Pasja lądowego szczura część 7
Autor: Jarosław Ściwiarski
Jak dobrze mieć sąsiada
Pan Waldek sąsiad zza płotu, z niedowierzaniem oglądał mój jacht, nie szczędząc mi przy tym pochwał. Rozmowa okazała się tym bardziej interesująca, gdy okazało się, że w młodości sam żeglował; założył nawet w pobliskiej szkole sekcję żeglarską. Obudził się w nim wilk morski. Pojawił się akurat wtedy, gdy potrzebowałem kolejnej pary rąk i kogoś, kto choć trochę wiedział jak powinno się obliczyć długość want i sztagu.
Spotykamy się rano, pijemy kawę i po raz pierwszy – po trzech latach – wyciągamy mojego „drewniaczka” na światło dzienne. Już wiem, że łódeczka waży trochę więcej niż zakłada projekt – czyli 75 kg. Mamy we dwójkę co dźwigać, a to znaczy, że przekroczyłem 100 kg. Czyli na nic moje starania o odchudzanie, mam nadwagę. Trochę grubsza sklejka, ciut grubsze listewki, więcej warstw podkładu, lakieru, i łódka wyszła wypasiona. Tu przyjąłem zasadę, „że kochanego ciała nigdy za wiele”.
Po raz pierwszy dźwigamy maszt w górę. Za wanty i sztag robią sznurki, to na ich podstawie odmierzę długości stalówek. Wymiary złapane, „piątki” przybite, umawiamy się na następny dzień, aby dokończyć dzieła już z gotowymi wantami i sztagiem. Nie mogę się doczekać, aż ujrzę moją „kruszynkę” pod żaglami. Na samą myśl serce bije mi szybciej. Kolejny dzień – wizyta w sklepie żeglarskim, gdzie zamawiam wanty. Obliczam długość want według wzoru, długość sznurka minus długość napinacza. Robie to w pośpiechu, w drodze do lekarza. Wracając dwie godziny później odbieram i niezwłocznie przyjeżdżam do domu. Sąsiad już czeka – jak dobrze mieć sąsiada – znaną już nam techniką wyciągamy grubiutki jacht. Mocujemy wanty do masztu, potem napinacze, stawiamy i tutaj niespodzianka. Wanty i sztag są za krótkie! Jak to się mogło stać? Jeśli nawet napinacze rozkręcę na maksa to i tak braknie jakieś 5 cm Na pewno pomylili się w sklepie żeglarskim. Mierzę jeszcze raz wanty, wina spada niestety na mnie. Pośpiech, brak doświadczenia zaowocowały. Co tu zrobić, sąsiad patrzy na mnie z żalem i nieco zawiedziony, że nie możemy dokończyć dzieła. Nic to, próbuję się na siłę pocieszyć i jakoś zrehabilitować w czach sąsiada, wrócę do sklepu kupię przedłużki lub zamówię nowe wanty. Na samą myśl wydania kolejnych setek złotych serce bije mi mocniej, ale już z zupełnie innego powodu. Po drodze – nie po raz pierwszy – dostaje olśnienia. A może by tak samemu zrobić dłuższe wantowniki, w końcu 5 cm to nie tak wiele, mam materiał, co mi szkodzi spróbować. Dla formalności zaglądam do sklepu próbując znaleźć coś gotowego. Ale nic nie pasuje, a to za grube, za krótkie, a tak naprawdę chodzi o cenę. Kawałek blachy i taka cena. Nie ma mowy, zrobię sam – tylko upewniam się w decyzji.
Wracam ile fabryka dała i drogi pozwalają. Wpadam do warsztatu i ruszam do dzieła. Dwadzieścia pięć minut później nowiutkie wantowniki przykręcamy z sąsiadem do masztu. Maszt w górę i wszystko pasuje. Smak zwycięstwa po porażce, to wyjątkowe doznanie!
Żagle w górę! Wiatr delikatnie nimi porusza sprawiając, że nie sposób zapomnieć tej chwili. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Pozostaje tylko jeszcze jeden krok: „Na wodę”! Niestety bez pana Waldka – obowiązki zawodowe wzywają go do Paryża. Grymas na jego twarzy jest dla mnie nagrodą, ponieważ mówi: „wolałbym zostać na wodowanie”.
Category: Spis treści, Technika, Budowa jachtu
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.