OSA – pierwsze loty i co z tego wynikło

Przez kilka wrześniowych weekendów i cały październik żeglowaliśmy OSĄ  po Zalewie Rybnickim w tę i z powrotem, chcąc nabrać wprawy w obsłudze i prowadzeniu „jachtu z jednym żaglem”. Wiało nam w tym czasie różnie. Od zera do czterech – ze zdecydowaną przewagą wiatrów słabych.

Na słabych wiatrach OSA chodzi nieźle. Wbrew pozorom, nie jest taka ciężka na jaką wygląda – „na cumach” wypiera nie więcej niż 1300 kG. Fala, którą tworzy OSA pozwala przypuszczać, że kadłub stawia małe opory, mimo szerokiej na ponad 2,2 m linii wodnej. Zauważyliśmy, że OSA chodzi ostrzej niż się spodziewaliśmy; jeśli chodzi o kąt martwy – w bejdewindzie dotrzymuje kroku zdecydowanej większości łódek kabinowych. Z racji typu ożaglowania, „koronną dyscypliną” OSY jest żegluga od bardzo pełnego bejdewindu „w dół”. Przy silniejszym wietrze, bez rufowego miecza, jacht bardzo ostrzy na każdym kursie. Płetwa sterowa ma zbyt małe zrównoważenie, co czuje się trochę na rumplu. Opuszczenie rufowego miecza poprawia znacznie sytuację, a jest jeszcze lepiej, gdy podbierze się miecz główny. Trzeba jednak zwiększyć zrównoważenie steru, ponieważ z mieczem rufowym jacht kręci zwroty dość mułowato. Rufowy miecz natomiast powoduje bardzo równą żeglugę baksztagami i „fordzielem”.

Po sezonie zamierzamy poszerzyć płetwę, doklejając jej jeszcze parę centymetrów od strony krawędzi natarcia. Łódka ma mały dryf (to opinia obserwatorów z zewnątrz) i bardzo szybko przyspiesza. Jednakże, gdy rosła siła wiatru, czuło się, że od pewnego momentu płyniemy jakby na zaciągniętym hamulcu ręcznym, a miecz wpadał w bardzo silne wibracje. Tym hamulcem była szeroka na 8,5 cm szpara w dnie – woda w skrzyni mieczowej „gotowała się”. Ponieważ na Zalewie nie ma mielizn ani kamieni, zablokowaliśmy miecz w pozycji „dół”, a szparę zatkaliśmy, wepchniętym na lekki wcisk, dopasowanym klockiem sklejonym z kawałków Herexu. Zmniejszenie oporów ruchu było natychmiast zauważalne. Po sezonie przymocujemy do dna gumowe pasy, zamykające skrzynię. Przy czwórce, na pełnym grocie i z trzema osobami na burcie wyciągnęliśmy pewnego razu 12 km/h. Prędkość mierzyliśmy GPS-em. Dla linii wodnej wydłużającej się przy dobrej jeździe do 7 metrów to według prof. Marchaja prawie maximum. Jacht jest stateczny, co przy tej szerokości nie jest niczym dziwnym. Pływając w trzy osoby pustą skorupą nie było potrzeby refowania się. Widać natomiast wyraźnie, że gafel odgina się nieco „wypuszczając” wiatr z górnej części żagla.

Robienie zwrotów przez sztag – mając opuszczony jedynie główny miecz – to jest balecik. Możemy łódką kręcić kółka niemal w miejscu. OSA ma sporą inercję. Pomost w „Kotwicy” osłonięty jest drzewami i wiatr tam bardzo kręci. Bywało, że idąc do pomostu już w linii wiatru, na parę metrów od niego dostawaliśmy podmuch z tyłu. „Tubylcy” dochodzą często do pomostu jedynie na foku, który jeszcze mogą zrolować. My tego zrobić nie możemy. Pewnego razu dostaliśmy taki podmuch. Mimo, że było ciasno udało się wykonać w miejscu trzy kółka. Łódka bardzo zwolniła i resztką inercji doszliśmy do brzegu. Było gorąco. Następnym razem opracowaliśmy inną procedurę. Zrzucamy grota, zostawiając jedynie mały trójkąt rozpięty na gaflu. Resztę żagla łapie się prowizorycznie krawatem do bomu. Okazało się też, że zrobienie zwrotu przez rufę przy silnym wietrze jest o wiele mniej ryzykowne niż wyjście z szalikiem Ruchu Chorzów na stacji Łódź Widzew albo Gdynia Główna Osobowa. Wprawdzie bom ma 5,15 m długości, ale można go łatwo wyhamować szotami, bez poparzeń 3-go stopnia na dłoni. Wybierając natomiast bom do linii wiatru przy „rufie” trzeba nieźle się sprężyć. Do wybrania, w bardzo krótkim czasie jest ładnych parę metrów szota. Po kilku dniach prób udało nam się wreszcie ułożyć żagiel na gaflu. Leży teraz dobrze i ma mały skręt w górnej części.

Nie obyło się w czasie pływań bez małych awarii. Ściągacze wantowe zamocowane są do koszy na burtach hakami z pręta ø 8. Ponieważ wykonawca podwięzi, przyspawał pod ściągacze blaszki wielkości żyletek z „jedynki” albo „półtorówki”,- wymyśliłem haki z pręta. Była to prowizorka, jak sądziłem,- solidna. Haki obgięte są na średnicy 26-27 mm. Same kosze są z rury ø 25. Wprawdzie przekonywano mnie, że się rozegną, nie dałem się. Argumentowałem, że na tak małym ramieniu, rozgięcie pręta takiej grubości jest mało prawdopodobne. W czasie regat, gdy wiało 4B, po pierwszym biegu zauważyłem, że wanty zrobiły się luźne. Mirek wybrał się na dziób i stwierdził, że haki się rozginają. Nullum argumentum contra experimentum. Było po regatach. A mogliśmy mieć dobre miejsce, bo na piętnaście łódek kabinowych, po pierwszym biegu zajmowaliśmy piątą pozycję – startując z dziewiątej.

Trzeba było nagwintować końce haków i zabezpieczyć je przed rozginaniem, nanizaną na nie blaszką i dodać nakrętki. Musimy również zamocować do gafla bloczek i podnosić go z przełożeniem. Ciągnięcie pojedynczego pikfału wymaga sporo siły. Możemy za to szybko zrzucić lub zarefować żagiel. Pomaga nam w tym kontrafał pełzacza szpony gafla. Pozostaje nam uporać się z jeszcze jednym problemem,- z grotem. Przy każdym stawianiu lub zrzucaniu, musimy w jego górnej części wstawić lub wyjąć trzy listwy. Inaczej, bez uszkodzenia żagla albo listew nie położymy go na bomie. Rozwiązaniem byłoby, zastosowanie krótkich listew w skróconych kieszeniach. Nie wiemy, jak żagiel będzie się wtedy układał. Z drugiej strony, pozostawienie tego tak jak jest, w turystyce będzie bardzo utrudniało życie. Chcemy z tym problemem zwrócić się do żaglowni, która nam szyła żagiel. Na późną jesień i zimę mamy już listę rzeczy, które trzeba albo w ogóle zmienić albo poprawić przy takielunku. Takie są prawa prototypu.

 

Category: Spis treści, Na wiatr, Budowa jachtu

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates