na wietrze i skręca dziób, prąd rzeki porywa łódkę i PASAT traci sterowność. Kadłub bezwolnie obraca się według swojej osi i płynie rufą z przodu. W niczym nie przypomina pięknego smukłego jachtu tylko bezwładną masę. Aby tak się nie stało, trzeba cały czas utrzymywać prędkość manewrową wiosłując pagajem i kontrując sterem kurs. Robiąc zdjęcia rzeki i mostu prąd i wiatr przesunął mnie z drogi wodnej w stronę zawietrznego brzegu i balem się, że uderzę kadłubem w filar mostu. Znów pagajowałem jak szalony. Bardzo ciężko się płynie wiosłując na wiatr. Łódka słabo słucha steru i długo się płynie zanim przekroczy się linię wiatru. Na szczęście udało mi się przekroczyć most. Była 16 05. Za chwilę znów zaczęło padać i zanosiło się na burzę gdyż w oddali widziałem błyski piorunów. Minąłem zacumowany na prawym brzegu polski jacht, który chciał przeczekać niepogodę. Minęły mnie trzy niemieckie jachty płynące na silnikach. Pomachaliśmy sobie i za chwilę już ich nie było widać. Znów fale targały położonym masztem. Na szczęście ulewa i burza przeszła przede mną i dostałem się tylko w resztki przechodzącego frontu. Pogoda zaczęła się poprawiać i postawiłem maszt.

Znów niebo się zrobiło się błękitne

Dobrze, że rzeka była szeroka i miałem czas – klęcząc na dziobie – na wszeklowanie sztagu i foka do sztagownika. Wiatr oczywiście w mordę. Wiał rześko i halsowałem od brzegu do brzegu. Jednak mniej wyczerpujące jest płynięcie pod żaglami nawet pod wiatr niż ciągłe pagajowanie, aby utrzymać kurs. Rzuciło mi się w oczy, że po niemieckiej stronie panuje większy porządek niż po polskiej. Wały skoszone, śluzy zadbane, tor wodny pogłębiany. Po naszej stronie głównie trzcinowiska i poldery zalewowe, ale przyznać muszę, że wały były wykoszone również. Tylko stare zniszczone domy świadczyły tym, że jeszcze trochę nam brakuje do Zachodu. Widziałem wiele tablic informacyjnych dla turystów umieszczonych na wałach. Dobrze, że turystyka się rozwija. Tereny ciekawe na wycieczki rowerowe. Przed 18 00 dopłynąłem do mostu w Osinowie Dolnym.

 Most w Osinowie

Port w Osinowie

Znów operacja „kładzenie masztu”. Zacząłem blokować liną leżący maszt, żeby ograniczyć ruchu poziome wykrzywiające jarzmo. Świeciło słońce, na niebie nie było chmurki i było przyjemnie. Jednak po przepłynięciu pod mostem, wiatr zaczął wiać w mordę i znów Odra zmarszczyła się od fal. Bardzo szybko zmieniają się warunki nautyczne na rzece – od sielanki po walkę. Płynąłem chwilę z położonym masztem czekając na szerszą wodę. Maszt zacząłem stawiać za portem. Smutno wygląda zniszczone nabrzeże i wyposażenie portowe. Chociaż port w Osinowie spodobał mi się, gdyż są jeszcze silosy do magazynowania zboża i taśmociągi do przeładunku. Trawa jednak rośnie po kolana. Rdza wszędzie i widać, że dawno nikt tutaj ani nie rozładowywał, ani nie ładował towaru. Port zniknął mi z oczu, gdy halsowałem od brzegu do brzegu. Wiatr stawał się coraz silniejszy, na niebie znów zaczęły gromadzić się burzowe chmury. W oddali widziałem błyskawice i padający deszcz. Zrobiło się tak ciemno, że nawet światło topowe się zapaliło. Nie chciało mi się płynąć w burzy pod wiatr. Zrzuciłem grota i przybiłem do brzegu w dogodnym miejscu. Miejsce miało w sobie coś niesamowitego – zacumowałem do słupka kilometrowego z liczbą 666. Gdyby piorun uderzył w maszt, nie miałbym prawa się zdziwić – gdybym jeszcze mógł się zdziwić.

Trochę odpoczywałem. Zjadłem małe co nieco i wyprostowałem nogi. Słuchałem niemieckiej rozgłośni i piłem piwo. Obserwowałem na niemieckim brzegu skautów przygotowujących się do apelu. Burza przewaliła się przede mną. Do 19 00 się wydmuchało i znów zrobiło się spokojnie. Może spadło parę kropli deszczu. Poczułem zmęczenie i w głowie zakiełkowała myśl, żeby tu zostać na noc. Przemyślałem jednak wszystko i postanowiłem płynąć dalej. Nie mogę zrobić tego samego błędu co za Gorzowem. Każda godzina podróży to pokonane 5 km trasy. Akurat wiał południowy wiatr. Szybko odcumowałem, wbiłem się w nurt rzeki i postawiłem grota. Wiatr wypełnił żagiel i płynąłem fordewindem. Płynąłem szybko. Z biegiem czasu i kilometrów wiatr słabł i musiałem halsować od brzegu do brzegu. Co chwilę widziałem to polskie to niemieckie słupy graniczne. Tak sobie pomyślałem, że jeszcze nie mam zdjęcia z niemieckim słupem w tle. Całe szczęście, że wiatru było tyle, by utrzymać prędkość manewrową. Wyprzedził mnie kolejny niemiecki jacht płynący na silniku. Zrobiło się spokojnie. Znów Odra stała się gładka, bez żadnej zmarszczki na powierzchni.

Wieczorne uspokojenie po dniu w napięciu. Jakże inna była rzeka w południe, kiedy wściekle przewalała się przez kadłub, kiedy osiadłem na mieliźnie ; teraz jest gładka jak lustro, głaskana delikatnymi podmuchami wiatru. Dwa różne światy. Płynąłem bardzo spokojnie. Prawie bezszelestnie i niezauważalnie. Czułem się całkowicie uwolniony od trosk, nerwów i spraw lądowych. Mógłbym już tak płynąć zawsze. Przyzwyczaiłem się do łódki i do skromnych warunków bytowych. To mi odpowiada. Wszystko jest pod ręką. Najważniejsze, że śpię w cieple i wygodnie. Mogę pływać. Bałem się, że góry będą silniejsze i żaglowanie mnie znudzi, ale jednak nie. Zrozumiałem Zaruskiego dlaczego kochał Tatry i morze. Adrenalina jest taka sama. Zacząłem myśleć o nowej trochę większej i bardziej dzielnej łódce, na której mógłbym pływać i po rzekach i po bliskim morzu. Byleby być blisko wody. Własny jacht daje ten komfort – wszędzie można czuć się jak sułtan. Nie trzeba się nikogo prosić o cokolwiek. Po prostu jest się wolnym. W końcu to zrozumiałem. W górach też się jest wolnym człowiekiem, ale trzeba dźwigać ciężki plecak. Taka jest różnica. W końcu to pojąłem… Przepływając przez Bielinek zrobiłem parę zdjęć kościoła w kolorach zachodzącego słońca.

Bielinek w zachodzącym słońcu

Przed Bielinkiem po prawej stronie brzegu bardzo ciekawie wyglądały zalesione wzgórza. Z pokładu jachtu lasy te wyglądały na bardzo dzikie. Ciekawie jak jest w rzeczywistości. Bardzo mi się tutaj podobało i żałowałem, że nie mogę spenetrować terenów nadrzecznych. Jednak nie da się wszystkiego zrobić, gdy się jest ograniczonym czasowo. Powoli zacząłem myśleć o noclegu. Pierwszy nocleg na rzece międzynarodowej. Minąłem ujście rzeki czy kanału, przed którą był znak ostrzegawczy, żeby zgłaszać na kanale 11 chęć przepłynięcia tędy. Zobaczyłem w głębi kanału rozlewisko i olbrzymią kopalnię piasku. Barki cumowały przy brzegu. Było widać wielkie maszyny segregujące piach na różne frakcje. Widok iście księżycowy – żądnych roślin, tylko wielkie hałdy usypanego piachu, czekające na załadunek na barki. Zaczęło się robić coraz ciemniej – rozglądałem się już za dogodnym miejscem do spania. Słońce ładnie zachodziło.

Spokój i zachód słońca…

W końcu znalazłem małą zatoczkę w nabrzeżnych trzcinach. Obawiałem się o głębokość przy brzegu, ale na szczęście miecz PASATA delikatnie zagłębił się w dno, kiedy dziób dotyknął brzegu. Miejsce wydawało się dzikie. Tylko ślady wędkarzy świadczyły, że ktoś tu przychodzi. Jak okiem sięgnąć rozciągały się łąki. Cumę przywiązałem do słupa szlakowego z tabliczką „678”. Była 21 30. Czułem zmęczenie, ale i zadowolenie, że dałem radę przepłynąć dzisiaj 66 km w różnych warunkach atmosferycznych. Miałem chęć natychmiast się położyć. Mam nadzieję, że nikt w nocy nie będzie mnie niepokoił. Dla spokoju rzuciłem również kotwicę z rufy. Dzisiaj płynąłem bez mapy i nie wiedziałem jakie ciekawe miejsca położone przy Odrze mijam. Jutro będę płynął odcinkiem Odry, który mam na mapie kupionej w Szczecinie, kiedy odwoziłem „Aliena” na KOHANĘ w czerwcu. Dziś był trochę stresujący dzień, szczególnie kiedy wpakowałem się na mieliznę, później w czasie burz i porywistych wiatrów… Bałem się manewrowania pagajem na Odrze, ale na szczęście przy przyłożeniu odpowiedniej siły jest możliwe. W końcu poznałem co to znaczy, że rzeka jest żeglowna – dzisiaj minęły mnie 3 barki i 5 jachtów. Halsując bałem się spotkania z barkami, ale na szczęście zawsze miałem prędkość manewrową i mogłem im schodzić z kursu. Każdy operator barki pozdrawiał mnie machaniem ręki i to było pocieszające. W sumie dzień nie był najgorszy. Dałem radę i teraz sobie odpoczywam, słuchając radia. Czuję zmęczenie i zaraz się kładę spać. „Alien” podtrzymuje mnie na duchu swoimi sms-ami. Dobrze mieć bratnią duszę. Wieczorem wypiłem dwa piwa i poczułem zmęczenie i przemożną chęć snu. Miejsce na nocleg bardzo przyjemne. Na jutro mam ambitny plan, ale wszystko zależy od wiatru, pogody i szczęścia. Tylko wczesne wstawanie daje szanse na pokonanie długiego odcinka szlaku. Przyzwyczaiłem się już do Odry – do przybrzeżnych płycizn, ostróg, boi farwateru, barek, motorówek i jachtów. Na niemieckim brzegu widziałem dzisiaj bardzo dużo rowerzystów. Były nawet grupy po 20 osób. Widzę, że aktywne spędzanie czasu jest bardzo popularne w Niemczech. To ciekawe, że można teraz bez problemów przekraczać granice na terenie Unii Europejskiej i poznawać ciekawe miejsca u sąsiadów. W głowie kiełkuje mi pomysł przejechania rowerem na południe Europy. Brakuje tylko czasu. Najpierw muszę zrobić kółko wokół Poznania – 173 km, później wokół Polski – 3200 km, a później na przykład do Chorwacji lub Słowenii. Świat czeka…Muszę mieć większą łódkę, na której zmieszczę rowery, żeby móc penetrować rzeki Europy i wybrać się kanałami do Francji. Jest tyle miejsc do zobaczenia, że życia nie wystarczy. Warta była bardziej dzika – było widać więcej zwierząt. Nad Odrą krążyły głównie błotniaki. Banderka, którą mam na topenancie dodawała mi otuchy w chwilach słabości. To dziwne do wytłumaczenia, że taka mała szmatka ma taką moc. Biało-czerwoną. No nic jest 23 20 i kładę się spać. Na dziś mam dość.

 

Tags: rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates