dwukrotnie na ZAWISZY część 2
Autor: Janusz Kajda
Późnym wieczorem rzuciliśmy cumy. Pożegnaliśmy Trois-Rivieres. Popłynęliśmy w dół rzeki Św. Wawrzyńca. Spotkała nas miła niespodzianka. Gdy mijaliśmy jakiś obóz, na maszt powędrowała polska flaga. Usłyszeliśmy nasz hymn narodowy. Chwila wzruszenia.
Do Qubecu wchodziliśmy po południu. Zacumowaliśmy w reprezentacyjnej części portu, najstarszego miasta w Kanadzie, założonego w 1608 r. na terenie starej wioski indiańskiej. Przy nabrzeżu znajdowało się kilka żaglowców. Brały one udział w obchodach 450 rocznicy dotarcia tu francuskiego żeglarza i odkrywcy Jacquesa Cartiera, który przybył do Zatoki Św. Wawarzyńca i wybrzeży Kanady w 1534 r. Przyczynił się do powstania kilku kolonii francuskich na tej ziemi. W Qubecu trafiła się nam gratka. Można było oglądnąć przejazd papieskiego samochodu wraz z towarzyszącymi jemu pojazdami. Niebawem miał przybyć do Kanady papież Jan Paweł II.
Z Quebecu popłynęliśmy do Sydney w prowincji Nowa Szkocja na wyspie Cape Breton. Na rzece Św. Wawrzyńca minęliśmy BATOREGO. To od nawigatorów z tego statku dowiedzieliśmy się, że nasz transatlatyk na swojej drodze napotkał góry lodowe oraz gęstą mgłę. W Sydney goszczeni byliśmy przez tamtejszą Polonię. Nie obyło się bez wspólnego spożycia rodzimych potraw oraz śpiewania polskich piosenek.
Przed nami skok przez Atlantyk. Tuż za cyplem tężeje fala. Żołądki skaczą do gardła. Dopadła nas morska choroba. Po kilkunastu godzinach mamy ją z głowy. Ucieszył się z tego bosman Ryszard Muzaj, który zawsze miał dla nas coś do zrobienia, na pokładzie żaglowca. Odbywały się też na rufie, szkolenia żeglarskie, prowadzone przez I oficera – Jana Ludwiga. Co cztery dni każda wachta obejmowała we władanie kambuz. Niełatwa to służba. Zwłaszcza przy głębokich przechyłach żaglowca. Trzeba dobrze było się zapierać, aby np. z dużej patelni nie wylała się jajecznica z 30 jaj.
Prawie przez całą podróż przez Atlantyk mieliśmy słoneczną pogodę. Neptun pogroził nam tylko jednego dnia. Długi przelot nie był nudny, a to za sprawą bosmana – jednego z najlepszych, do tej pory, odtwórców szant, które rozbrzmiewały często w kubryku. Ja spędzałem sporo wolnego czasu na pogawędkach z “pierwszym” mechanikiem Wiesławem Tomą. To dzięki niemu Janowi Mazurkowi oraz motorzyście Zdzisławowi Cieleckiemu maszyny na ZAWISZY pracowały bez zarzutu. Po ponad dwóch tygodniach dopływamy do Southampton w Wielkiej Brytanii. Zacumowaliśmy w pobliżu transatlantyka – QUEEN MARY II. W Anglii sporym przeżyciem było oglądanie w Portsmouth okrętu flagowego admirała H. Nelsona – VICTORY oraz jednej z największych w świecie wystaw żeglarskich – Boat Show. Niezapomniana była wycieczka do Londynu.
Po drodze do kraju cumowaliśmy we Francji w Calais, skąd zawieziono nas do Paryża, gdzie największą dla nas atrakcją był pobyt na wieży Eiffla. Cumowaliśmy także Scheveningen w Holandii, gdzie duże wrażenie zrobiły na nas między innymi eksponaty w Muzeum Tortur w Hadze. Poznaliśmy także amsterdamskie kanały. Zahaczyliśmy o wyspę Helgoland, gdzie zwiedzaliśmy przepiękne miasteczko, o bardzo wąskich, acz urokliwych uliczkach. Dłużej zatrzymaliśmy się w Kilonii, gdzie na ZAWISZY montowana była elektronika. Tu pewnego dnia zostałem stewardem, podającym dania do stołu w mesie załogi stałej, przy którym kpt. Sauer gościł komendanta GORCH FOCKA II, stalowego barku bandery niemieckiej.
Na Bałtyku wiał z zachodu silny bagsztag, który sprzyjał nam w szybkim żeglowaniu do portu przeznaczenia – Gdyni.
Wychodząc ostatni raz z kubryku ZAWISZY, zatrzymałem się na dłuższą chwilę i popatrzyłem w jego głąb, gdzie spędziłem ponad dwa miesiące. Był to swoisty sprawdzian odporności psychicznej. Mieszkając z ponad trzydziestoma osobnikami w jednym pomieszczeniu, w ekstremalnych warunkach, jakże różnych od lądowych, gdzie trudno skryć się przed ludźmi o przeróżnych charakterach. Był to swoisty test z życia, który udało mi się zdać.
fot. archiwum autora
Category: Spis treści, Na wiatr
Komentarze (0)
Trackback URL | Comments RSS Feed
Brak komentarzy.