Łódź na skalę naszych możliwości część 1
Ty wiesz po co jest ten miś?
Siedzieliśmy, jak to co jakiś czas mamy w zwyczaju, ze Stefanem Eknerem przy butelce wina i rozmawialiśmy “tym razem dla odmiany” o łódkach. Stefan miał dla mnie niespodziankę:
-Wiesz, pani Mira z urzędu miasta w Szczecinie planuje zbudowanie żaglówki w czasie przyszłorocznych dni morza. Pytała mnie, czy nie podjąłbym się takiej roboty, ale to mi nie leży. Za mało czasu na budowę, a publicznych występów też nie lubię. Może ty byłbyś zainteresowany? Masz przecież parę projektów prostych łódek, któryś mógłby się nadać…
Parę dni później napisałem do pani Miry. Przedstawiłem kilka propozycji niedużych łódek, chociaż nie byłem przekonany, czy którakolwiek da się zbudować od podstaw w zakładanym czasie trzech dni. Po chwili namysłu dodałem jeszcze “coś ekstra”: pięciometrowe proa, które kiedyś narysowałem pod wpływem Pjoa Janusza Ostrowskiego. Nie miałem wielkiej nadziei, że organizatorzy zgodzą się na tak ekscentryczny projekt, ale chciałem wyczerpać wszystkie możliwe warianty.
Im dłużej jednak rozmyślałem, tym bardziej podobała mi się koncepcja budowy proa. Bardzo prosta technologia składania kadłuba z dwóch płatów sklejki dawała szanse na szybką budowę. Płyty poszycia, stykające się pod ostrym kątem, można było po prostu skleić specjalnym klejem epoksydowym, bez użycia włókna szklanego. Co najważniejsze, tego typu łódź jest niezwykła i efektowna, na pewno będzie zwracała uwagę – a w końcu ma to być przede wszystkim show!
Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałem ze Szczecina odpowiedź z pełnym poparciem… dla pomysłu proa! Organizatorzy imprezy docenili zalety łodzi niezwykłej i efektownej. Co ważne, zgodzili się na budowę dwóch egzemplarzy: prototypu, który miał posłużyć do wypróbowania projektu i technologii, oraz drugiego egzemplarza, już w czasie imprezy. Było to o tyle istotne, że nigdy nie robiłem łódki w trzy dni, a sam projekt również nie był wypróbowany. Po imprezie oba egzemplarze miały zostać przekazane Pałacowi Młodzieży – nowi właściciele mogliby więc robić na nich regaty czy rejsy flotyllowe.
Powodzenie całego przedsięwzięcia wymagało udziału kompetentnych i godnych zaufania współpracowników. Stefan obiecał pomoc przy budowie prototypu. Druga kandydatura narzucała się sama – Janusz, znawca proa i zawodowy project manager. W drodze z pracy do domu zadzwoniłem do Janusza:
-Czy masz jakieś plany na Boże Ciało?
-Nie, a dlaczego pytasz? Masz jakąś propozycję?
-Tak, w Szczecinie organizowane są Dni Morza i jest propozycja, żeby zbudować łódkę. Prostą i efektowną.
-Prostą i efektowną? TO MUSI BYĆ PROA.
Wkrótce wybraliśmy się razem z Januszem do Szczecina, na spotkanie z organizatorami. Sprecyzowano warunki – najważniejsze jest ukończenie budowy, co wymuszało wysoki stopień prefabrykacji elementów. Mamy prawie cztery dni czasu – czwartkowe popołudnie, piątek, sobotę i niedzielne przedpołudnie. Możemy liczyć na pomoc młodzieży, która potem odbierze łodzie, a także przygodnych widzów. Budowa miała odbywać się w namiocie, który okazał się piękną kopułą Fullera – szokująco dobrze pasującą do polinezyjskiej technologii. Zapewnione było ogrzewanie, wystrój wnętrza i wydzielenie stanowisk. Urząd Miasta zobowiązał się pokryć koszty materiałów, z naszego honorarium zgodnie zrezygnowaliśmy. Całe przedsięwzięcie zaczęło od czasu spotkania funkcjonować jako “łódź polinezyjska”.
Teraz projekt mógł już ruszyć pełną parą.
Słomę załatwiłem spod Koszalina z PGRu…
Zimowe popołudnia poświęciłem na dopracowywanie projektu. Dla uproszczenia zrezygnowałem z półpokładów, stosując tylko dwie ławeczki dla sterników. Kadłub miał być samonośną skorupą, uszywnioną przez wklejoną na stałe podłogę. Belki łączące zamocowane do wsporników z grubej sklejki. Po zrobieniu rysunków przyszła kolej na model z kartonu – wykroje pasowały do siebie jak należy.
Janusz zaproponował, żeby jako drzewca wykorzystać bambus. Sprawdziłem, dostępne są w sprzedaży bambusy o długości 3m – akurat odpowiedniej. Tylko rejki trzeba będzie łączyć z dwóch odcinków. Bambus budził jednak moje obawy – rury, które widywałem, miały zwykle paskudne wzdłużne pęknięcia, bardzo zmniejszające wytrzymałość. Skontaktowałem się z hurtownią bambusów, odnieśli się do problemu ze zrozumieniem i pozwolili samemu wybrać odpowiadające mi sztuki. Pewnego wiosennego piątku umówiłem się z Januszem w Tarczynie pod Warszawą, gdzie staliśmy się właścicielami szesnastu pięknych, grubych i niepopękanych bambusów. Wydawało mi się, że największy problem został szczęśliwie rozwiązany.
W tym samym czasie robiłem inne zakupy. Bloczki, szekle i knagi, cztery pagaje i linę z dyneemy na wanty w pobliskim sklepie żeglarskim. Liny na szoty, fały i do wiązania konstrukcji w łódzkiej firmie Linorex. Wkręty, druty, szpagat, ściski stolarskie, klej poliuretanowy i całą masę różnych drobiazgów w Castoramie. Lakier – tani, ale przyzwoity, Epinox z Oliwy – w sklepie internetowym.
Do klejenia paneli poszycia miała posłużyć mieszanina żywicy epoksydowej i włókien bawełnianych. Stefan polecił mi zwykły Epidian 5, z szybko wiążącym utwardzaczem TFF. Włókna bawełniane, podobnie jak żywicę, zamówiłem przez internet. Po namyśle dokupiłem jeszcze kilogram Epidianu 52 do zaimpregnowania stępki.
Żagiel miał być wykonany tradycyjnie, tak jak to się robi na wyspach Pacyfiku… czyli z plandeki. Białą tkaninę plandekową sprzedaje firma niedaleko Łodzi, przywiozłem więc wielki rulon “płótna żaglowego” podmiejskim tramwajem.
Materiały podstawowe – drewno i sklejka – wydawały się najprostsze do zdobycia. Było to jednak złudzenie! Listwy drewniane bez sęków stanowią trudno osiągalny rarytas, który można kupić tylko na specjalne zamówienie. Deski bez sęków, potrzebne do wykonania ławek, są praktycznie w ogóle niedostępne. Udało się w końcu wyszukać w składzie drewna odpowiednie deski i doczekać z niecierpliwością na sprowadzenie listew.
Elementy ze sklejki miały być wycinane komputerowo. Cena była niewielka – 450zł. Kiedy przyszło do ostatecznego zamówienia, cena raptownie wzrosła do 3000zł, łącznie z materiałem (który, jak policzyłem, kosztował 600zł). Zacząłem dowiadywać się w innych miejscach – okazało się, że cena wycinania nie bywa niższa niż 1000-1200zł. W końcu wymusiłem na niesolidnym dostawcy obniżenie ceny do rozsądnej wartości, z tym że sam miałem przygotować rysunki wykonawcze do wycinania (z naddatkiem na grubość frezu). Wydawało się, że problem został rozwiązany – ale wycięte elementy nie nadchodziły. Codzienne telefony przynosiły niezmiennie tę samą odpowiedź: “już jutro będzie gotowe”.
Kłopot w tym, że na razie zamówiłem tylko jeden zestaw części, na wypadek gdyby budowa prototypu ujawniła konieczność dokonania większych poprawek. Wyglądało jednak na to, że nie starczy czasu na wycięcie drugiego zestawu, a i otrzymanie pierwszego stało pod znakiem zapytania.
Zdesperowany, znalazłem nowe źródło sklejki w Piotrkowie i zakład w Tomaszowie, wycinający części strumieniem wody. Całość wypadła nieco drożej – alarmistyczny mail do Szczecina i uspokajająca odpowiedź: nie ma problemu, powiększymy budżet do 4000zł za łódź. Powinno wystarczyć.
Śródtytuły pochodzą z filmu “Miś” Stanisława Barei
Zdjęcia: Dorota Michalska, Krzysztof Mnich, Wojciech Just, Krzysztof Tuz, serwis wSzczecinie.pl, serwis Swieszyno.com
Category: Spis treści, Na wiatr, Budowa jachtu
Nie wiem, co mi sie bardziej podoba; prostota i mały koszt konstrukcji, naturalne materiały (bambus, plandeka :), czy polinezyjska forma halsowania. Gdyby nie ustalone plany, pewnie zaczynałbym ją lepić:) A w ogóle szkoda, że mało się słyszy o takich projektach w “Dużych Mediach”.