historia wyprawy jachtu SMOK… część 3
…na wody północne Zalewu Szczecińskiego i morza przyległe
W poniedziałek pogoda dla wędkarzy, więc jedziemy do Szczecina na krótkie zwiedzanie i uzupełnienie wyposażenia. W Trzebieży są tylko sklepy spożywcze, natomiast w Policach są dobrze zaopatrzone sklepy motoryzacyjne, elektryczne, techniczne. Kupujemy dodatkowe 20 mb przedłużacza do podpinania się pod 220 V w portach i nowy akumulator.
We wtorek ruszamy do Świnoujścia. Wiatr północny, słonecznie, lecz po godzinie żeglowania widzimy jednocześnie kilka niepokojących chmur. Zagrożenie konkretyzuje się jednocześnie dwiema burzami – zawracamy. Gdy wpływamy do portu wyjścia, szkwał kładzie dwie łodzie regatowe (OK-Dinghy i Cadet) w samym porcie. Chwilę potem koncertowo leje i wieje. Idziemy na rybę. Piechotą.
We wtorek rano ponownie wychodzimy na Zalew. Wieje z N, silnie (jak na nasz okręt), około 5 B. Pogoda jest stabilna, wyżowa, słoneczna, więc mimo silnej fali i smug piany spokojnie halsujemy na północ. Mimo, że łódka nurza się po pokład, płyniemy dość efektywnie i po 5,5 godzinie wpływamy w wejście do Kanału Piastowskiego. Jeszcze godzinę płyniemy pustym kanałem na żaglach, potem uruchamiamy silnik. Pierwsze emocje to “skrzyżowanie” naszego kursu z dwoma dużymi promami obsługującymi Karsibor.
Z Karsiboru do Świnoujścia można wybrać dwie równoległe drogi – dalej kanałem lub przejść na płynącą tuż obok – za wyspą Mielin – Starą Świnę. My wybieramy kanał i podziwiając dziesiątki czapli, płyniemy jego prawą stroną dalej do portu. Samo przejście portu na małej łodzi robi na załodze olbrzymie wrażenie. Mijamy na wschodnim brzegu nabrzeże promowe z gigantycznym piętrowym terminalem wyposażonym w rękawy dla pasażerów i liczne rampy samochodowe, potem na zachodnim – port Marynarki Wojennej wraz z największymi w Europie okrętami desantowymi klasy “Lublin”. Za portem MW widać nabrzeże Władysława IV, przy którym kiedyś cumowały jachty, potem była tam pierwsza w Świnkowie marina. Teraz stoją tu jednostki służb portowych. My płyniemy dalej i po minięciu nabrzeża dla masowców na wschodnim brzegu i wieży ciśnień na zachodnim, przechodzimy na lewą stronę toru, kierując się do dawnej bazy Bałtijskowo Fłota, gdzie zlokalizowana jest nowa marina miejska – na mapach Basen Stoczniowy.
Duży akwen wewnętrzny mariny, umocnione brzegi, brak fali, doskonałe pływające pomosty. Jeden z bosmanów wskazuje nam miejsce postojowe. Cumujemy w “garażu” do wysuniętego ramienia (jedno na dwie łodzie). Dla jednostki wielkości SMOKA postój kosztuje 15 złotych za dobę, w tym mamy prawo do prądu, kąpieli, toalet, wody na kei. W marinie zabudowania z czerwonej cegły mieszczą tawernę (doskonałe wino z beczki) i sklep żeglarski; kontenery sanitarne symulują łazienki. To jedyny minus tego portu. Łazienki są za małe na licznych żeglarzy i na dzisiejsze czasy trochę zbyt prymitywne. Ale w porównaniu do dawnego “Kubryka” przy Władzia IV i tak to luksus.
Na zagospodarowanie oczekują kolejne budynki z czerwonej cegły, mieszczące niegdyś naszych sojuszników. Świadczą o tym niezatarte napisy kreślone cyrylicą. Z mariny wyjście “frontowe” wiedzie na nabrzeże i do miasta, “zadnie” zaś na brukowaną drogę prowadzącą poprzez teren dawnej twierdzy na plażę w okolicy falochronu portowego.
Zaraz za płotem mariny zlokalizowana jest okrągła, kazamatowa fortyfikacja artyleryjska – “Fort Anioła” – udostępniona do zwiedzania. Polecam zwiedzanie i komentarz pani przewodnik. Następne dni to kurortowe szaleństwa: smażone dorsze, zwiedzanie drugiego fortu („Gerarda”) na wschodnim brzegu (autobus z dworca) i pobliskiej latarni morskiej.
fot. Tomasz Czarniecki
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.