nie zawsze z wiatrem – forma wyrazu

Choćby nie wiem jak długo pogoda płatała nam figle, to i tak od rozpoczęcia sezonu dzielą nas tylko godziny. Jako naród śródlądowy znów wyruszymy na żeglarskie szlaki. Świadomie piszę “śródlądowy”, bo fakt, że fale Bałtyku omywają północne nasze rubieże, to chyba kwestia przypadku. Z całą zaś pewnością z faktu tego dla żeglarstwa prawie nic nie wynika. Morze to dla nas nadal egzotyka i przedmiot marzeń, pobudzający naszą wyobraźnię.

Owa wyobraźnia nigdzie tak na nas nie działa, jak na Mazurach. To jest nasze morze! Jak w każdej subkulturze, tak i w żeglarstwie dążenie do ideału wyraża się w sztuce. Formą wyrazu tej sztuki dla żeglarskiej braci jest pieśń, czyli w tym przypadku szanta (kierowcom przypisano country).

Mimo iż nie mamy takich tradycji morskich jak Holendrzy czy Anglicy, to szanta zadomowiła się u nas równie mocno jak u nich. Ponieważ “Pod żaglami Zawiszy”, czy też Jerzy Porębski nie są w stanie wypełnić niszy rynkowej na taką twórczość, powstało wiele kapel lansujących ten typ sztuki, głównie opierając się o stare wzorce pieśni roboczej z mórz obcych. Słyszałem kiedyś w Sztynorcie nawet szantową kapelę z Czech. Wtedy dopiero zrozumiałem, dlaczego Czesi nie mają dostępu do morza. I tak pieśń morza stała się wypełnieniem wieczornych godzin przy mazurskim ognisku dla około 90% żeglarzy. Niech tylko słońce skryje się za lasem i przyroda nieco uciszy, a już z szuwarowych biwaków dolatują pierwsze dźwięki trącanych spracowaną dłonią, gitarowych strun, wyrażając stan duszy.

Poza socjologicznym i kulturowym aspektem, zjawisko szant ma również aspekt ekonomiczny. Wieczór z pieśnią na ustach przy ognisku, połączony zawsze ze spożyciem, powoduje, że stajemy się dobrowolnie płatnikami podatku akcyzowego. Jest to więc także akt godnej szacunku obywatelskiej postawy, dzięki której zasilany jest chudy budżet umiłowanej Ojczyzny.

Wsłuchując się kiedyś w głosy dobiegające z różnych zakątków trzcin, bindug i zatok zauważyłem, że każdy taki wieczór ma niemalże niezmienny scenariusz oparty o klasyczne pozycje repertuaru. Najpierw zaczynało się od aperitifu w postaci “Czterech piwek” wypijanych przez obywateli, co dopiero wyruszyli “ze Świnoujścia do Walwisch Bay”. Spotkało ich przy tym nieszczęście, gdyż “po dwóch dobach, albo mniej, już się skończyła wódka”. Przygód przy tym musieli mieć co nie miara. A to żegnali się i z “dostojnym, starym portem” i z “hiszpańskimi dziewczynami”, niecierpliwie nawołując, aby “płynąć w dół, do starej Maui”, bo “już czas”… A to byli też na “wielorybim szlaku”, a potem brali udział “znów w bijatyce”, gdzie lała się “krew Nelsona”… A gdy już księżyc srebrzył pomarszczoną taflę jeziora, okazało się, że dzielni żeglarze pochrzanili coś z nawigacją. Wyrażało to mianowicie chórem, wznoszącym tęsknie pytanie; “gdzie ta keja a przy niej ten jacht”.

I tak dobiegał końca ten wirtualny rejs dookoła świata. Jeszcze tylko ktoś ostatkiem sił dzielił się wrażeniami z również tracącymi przytomność współbraćmi, wyjąc; “jejku, jejku mówię wam, jaki rejs za sobą mam”, zwalił się do “koi wymarzonej w snach” i zapadła cisza.

Tags: szlaki żeglarskie

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates