Pasja lądowego szczura część 6
Autor: Jarosław Ściwiarski
Historia takielunku
Wreszcie stwierdziłem, że moja żaglówka będzie potrzebowała żagli i masztu. Nie oznacza, że wcześniej tej potrzeby nie zauważałem. Wyjaśnienie jest proste – brałem pod uwagę, że jeśli nie wyjdzie z tego jacht, to zdegraduję moje dzieło (tu przepraszam wszystkich wędkarzy) do łódki wędkarskiej. Wprowadził bym małe zmiany i mam z czego moczyć kije.Na szczęście to widmo się nie ziściło. Jacht był już prawie gotowy do zainstalowania pędnika. Mój rekonesans po sieci w poszukiwaniu jakichś „używek” oraz napływające propozycje z żaglowni uświadamiały mi jedno: jeśli ma być dobrze, tanio nie będzie!
Zbliżała się Wielkanoc i niczym jajko z niespodzianka pojawiła się w mojej skrzynce wiadomość – Pan Andrzej z okolic Bielska Białej złożył mi następującą pozycję: „Mam do tej łódki zupełnie nowe i nigdy nie używane żagle dakronowe (o nieco powiększonej powierzchni – 9,25 m2) oraz profile aluminiowe na maszt i bom. Zamierzam je tanio sprzedać. Może kolega wykorzysta je przy budowie swojej łódki?”
Możecie w to uwierzyć? Wszystko pasowało idealnie, a do tego pojawiło się we właściwym czasie, że o cenie nie wspomnę. Kontakt z Panem Andrzejem był znacznie więcej niż dobry, przyjacielski. Kiedy uzgodniliśmy wszystkie szczegóły, pozostało tylko odebrać osprzet. Żagle mogły przyjść pocztą, ale z ponad 6-metrowym profilem masztu i o połowę krótszym bomem, było nieco trudniej. Co ja wymyślałem… I nagle niczym „pomysłowy Dobromir” – olśnienie. Pożyczę samochód ze znanego mi już źródła – korzystałem z niego wcześniej przy transporcie sklejki. Jeden telefon do koleżanki, przyjazny głos, miła rozmowa jak zawsze i znowu niespodzianka: „Jarek my tam jeździmy regularnie z towarem, przywieziemy ci przy okazji.” Dwa dni później sympatyczny pracownik czeka na moim podjeździe z masztem, bomem i żaglami. Należy się chłopakowi napiwek, a koleżance, oprócz niskich ukłonów i niekończących się podziękowaniach, zaproszenie na obiad wraz z całą rodzinną. Żona – cudowna kobieta – mogła się wykazać kunsztem kulinarnym!
Masz chłopie żagle! Masz też kolejny problem. Jak okuć maszt, nie mając o tym zielonego pojęcia. Są przecież gotowe okucia; poradzę się konstruktora oraz kilku zaprzyjaźnionych budowniczych i zobaczymy – będzie dobrze, próbowałem się pocieszać. Przecieram oczy ze zdziwienia patrząc na ceny gotowych okuć. Mam wrażenie, że wszystko co wiąże się z jachtem, żeglarstwem ma zdolność wpływania na potęgowanie cen. Dlatego szukam alternatywy i rodzi się szalona myśl – zrobię okucia własnoręcznie. Zainspirował mnie do tego pan Roman z Gliwic, budowniczy Pasji 580. Zrobił tak ładne okucia, że znowu przecieram oczy ze zdziwienia, że tak można. Dzwonię do pana Romana, sympatyczny Ślązak udziela mi niezbędnych rad i rzuca wyzwanie, dasz radę! No skoro ktoś we mnie wierzy, to choćbym nie chciał – muszę!
Materiał
Odwiedzam skup złomu kolorowego. Znana mi już pani zarządzająca tym interesem, pozwala rozejrzeć się wśród sowich skarbów. Zapracowałem na takie zaufanie podczas poprzednich wizyt, przekonując panią, że pomagając mi, przyczynia się do budowy jachtu. Skutkuje – pewnie w jej mniemaniu jacht to przynajmniej DAR MŁODZIERZY. Nie wyprowadzam jej z błogiej i jakże sprzyjającej mi nieświadomości. Jest, stoi tam, czeka na mnie blacha nierdzewna grubości 2,5 mm, która wystarczy na okucie dwóch jachtów. Za atrakcyjną kwotę nabywam mój skarb i ruszam do sklepu zakupić odpowiednie tarcze do cięcia. Już wiem, że nierdzewka wymaga tarczy specjalnie do tego przeznaczonej, przy najmniej nie należy używać tej samej tarczy do zwykłej stali i nierdzewnej równocześnie. Się człowiek wykształcił. Mieć jeszcze nie znaczy umieć. Za radą pana Romana robię sobie kopyta z kawałków profili wypchanych drewnem, im twardszym tym lepiej. Gimnastykowałem się z gięciem tak bardzo, że nie wytrzymało tego imadło. Polska stal, rodzima myśl technologiczna musiały pokonać chiński produkt. W końcu radość, wzruszenie, łzy, wywiady, sława… Przynajmniej tak się czułem, gdy zobaczyłem efekt końcowy – moje cacuszka.
Przyszedł czas, by zamocować je na profilu. Tutaj żarty się kończą, nie stać mnie na błędy. Mierzę wszystko dziesięć razy, konsultuje z każdym, kto tylko jeszcze chce mnie słuchać. Robię pierwsze wiercenie, zakładam pierwszy nit, nitownica wytrzymuje zerwanie nitu nierdzewnego o średnicy 4 mm. Wszystko na miejscu, trzyma mocno, wygląda na to, że mogę myśleć o stawianiu masztu…
Category: Spis treści, Technika, Budowa jachtu
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.