Bałtycka Polinezja część 3

| 06/08/2012 | 1 Komentarz

Lili’uokalani

R. przyjechał ze swoim proa aż z Bawarii. Ma już na swoim koncie krótkie rejsy po Adriatyku, ale bałtycka żegluga plażowa była dla niego nowością. Jego łódź – pięciometrowe proa według niemieckiego projektu Othmara Karschulina – z daleka przypominała Wikiwiki i Kocham kotka.

Byłem bardzo ciekaw porównania tych trzech jednostek… ciekawiło mnie też imię gościa z Niemiec. Janusz nazywał go Roderykiem, inni jeszcze inaczej – wspólna była tylko pierwsza litera imienia. Dopiero w kilka dni później, przed wspólnym pływaniem po morzu, postanowiłem wyjaśnić w końcu sprawę imienia. Okazało się, że nazywa się Reto (co wymawiał bardziej jak “Ritu”).

Po doświadczeniach z pływania na Maramara, Nietoperzu i Kocham kotka, na których czułem się zupełnie swobodnie, po przejażdżce z Reto na Nietoperzu, poczułem się – bodaj pierwszy raz w życiu – jak doświadczony toliwaga, czyli “pan łodzi”. Nie przypuszczałem, żeby Lili’uokalani Reto zasadniczo różniła się od innych łódek. Byłem w błędzie.

Lekko wykonane proa, ważące może połowę tego co Wikiwiki, za to niosące półtora raza tyle żagla, okazało się maszyną wyścigową, na której poczułem się nieco zagubiony. Błyskawicznie przyśpieszająca, nerwowa w prowadzeniu, w dodatku wyposażona w mnogość linek i regulacji, łódka zapewniała żeglugę emocjonującą, ale i z dreszczykiem. Dość powiedzieć, że mimo słabego wiatru kilkakrotnie mieliśmy pływak uniesiony w powietrzu.

Reto czuł swoje proa znakomicie. Zanim zdążałem zorientować się, co ta łódka próbuje mi powiedzieć, on już zrobił wszystko, co należało – tak że czułem się na pokładzie zbędnym balastem. Zwroty wykonywał sam, bez pomocy, przebiegając z dziobu na rufę i przeciągając po drodze kilka lin. Miał przy tym dużo więcej roboty niż na Wikiwiki, Tavau czy Januszowym Pjoa: jego żagiel, podobnie jak żagiel Jacka na Kocham kotka, wyposażony był w dwa szoty, a sztagi, podtrzymujące maszt, nie były naciągnięte ekspanderami tylko połączone ze sobą – przy zwrocie trzeba było pociągnąć je we właściwym kierunku, żeby zmienić pochylenie masztu.

Jeżeli Wikiwiki i Tavau można porównać do wygodnych samochodów rodzinnych, Maramara byłaby wtedy odpowiednikiem skutera, natomiast Lili’uokalani to sportowy kabriolet. Sprawiłem chyba Reto przyjemność takim porównaniem, dał się więc zaprosić na przejażdżkę Tavau.
Pierwsze wrażenie – ileż tu miejsca w środku!
Drugie – jakie to wszystko proste w obsłudze!
Trzeciego przez grzeczność nie wypowiedział: w porównaniu z jego łódką Tavau jest ciężka, powolna i po prostu nudna.

Miałem jednak pewne wątpliwości, kiedy dowiedziałem się, że Reto zamierza płynąć z innymi proa po morzu. Jak się okazało – świetnie dał sobie radę.

Mata pjoa

Janusz spodziewał się wyruszyć do Mielna w piątek rano. Aby nie zapomnieć w ferworze przygotowań o maszcie do Nietoperza, polecił mi dzwonić do siebie z przypomnieniami. W ten sposób dowiedziałem się o jego kłopotach – najpierw o przedłużającym się dniu w pracy, potem o awarii samochodu. Rozsypane łożysko zmusiło Janusza do przełożenia wyjazdu na sobotę i dopiero po południu na teren klubu wtoczyła się przyczepa z charakterystycznym kadłubem Pjoa.

Nie była to jednak ta sama łódź, na której kilka lat temu przemierzyliśmy bałtyckie plaże. Był to Pjoa Mk.II, nowa, bardziej turystyczna wersja o większej dzielności morskiej. Pięknie wykonany kadłub, tej samej długości co poprzednie proa Janusza, miał nieco mniejsze nawisy, za to wyższą wolną burtę, podwyższoną jeszcze na śródokręciu niewielkim “kioskiem”, a na dziobach charakterystycznymi nadburciami. Podłoga znajdowała się powyżej linii wodnej, a pod mocowaniami pomostu było dość miejsca na wodoszczelne schowki.

Pływak zamocowany był w wyrafinowany sposób, wzorowany na statkach z wysp Marshalla – dwie belki, stykające się na końcu, współpracowały z czterema elastycznymi “resorami”, zapewniając swobodę podłużnych wahań kadłubów.

Budowa łodzi trwała już od dawna i Janusz postanowił, że zwoduje nowe Pjoa na tegorocznym zlocie. Jednak zmontowanie całej konstrukcji po raz pierwszy: przycinanie linek, przywiązywanie ławeczek, a przede wszystkim łączenie pływaka z resorami, zajęło Januszowi i jego synowi Mateuszowi ponad dwa dni. Pracowali niestrudzenie, podczas gdy pozostałe proa żeglowały już po Jamnie. Najtrudniejsze okazało się wiązanie pływaka przy użyciu parcianych taśm. W końcu Janusz przymocował taśmy wkrętami, a mało polinezyjski wygląd wiązań został zamaskowany przez owinięcie jutową linką – tą samą, którą nie wiedzieć po co przywiozłem z domu.

Było już poniedziałkowe popołudnie, kiedy łódź Janusza spoczęła na wodzie. Została uroczyście ochrzczona, otrzymując imię Mata pjoa (Mata na cześć Mateusza). Janusz ustawił maszt i żagiel, pochodzące ze starego Pjoa, i mogliśmy wypróbować nową łódź.

Wrażenie z pływania było bardzo podobne do tego, które miałem kiedyś na Te puke: to jest statek! W porównaniu z poprzednim Pjoa, na pokładzie było mnóstwo miejsca, a odległość od wody znacznie większa niż na innych łodziach, biorących udział w zlocie. Proa było przy tym znakomicie zrównoważone i odpowiednio szybkie – mogła go wyprzedzić tylko wyczynowa Lili’uokalani.

Janusz był zadowolony, reszta zlotowiczów podziwiała piękną łódź. Jedyna niedoróbka została poprawiona zaraz po wylądowaniu – ogradowałem pilnikiem dwie śrubki, mocujące knagę…

Ulica rybaków

Pierwszy dzień zlotów proa poświęcaliśmy w poprzednich latach na wodowanie łodzi i towarzyskie pływanie, drugi dzień stanowił część oficjalną – z udziałem prasy, paradą i pompą. W tym roku prasy ani pompy nie było, za to czynności techniczne przedłużyły się nieco, tak że dniem żeglarskim była niedziela. Nie sądzę, żeby komuś z uczestników szczególnie brakowało dziennikarzy i oficjeli, koleżeńska atmosfera zlotu jest wszak dużo ważniejsza. Ta zaś nie kończy się na pływaniu – równie istotne są wspólne posiłki, wieczory, rozmowy…

Odwiedzenie rybackiej uliczki w Unieściu było jednym z bardziej oczekiwanych przeze mnie punktów programu. Wyobraźcie sobie ulicę, prowadzącą z głębi lądu do portu, a właściwie do plaży, na której stoją wyciągnięte na brzeg kutry – bo w Unieściu ciągle wyczhodzi się na połów z plaży. Cała ta ulica zabudowana jest wędzarniami, w których można kupić świeżutką, jeszcze ciepłą flądrę albo karmazyna. Próbowałem kiedyś przewieźć wędzone ryby z Unieścia do domu – i z rozczarowaniem stwierdziłem, że po kilku godzinach podróży smakują już zupełnie przeciętnie, jak z hipermarketu. Trzeba się nimi delektować na miejscu, w wędzarni.

W sobotę po południu, po całym dniu pracy i szykowania łodzi, zaciągnąłem więc Wojtka z żoną i Jacka do wędzarni. Reszta towarzystwa wolała pójść wcześniej na bardziej zwyczajny obiad – jednak wieść o morskich przysmakach dotarła i do nich, toteż następnego dnia wszyscy razem odwiedziliśmy uliczkę rybaków. Jak zawsze, ryby były znakomite – ale nie podejmuję się tego opisać; trzeba po prostu spróbować.

Późne wieczory spędzaliśmy w klubie, w towarzystwie bosmana i miejscowych żeglarzy. Osobą, wokół której koncentrowała się impreza, był rzecz jasna Reto. Dogadywaliśmy się z nim jak kto potrafił – jedni po angielsku, inni po niemiecku. Janusz dyskutował o aerodynamice “kleszczy kraba”, wytrzymałości drewnianych rejek i o polinezyjskiej nawigacji (przywiózł nawet znakomity film o tej tematyce), ja pokazywałem zdjecia z niedawnego festynu w Bydgoszczy i rysunki swoich dziwnych pomysłów, Stefan opowiadał o doborze drewna do celów szkutniczych. Największe jednak wrażenie zrobiło na Reto wyjaśnienie etymologii słowa “prysznic”. Wychwycił je w jakiejś rozmowie, brzmiało mu jakoś znajomo – i ze zdziwieniem dowiedział się od Stefana, że pochodzi od nazwiska austriackiego pioniera wodolecznictwa Vincenta Priessnitza.

Potem najtwardsi zawodnicy rozpalali jeszcze ognisko – już zasypiając słyszałem ich piosenki…

Od rana zaś paradowaliśmy w specjalnych zlotowych koszulkach, które ręcznie wymalował Grzegorz. Miały na piersi piękny rysunek polinezyjskiego żagla i napis PROA NOSTRA.

fot. Krzysztof Mnich

Tags: kleszcze kraba, proa, zlot proa

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (1)

Trackback URL | Comments RSS Feed

  1. Jarek says:

    Byłe, widziałem jestem pod wrażeniem, te łódki są piękne.
    Chodzi mi po głowie przesiąść się ze skutera który czasem nie odpala
    i pali straszne ilości paliwa na taką łódkę. Jeśli jest taka możliwość?
    Mam parę zdjęć z wodowania.
    Mogę przesłać na maila.
    Proszę tylko o maila zwrotnego do mnie goraj.jarosław@gmail.com
    Pozdrawiam Jarek

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates