nie zawsze z wiatrem – stale naprężone
Jeśli na pokładzie stoi maszt, który ma olinowanie, to po coś ono jest. Jak to ma się nam na łeb nie zwalić, powinno prawidłowo działać. Stanie się tak wtedy, gdy wszystkie elementy układu są właściwie zaprojektowane, zmontowane i pracują w warunkach, dla jakich zostały przewidziane. Zakładam, że z punktu widzenia mechaniki technicznej i wytrzymałości materiałów zrobiono to poprawnie. Zostaje więc prawidłowa eksploatacja.
Zdaję sobie sprawę, że spora część żeglarzy jedyny częsty kontakt z techniką ma przez użytkowanie lodówki lub samochodu, ale nie zwalnia to od myślenia. Tym bardziej, że nie wyobrażam sobie, aby ktoś nie zdawał sobie sprawy, od czego zależy bezpieczeństwo na wodzie. Przecież żeglarze to nie ludzie “z ulicy” i pewien zasób wiedzy technicznej o jachtach powinni posiadać.
Przy luźnym olinowaniu, gdy zadziała siła od żagli, maszt “leci” na bok do momentu, aż napną się nawietrzne wanty. Bezwładność masztu powoduje, że towarzyszy temu szarpanie olinowaniem tym silniejsze, im mocniej wieje. O awarię więc nietrudno. Trochę lepiej rzecz się ma przy luźnym achtersztagu ponieważ, niezależnie od sposobu olinowania masztu, zawsze są jakieś wanty poprowadzone do tyłu. Zdarza się jednak, że przy żegludze fordewindem i silnym wietrze “zdolny” sternik potrafi z niego zrobić bukszpryt.
Ze sztagiem jest tak, że mimo luzu zawsze będzie napinany przez pracującego foka. Natomiast jego ugięcie będzie znacząco pogarszało sprawność żagla i utrudniało chodzenie ostro na wiatr.
Jeśli mimo luźnego olinowania nie uda nam się za pierwszym razem zwalić masztu na pokład, nie wpadajmy w przygnębienie. To jeszcze nie koniec naszych możliwości. Możemy na przykład zostawić na jakiś czas nasz okręt na boi lub cumach w nieosłoniętym porcie. Tam, gdy zacznie wiać i zrobi się fala, to ona odwali za nas kawał roboty. Mechanizm jest prosty. Wiatr wieje, a fala huśta łódką przez parę dni. Czasem wystarczy parę godzin. W okuciu pięty masztu zawsze są luzy i maszt ma tam trochę swobody ruchu. Kiwa się więc na boki szarpiąc wantami. Ponieważ maszt swoje waży i jest długi, to siła przy takim szarpnięciu może być spora. Potrafi wyrwać z pokładu podwięź razem “z mięsem” lub w najgorszym wypadku ją nadwyrężyć, a puści ona kiedy indziej i to w najmniej odpowiednim momencie. Podobny mechanizm niszczący powstaje przy flaucie, gdy obok nas przepłynie statek lub motorówka i bujniemy się na powstałej fali. Bywa, że urwie wantę albo wyłamuje stopę masztu z pokładu. Ale jeśli nic nawet nam się nie urwie, to jeszcze nie wszystko stracone. Pozwólmy działać siłom natury, a efekt przyjdzie sam. Po nas łódkę weźmie inna załoga. Może ona będzie miała więcej szczęścia.
Tyle żartów. Może się zdarzyć, że nasz następca zauważy luźne olinowanie i odpowiednio wybierze je na ściągaczach, ale biedak nie wie co się działo wcześniej – i to właśnie jemu przytrafi się awaria masztu. Potem Bogu ducha winien jest pokazywany jako ta łajza, która przy niekoniecznie silnym wietrze połamała maszt. Taka przygoda w większości przypadków kończy niespodziewanie nasz wymarzony urlop lub przynajmniej skraca go o czas potrzebny do usunięcia awarii.
Każdy sternik odpowiedzialny jest za załogę i jacht, który prowadzi. I to nie zależnie od tego, czy jest to jacht własny, kolegi, czy łódka w czarterze (te ostatnie zresztą są bardzo po macoszemu traktowane przez czarterobiorców).
Każdy sternik ma obowiązek dopilnować, aby dowodzona przez niego łódka była w jak najlepszym porządku i musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji lekceważenia stanu technicznego jachtu. Należy więc dbać także i o to, by olinowanie masztu było zawsze odpowiednio napięte – po to są ściągacze.
Widziałem wszystkie opisane powyżej przypadki albo miałem okazję zobaczyć ich skutki post factum.
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.