RAGTIME i żegluga mała część 1
RAGTIME został zwodowany w roku 2006. O ile pierwszy sezon był okresem trymowania prototypowego jachtu, o tyle dwa kolejne niosły znamiona poznawania RAGTIMA w żegludze zatokowej.
Chyba najbardziej emocjonującym był rejs na Hel w 2007 roku (bodaj 26 lipca). Byłem umówiony z Januszem Ostrowskim i Krzysztofem Mnichem, którzy płynęli tam na PJOA od strony Władysławowa. Z prognozy wynikało, iż od godziny 1500 wiatr będzie tężał. Wstałem więc wcześniej i już około 0830 wyszedłem z Górek Zachodnich. Z Neptuna na Hel płynie się RAGTIMEM około 6 godzin. Wiał zachodni wiatr. Trudno mi dziś dokładnie powiedzieć, kiedy wiatr przybrał na sile, ale było koło 1200. W pewnym momencie bardzo silny szkwał położył RAGTIMA na burcie tak, że do kokpitu wlało się przez burtę powiedzmy wiadro wody. Łódka wstała bez problemu z przechyłu. Ponieważ płynąłem sam nie zdecydowałem się na refowanie – uznałem, że w tej konkretnej sytuacji, bezpieczniej będzie puszczać wiatr z żagli luzując je nieco w szkwałach, niż ćwiczyć samodzielnie skracanie żagli. Bezana nie zrzucałem, ponieważ nie byłem pewien czy na samym grocie jacht pójdzie pod wiatr. Wyostrzyłem nieco, by szybko wybudowana fala nie szła w pół burty. Jacht świetnie sprawował się na fali. I choć lekki kadłub (niewielka inercja) znacznie zwalniał idąc pod fale, nie powodowało to żadnych dramatycznych zjawisk związanych z utratą sterowności. Na pokład nie weszła żadna fala. Idąc pełnym bajdewidnem, miałem możliwość kontrolowania przechyłu zarówno poprzez luzowanie żagli jak i przez podastrzanie. Żegluga stała się nawet przyjemna, choć adrenalina wydzielała się wiadrami. Pierwszy raz miałem możliwość sprawdzenia tak założeń jak i konstrukcji RAGTIMA. Idący w przeciwnym kierunku, jedyny jaki widziałem na akwenie, granatowy jacht szedł na zarefowanym grocie i chyba na małym foku – przypominał Nefryta. Pomachaliśmy sobie, błysnęliśmy „przeciwporostowymi” i popłynęliśmy każdy w swoją stronę. Szedłem tak jakiś czas, do chwili, gdy wejście na Hel miałem na wysokości rufy. Zrzuciłem bezana i na samym grocie, baksztagiem pognałem w kierunku główek portu. Gdy tylko wszedłem w główki i zostałem osłonięty od fali postawiłem bezana, wybrałem go i jacht ustawił się w linii wiatru. Odpaliłem silnik, a następnie zrzuciłem grota i bezana. Cumy odebrał znajomy (jak się później okazało) pływający w tym czasie po zatoce na 12-metrowym jachcie – była 1400. Usieliśmy u Włodka na kawę, elektroniczna aparatura na pokładzie jachtu wskazywała prędkość wiatru oscylującą wokół 19 m/s – co daje w skali Beauforta przełom 7 i 8 stopni.
Jestem bardzo zadowolony z zachowania RAGTIMA w tych warunkach. Uznałem ze należy usprawnić system zrzucania grota. Lugrowy żagiel w chwili luzowania fału wypełnia się jak balon i trudno go ściągnąć w dół – a więc potrzebny jest kontrafał, biegnący „na zewnątrz” żagla, który przy zbieraniu rejki dociska jednocześnie żagiel do masztu; i dobrze by było przeprowadzić takową operację bez wychodzenia z kokpitu…
Na początku lipca 2007 roku w drodze z Górek do Gdańska, już za Portem Północnym, pękł krętlik bloczka grotfału. Szliśmy bajdewindem. Odpalamy silnik i płyniemy dalej. W tej sytuacji znakomicie uwidacznia się stabilizujący wpływ bezana na jacht idący na silniku pod wiatr i fale. Śruba nieco miele wodę (za mały skok), ale bez problemu dajemy sobie radę, wiatr wiał z siła około 5o B i tężał. W Marinie Gdańsk (gdzie z powodu silnego wiatru zamurowało nas na 2 dni) kładziemy maszt. 4-milimetrowy pręt, z którego wykonana była oś krętlika został rozerwany. Przełom materiału ukazywał jego kiepską jakość, nie mniej siła zrywająca musiała być spora. Zakładamy nowy, większy bloczek – już bez krętlika. Nie leży tak ładnie przy maszcie, ale wygląda mocarnie.
Pod koniec sezonu 2007 uważnie oglądam bloczki fałowe. Ten nowy na grotfale nie pracuje jak należy – siła z fału wyraźnie zbyt mocno obciąża jeden policzek. W sezonie 2008 RAGTIME zostaje wyposażony w potężne, płaskie bloki fału grota (łożyskowane, rolki o średnicy 70 mm) z policzkami z 3-milimetrowej blachy stalowej, zakładam także fał zapasowy. Bezan „dostaje” blok fału głównego o podobnej konstrukcji, tyle że z rolką o średnicy 40 mm, zaś blok fału zapasowego (lina „szóstka”) ma średnicę 30 mm.
Doświadczenia roku 2007 pokazały, że 26-amperowy alternator nie jest w stanie zaspokoić apetytu na prąd, gdy jacht płynie na silniku, który współpracuje ze sprzęgłem elektromagnetycznym. Szukam innego sprzęgła, które jest bardzo wygodne w obsłudze. Chce by podanie napięcia powodowało rozłączenie sprzęgła, a bez prądu sprzęgło było załączone. Brak sukcesów… Decyduję się na założenie sprzęgła mechanicznego – adaptuje do tego wieleotarczowe suche sprzęgło od obrabiarki. Wymaga to dotoczenia nowego wałka sprzęgłowego, dorobienia nowych klinów, dopasowania kosza sprzęgła do koła pasowego i jego ułożyskowania (podziękowania dla firmy MAST) oraz zrobienie układu załączania i rozłączania sprzęgła (trzydniowe zajęcia z „metaloplastyki” – dziękuję JK Neptun z Górek Zachodnich za możliwość korzystania z warsztatu).
Przed sezonem 2007 uznałem, że należy założyć prawdziwe poduszki pod silnik – znalazłem takie w cenie coś 25 zł za sztukę. Te z odbijaczy od drzwi były dobre, ale długie szpilki do spięcia silnika z łożem były bardzo niewygodne w montażu. Te „prawdziwe” jednak zerwały się po bodaj półgodzinnej pracy i do końca sezonu silnik stał na ”poduszkach” sosnowych. W tym roku (2008) założyłem piękne angielskie, niziutkie poduszki od jakiegoś agregatu (dziękuję za ten prezent). Silnik przepracował w ubiegłym sezonie około 40 godzin i wszystko gra. Czekam już tylko na śrubę… Ta którą założyłem w tym sezonie nadal trwoni nieco moc silnika.
W sezonie 2007 założone zostały wspomniane fały zapasowe grota i bezana, a także kontrafał grota oraz rakskloty (koraliki) na linkach mocujących rejki do masztów. To znacznie usprawniło stawianie i zrzucanie żagli.
W czasie sesji zdjęciowej, którą robimy dzień przed testem RAGTIMA (ukłony dla Rudka i Pawła Wasilewskich), wieje w szkwałach koło „pięciu”. Pływam nieopodal JK Stoczni w Górkach. Na rozlewisku nie ma fali. Mam już trochę dosyć – szkwali niemożebnie. Zrzucam grota, wybieram bezana i go knaguję. Obserwuję co się dzieje. RAGTIME staje w dryf. Spokojnie wychodzę na pokład i refuję grota (no może niezbyt ślicznie, ale skutecznie). Jacht przez cały czas „zgrabnie” leży w dryfie.
Pod koniec sierpnia 2008 roku wychodzimy rano z Górek, by dojść do Gdańska na III Zlot Oldtimerów. Wieje koło 4-5o B. Wieje „nie z tej ćwiartki”. Siła wiatru rośnie. Szkolące się nieopodal boi GW „czterdziestkidziewiątki” co chwila walą żaglami o wodę. Fala jest spora. Zrzucam grota, Katarzyna siedzi za sterem, bezan na blachę. Tym razem zarefowany grot układa się bardzo ładnie. Na rozfalowanej zatoce manewr stawania w dryf i refowania nie sprawił kłopotu, ba – dwie osoby na pokładzie, to się nawet nie spociłem. Wracamy na rozlewisko i do Mariny idziemy rzeką, by zdążyć na czas…
W czasie z któregoś wypadu do Jastarni przechodzimy nad sieciami – są oznaczone jako przydenne. I takie są, ale cóż z tego, gdy w tym miejscu jest płytko. Słyszę jak kadłub o coś trze, jacht delikatnie ugina linę długim, nachylonym kilem. Potem usłyszałem „klik” i stoimy – lina wskoczyła między stewę rufową a ster i oparła się na zawiasie. Zsuwam się do wody i lekko staję na linie. Ta wyskakuje i jesteśmy wolni. A więc potrzebna jest łyżwa osłaniająca „przerwę” między stewą a płetwą, to praca na długie zimowe wieczory.
W ubiegłym sezonie (2008 rok) na RAGTIMIE pojawił się GPS. Ciekawość mnie zżera jakie to prędkości osiąga ta łódka. Podczas testów Rudek zmierzył 4,6 węzła, co przy długości linii wodnej 4,3 metra bardzo mnie satysfakcjonuje. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pewnego dnia na rozlewisku „aparat” notuje 5,1 węzła. 25 sierpnia płyniemy z Gdańska do Górek. Za sterem siedzi Krzysztof Krawczyński, stary ścigant z Okejów. Wieje z południa, jesteśmy już koło Portu Północnego. Wiatr to tężeje, to nieco słabnie, nie ma szarpania, tylko piękne, długie „przeciągi” o płynnie zmieniającej się prędkości. Zanotowana na GPS-sie maksymalna prędkość, którą osiągnąłem na rozlewisku wyraźnie drażni Krzysia. I nagle, gdy właśnie schodzę do kabiny, by zrobić coś do jedzenia Krzyś spokojnie mnie informuje – 5,6 węzła…
W pierwszym tygodniu sierpnia 2008 roku przyszedł sztorm, który zatrzymał nas na 2 dni w Jastarni. Wreszcie odpuścił – idziemy do Górek. Wiatr z kierunków północno- zachodnich niesie nas przez zatokę; gdzieś na wysokości ruty podejściowej do Portu Północnego zaczyna słabnąć, za to baksztagowa fala rozbujana przez cały Bałtyk jest spora. Mimo niewielkiej prędkości stateczność kursowa jest doprawdy świetna. Nie ma problemu z wywożeniem rufy, konieczności uważnego kontrowania takich zapędów. Idziemy kursem wywożeni tylko niczym windą to w górę do w dół – raz mamy przed oczami bezkresne morze to znów widzimy, patrząc w tym samym kierunku falochrony Port Północnego. By przejść rutę odpalamy silnik, by nie leżeć zbyt długo na drodze statkom, odrobina gazu i prędkość wzrasta o 1 węzeł (płyniemy teraz ok 2 węzły). To poprawia komfort żeglugi – nie kiwa jak wtedy, gdy jacht niemal stawał w chwilach, gdy wiatr siadał zupełnie…
Sezon 2009 zaczynamy w drugiej połowie maja od przelotu z „Neptuna” do Mariny Gdańsk. Tu spotkamy się ze Staszkiem pływającym – praktycznie cały rok – po zatoce na 2,5-metrowej MADERCE, Wojtkiem, który „ćwiczył” właśnie swoją nową łódkę – 4,5-metrowy dwumasztowy Bay River Skiff oraz australijsko-rosyjską załogą na Pucku. Na początku lipca bierzemy udział w zlocie żaglowców w Gdyni. Niesamowite wrażenie. Jakbyśmy cofnęli się w czasie – Zatoka Gdańska po horyzont wypełniona żaglami. Parada trwa. Płyniemy pełnym wiatrem w kierunku Górek – żaglowce i duże jachty oraz mnóstwo mniejszych jednostek towarzyszących „głównym bohaterom” mijają sędziwy DAR POMORZA. Przypomina mi się 1000-lecie Gdańska (rok 1997). Wtedy na zatokę wypływałem CHARLESTONEM na holu za rufą jachtu z „Kotwicy”. Nikt nie pytał o nic – w końcu łączyła nas lina z jachtem wojskowym… Ale wtedy na zatoce było inaczej – w pamięci zostało mi wrażenie pustki. Pewnie z uwagi na niewielką ilość jachtów towarzyszących. 12 lat później ani w zatłoczonym do granic możliwości Basenie Zaruskiego w Gdyni, ani na wodzie nie zauważyłem, by duże natężenie ruchu powodowało jakieś komplikacje. Wszyscy uważnie sterują, są uprzejmi, mili i uśmiechnięci. Po powrocie do „Neptuna” na pytanie o moje wrażenia odpowiedziałem: „Warto było pięć lat budować łódkę”. Zaraz po zlocie zaczynam przygotowywać RAGTIMA do wyprawy wzdłuż polskiego wybrzeża…
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.