Dezetami po Adriatyku część 2

| 03/11/2005 | 0 Komentarzy

Autor: Roman Zamyślewski

Po 42 godzinach jazdy dotarliśmy z łodziami na przyczepach do Chorwacji, a tu obowiązkowo przed zwodowaniem jachtu trzeba wykupić „winietkę” uprawniającą do pływania po chorwackim morzu. W kapitanacie portu Zadar urzędnik bez zainteresowania spojrzał na nasze dokumenty, sprawdził wypisane formularze, polisę ubezpieczeniową, i zapytał – no to, z jakiego kraju są te jachty? Polska – nie mam takiego kraju w spisie, mam Pakistan, Panama, Peru, Portugalia – musicie sobie jakiś kraj wybrać. Kilku czekających w kolejce niemieckich skiperów parsknęło śmiechem, my widocznie mieliśmy bardzo głupie miny, bo w końcu podpisał formularz „listy osób” i przystawił stosowną pieczęć.

Żeglując po Chorwacji powinienem rozpływać się nad standardowymi dla wszystkich turystów tematami: zatoka Telašćica, klif Grapašćak, wysepki Archipelagu Kornati, małe wysepki i duże porty, przystanie rybackie ze wspaniałymi tawernami, urokliwe zatoki oraz świat podwodny. Duże, bezpieczne i dobrze zorganizowane mariny. Tak to wszystko prawda, ale za wszystko to musisz zapłacić! I to przeważnie więcej niż myślisz. Stojąc w maleńkim porciku, gdzieś na wyspie potrafi podejść „tubylec” i zażądać opłaty za postój, oczywiście bez żadnego pokwitowania. Na pytanie, za co właściwie jest ta opłata, kilka razy otrzymaliśmy odpowiedź – „bo to jest mój kraj”. Każdy Chorwat, który prowadzi sklepik lub inny „biznesik” jest z reguły przychylnie ustosunkowany do obcokrajowca, czego nie można powiedzieć o przeciętnym urzędniku – postsocjalistyczna biurokracja zabija każde pozytywne wrażenie. W kapitanacie portu, który zgodnie z wywieszką powinien być czynny do godz. 1900, o godz.1600 urzędnik stwierdził – „przyjdźcie jutro, dzisiaj już wyłączyłem komputer”.

Żegluga od porciku do porciku z wyspy na wyspę, wydaje się niezbyt uciążliwa, jednak nawet do głowy nam nie przyszło, że w lipcu w Chorwacji będzie padał grad, a ulewny deszcz będzie czasami zalewał namioty.

Przebywanie na otwartopokładowej szalupie przez okres 14 dni to nie wczasy w pensjonacie, lipcowe słoneczko w Chorwacji też świeci inaczej niż na Mazurach, a rozpinane nad pokładem tenty, miały nas chronić głównie przed słońcem nie deszczem – z opowiadań „miejscowych” wynikało, że podobno trafiliśmy na jakieś anomalia pogodowe – pech, i tak bywa.

Średnio każdy z uczestników zapisywał się na dwa etapy i po trzech tygodniach żeglowania po chorwackim morzu, formularz „listy osób” wypełnił się do końca (dwa razy wymieniona załoga) i cóż żegnaj Chorwacjo – płyniemy do Wenecji! Jasno określony cel, który trzeba osiągnąć w wyznaczonym czasie – 7dni, bo tam będzie czekała nowa załoga. Z moich obliczeń wynikało, że trzeba będzie żeglować po dziesięć godzin na dobę. Trasa niezbyt długa dla „normalnego” jachtu, dla otwarto pokładowej szalupy to jednak wyzwanie – no może to nie Horn, ale zawsze.

Pierwszy odcinek pokonaliśmy wyjątkowo sprawnie, bez żadnych dramatycznych wydarzeń, wspaniała żeglarska pogoda, równy wiaterek, 3 stopnie Beauforta i jak to bywa w Chorwacji wiatr często gaśnie i trzeba podróż kończyć na silniku. Pierwszy postój i nocleg w porciku-przystani promowej w zatoce Hrvatin na wyspie Sestrunj, drugi nocleg i postój w marinie Mali Losinj. Odcinek Mali Losinj – półwysep Istrii Kamenjak był już bardziej ekscytujący, południowy wiatr w porywach 4–6 B, pozwala na żeglugę baksztgiem. Gdy wychodzimy poza pierścień wysepek morze zaczyna się rozkręcać. Na początku drobne fale, potem przychodzą większe i dłuższe, jachtem rzuca na wszystkie strony, taki urok baksztagowych kursów. Prędkość według wskazań GPS-u 7-8 węzłów. Dezeta przy stanie morza 5 w skali Pedersena idzie suchutko, choć przy większej fali boję się o silnik na pantografie, fala mocno wchodzi na rufę.

Dwie noce zajęło nam pokonanie odcinka wzdłuż Istrii i przelot z Umagu do włoskiego wybrzeża, ja uważam, że dziesięć godzin w palącym chorwackim słońcu na otwarto pokładowej szalupie, to zbytnie forsowanie załogi, boję się udarów, poparzeń itd., a Iwona skipper drugiej Dezety nie chce płynąć nocą, woli wolniejsze tempo i poruszanie się żabimi skokami. Dlatego postanowiliśmy żeglować osobno.

Włoski brzeg to piaszczyste plaże i w zasadzie bezpieczna żegluga, praktycznie w razie niebezpieczeństwa można wejść Dezetą na plażę. Łącznie pokonanie trasy Zadar -Wenecja zajęło nam 58 godzin żeglugi w tym 20 godzin na silniku.

Osobny rozdział żeglugi to Laguna Wenecka z 118 wyspami, rozdzielonymi około 150 kanałami przez które przerzucono 140 mostów. Pokolenia inżynierów kierowały pracami pokoleń robotników, którzy pogłębiali ujścia rzek, umacniali brzegi, usuwali muł, oczyszczali połączenia z morzem, budowali mury ochronne.
To dzięki nim Wenecja jest dziełem sztuki. Przeciętny turysta dociera na plac św. Marka, bardziej zasobni finansowo urządzają sobie rejsik gondolą kanałem Grande, kilka mostów i już. Tymczasem prawdziwe oblicze Wenecji bez tłumu turystów, można zobaczyć na wyspie Burano, gdzie osiedlili się artyści, na wyspie Murano, gdzie produkuje się słynne weneckie szkło, w leżącej w południowej części laguny miasteczku Chioggia.

To była bardzo udana wyprawa, trochę żal, że tak mało mieliśmy żeglarskiej pogody zwłaszcza, że Dezeta pokazała jak dobrze sobie radzi na fali przy silniejszym wietrze. Naturalnie, nie obyło się bez problemów z różnymi niedoróbkami szkutniczymi w roli głównej. Trzeba poprawić, instalację elektryczną, okucia masztowe, wymienić pantografy silników, dopasować tenty, tak aby chroniły nie tylko przed słońcem, ale również przed deszczem. Przy typowym ożaglowaniu Dezeta jest zdecydowanie nawietrzna, ale to nic nowego, trzeba będzie doszyć większego foka lub genuę. Zdecydowaliśmy się wyposażyć szalupy w radiotelefony DSC VHF – w końcu to nasze bezpieczeństwo. Dezety wróciły z Włoch i są przygotowywane do następnego sezonu.

Po doświadczeniach tegorocznych przekonaliśmy się, że problem z pozyskaniem chętnych na „taką” wyprawę, to nawet nie „kasa” – w końcu kwota 1500 zł (czarter + wyżywienie + transport) za dwa tygodnie pływania w sezonie po Adriatyku, to nie tak wiele (126 uczestników, a mogło być 240). Wprawdzie Dezeta to nie to samo, co Bawaria, ale chyba chodzi o coś więcej – o ten dreszczyk emocji, kiedy wieje 6 B, a może o szpan, gdy wchodzi się przy oklaskach na wiosłach do mariny. W końcu klaszczą Ci, którzy weszli tutaj Bawariami, a ich nikt tak nie witał.

Nasuwa się pytanie – dlaczego u nas nie jest tak samo, jak u zachodnich lub północnych naszych sąsiadów, skoro morze mamy przecież to samo, a tego rodzaju rejsy nie wzbudzają emocji? – Odpowiedź jest prosta. Dla nas żeglarstwo morskie to ciągle jeszcze wyczyn, dla nich jedna z form spędzania wolnego czasu. Ale z drugiej strony, wciąż jeszcze wychodzimy w Polsce z okresu bronowania plaży, klauzul, atestów, listy kapitanów uprawnionych do pływań morskich, zatwierdzanych przez WOP.

Co spowodowało, że porwaliśmy się na takie przedsięwzięcie? Po prostu zwykła chęć udowodnienia, że morskie przygody w Chorwacji, Grecji, Turcji wbrew obiegowej opinii nie są tylko dla tych z “kasą” i są w zasięgu ręki każdego żeglującego. Naszym zamiarem jest przygotowanie oferty dla tych, którzy pływają po “małych” wodach, a marzą o “dużych”.

Nowy sezon mamy zamiar zacząć z początkiem maja tygodniowym rejsem po Lagunie Weneckiej. A od połowy czerwca rozpoczynamy wyprawę pod hasłem Wyprawa szalupami do Azji. Trasa rejsu to sześć czternastodniowych etapów: Wenecja-Bari-Ateny-Çanakkale-Ateny-Bari-Wenecja.

Więcej na temat planów na 2006 rok oraz opisy poszczególnych etapów na stronie www.turystykawodna.pl

fot. Roman Zamyślewski

Tags: Adriatyk, DZ, dezeta, rejs

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates