Łódź na skalę naszych możliwości część 5
Trenerze, jest Pan odpowiedzialny za mecz, za wyjazd, za wszystko!
Wieczór spędziliśmy w miłym towarzystwie załogi Antiki, która uczestniczyła w zlocie oldtimerów. Inscenizacji bitwy morskiej, która miała być gwoździem programu Dni Morza, z powodu zmęczenia nie obejrzeliśmy. Następnego dnia czekało nas dokończenie budowy i wodowanie.
Według wcześniejszych planów, drugi dzień miał być poświęcony na różne niezbędne drobiazgi i “uszycie” (tzn. sklejenie) drugiego żagla, a po wyjściu gości chcieliśmy położyć na gotową łódkę ostatnią warstwę lakieru. Jednak po zmianie planów to już był dzień ostatni – wodować będziemy prototyp, a budowę po prostu doprowadzimy do końca, zostawiając młodzieży tylko polakierowanie.
Wojtek wraz z ojcem stawili się niezawodnie. Czekało nas żmudne klejenie. Następnie Janusz, tak jak obiecał, zajął się obcinaniem naddatków pokładu pływaka, a ja – przyklejaniem ławeczek do kadłuba. Niestety, robota, nie dość że żmudna, była też mało efektowna i hałaśliwa. Publiczności nie było czym zaciekawić, sąsiadom przeszkadzaliśmy, chociaż odnieśli się do nas z dużą wyrozumiałością, wiedząc, że musimy dokończyć swoją pracę. Tyle dobrego, że mimo braku jakichkolwiek zabezpieczeń nikt nie wszedł nam przez przypadek pod wiertarkę i nie zrobiliśmy nikomu żadnej krzywdy – a mocno sie tego obawiałem. Cieszyłem się też, że projekt nie wymaga użycia włókna szklanego, którego drobne kawałki fruwałyby po całym namiocie.
Wreszcie odwróciliśmy pływak i przymocowaliśmy linę wzdłuż stępki. Po odwróceniu kadłuba z satysfakcją stwierdziłem, że tym razem spojenie jest bez zarzutu. Tak jak w prototypie, ściąłem tylko narożniki stew, do których nie dotarł klej, i wyfrezowałem rowek na linę.
Pozostawała jeszcze ważna sprawa nazw dla łodzi. Już na wstępnym spotkaniu zostaliśmy zobowiązani do wymyślenia ładnych, polinezyjskich nazw. W ferworze budowy prototypu nie miałem do tego głowy i poprosiłem Janusza o zajęcie się sprawą. Ten zaproponował nazwy: Wikiwiki (czyli Bardzo Szybko) i Tavau (jedna z gwiazd używanych w polinezyjskiej nawigacji). Przygotował też odpowiednie szablony i w niedzielne przedpołudnie wymalował na burtach prototypu piękny napis: Wikiwiki.
Byłem właśnie gotów do przyklejenia liny wzdłuż stępki kadłuba, kiedy zadzwonił telefon. Pani Mira wzywa nas wraz z Wikiwiki na ceremonię wodowania, która odbędzie się na drugim końcu terenów festynu, obok oldtimerów. Matką chrzestną ma być obecna na Dniach Morza pani wiceminister.
-A szampan jakiś jest?
-To wyście nie przywieźli?! Dobrze, coś załatwimy.
-Przydałoby się jeszcze ze sześć osób do przeniesienia łodzi…
-Nie ma sprawy, wyjmijcie ją tylko z namiotu, przyślemy ekipę.
Ze smutkiem popatrzyłem na niedokończony kadłub Tavau. Tak niewiele zabrakło… Była godzina 15.00, za jakieś pół godziny mielibyśmy zrobione stępki i wykonany plan. Trzeba było jednak wynieść Wikiwiki z namiotu. Nie dało się tego zrobić w jednym kawałku, konieczne było odwiązanie kadłuba. Po chwili kadłub i pływak proa znalazły się na zewnątrz.
Łubu dubu, łubu dubu!
Ponowny montaż poszedł błyskawicznie – cztery osoby zajęły się czterema wiązaniami. Masztu nie stawialiśmy, bo przeszkadzałby w niesieniu łodzi. Siedzimy więc i czekamy na obiecaną ekipę.
Zamiast niej zjawia się nieznajomy imieniem Jurek. Zaczyna rozmawiać z nami o proa, wykazuje się dużą wiedzą w tej dziedzinie. W pewnym momencie pokazuje zdjęcie.
-A coś takiego widzieliście?
-O, te puke – powiedziałem bez cienia zdziwienia, co zabrzmiało trochę jak “o, makrauchenia” ze znanej bajki. Jurek był nieco rozczarowany:
-Myślałem że was zaskoczę…
-Ale tego konkretnego to nigdy nie widziałem. Gdzie to znalazłeś?
-Sam zbudowałem! Jest do obejrzenia w Mielnie.
I wtedy dopiero mnie zatkało.
Na Jurkowym te puke oczywiście potem wspólnie pływaliśmy, ale to już zupełnie inna historia.
Minęła mniej więcej godzina, zanim doczekaliśmy się ludzi chętnych do przenoszenia. Mogliśmy w tym czasie spokojnie przykleić brakującą linę – gdybyśmy tylko wiedzieli… Wszyscy, ilu nas tam było, wzięliśmy łódź na ramiona i ponieśliśmy przez szczecińską Łasztownię. Festyn trwał w całej pełni, na naszej drodze przebywały tłumy ludzi. Forpocztę transportu stanowili więc ochroniarze, którzy próbowali zrobić nam przejście. Nie nadążali jednak: łódź, z nieco przewymiarowanych materiałów, ważyła ponad sto kilogramów, co dziwnie skutecznie popędzało niosących. Z przodu, również ledwo nadążając, szedł jeszcze fotograf z prasy, co chwila odwracając się i robiąc zdjęcia.
Jeżeli pierwsze godziny budowy były efektownym widowiskiem, to ów transport łodzi stał się niezwykłym happeningiem. Jeśli chodzi o zapowiedziany “show”, to on właśnie okazał się strzałem w dziesiątkę. Dotarliśmy wreszcie na miejsce, do pomostu, zbudowanego z pływających metalowych pontonów. Mniej więcej wiedzieliśmy już wcześniej, gdzie odbędzie się wodowanie, i spędzało to Januszowi sen z powiek. Rzecz w tym, że Wikiwiki ma długość 5, a szerokość 3 metry, podczas gdy pomost miał tylko 2 metry szerokości. Janusz poprzedniej nocy długo rozważał sposób wodowania (ja byłem skoncentrowany na budowie) i w odpowiednim momencie przejął inicjatywę. Zanim zdążyłem się zastanowić, co się dzieje, łódź była już na wodzie.
Pani wiceminister nie było – za to matki chrzestne były aż dwie, i to bardzo sympatyczne. Były to znane już nam córki taklera, Karolina i Wiktoria, zwana, nomen omen, Wiki. Szampan takze znalazł się adekwatny – dziecięca lemoniada. Łódź została uczciwie oblana trunkiem (nieco się potem lepiła, podobnie jak głowa Janusza, która też trochę przy tym oberwała), wszyscy byli zachwyceni. Z wyjątkiem mnie.
Śródtytuły pochodzą z filmu “Miś” Stanisława Barei
Zdjęcia: Dorota Michalska, Krzysztof Mnich, Wojciech Just, Krzysztof Tuz, serwis wSzczecinie.pl, serwis Swieszyno.com
Category: Spis treści, Na wiatr, Budowa jachtu
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.