ALEFANTEM na Spitsbergen część 2

| 16/03/2003 | 0 Komentarzy

Autor: Roman Lipiński

Kilkanaście dni pracowicie spędzonych w Świnoujściu i wreszcie na początku czerwca sprawny technicznie, zaopatrzony w odpowiednie papiery, 8-metrowy slup ALEFANT opuszcza Polskę. Wyprawę podzieliliśmy na kilka etapów: Świnoujście – Bergen – Tromso – Svalbard – Tromso, itd. Na każdy odcinek inna załoga, do załatwienia sprawa transportu ludzi i wyżywienia. Jeden z kolegów udostępnia swój samochód.

Nasz odcinek: Tromso – Svalbard – Tromso to kulminacja wyprawy, ale to także prawie 48-godzinna podróż samochodem. Duży samochód, silnik z instalacją gazową. Może będzie taniej? Taniej było, ale tylko w Polsce. Niestety, w Skandynawii nie ma zbyt wielu stacji gazowych. Z Internetu ściągamy listę, ale jak się później okazało, tylko jedna z nich była czynna i posiadała obsługę potrafiącą uruchomić dystrybutor. Rozbawił nas jeden z “pompiarzy”, który przyniósł kilkanaście końcówek do węża i ze słowami “dopasujcie sobie” zostawił nas sam na sam z dystrybutorem. Niestety, nie udało się.

Cała załoga (5 osób) prowadzi na zmianę samochód i 14 sierpnia 2002 roku przejmujemy w norweskim Tromso jacht. Pogoda śródziemnomorska, wszyscy w krótkich spodenkach, czyżby coś się naturze pomyliło? Dokonujemy drobnych napraw, ładujemy zapasy przywiezione z kraju, a zabraliśmy wszystko, łącznie z chlebem na 3 tygodnie i o godz. 2000 oddajemy cumy. Pora dnia nie ma żadnego znaczenia. O tej porze słońce tu przecież nie zachodzi i na następną noc poczekamy 20 dni. Kilka godzin płyniemy na silniku, opuszczamy malowniczy fiord. Zaczyna wiać, stawiamy żagle. Kierunek – Wyspa Niedźwiedzia. To magiczne miejsce w drodze na Spitsbergen, a dla polskich jachtów także symboliczne. To u jej brzegów w sierpniu 1975 roku zatonął jacht OTAGO. Kilka dni spokojnej żeglugi, którą urozmaicały nam stada delfinów i majestatycznie płynące wieloryby. Początkowo wybiegaliśmy na pokład do każdego zauważonego ssaka. Później ze słowami “monotonne” zalegaliśmy w śpiworach, aby odespać przed następną wachtą. System wachtowy był prosty – 6 godzin snu, 6 godzin pracy na pokładzie. Zmienialiśmy się o 12, 18, 24 i 6, ale po kilku dniach, aby się upewnić, czy jest północ, czy południe należało spojrzeć na cyfrowy zegar.

To, że Wyspa Niedźwiedzia jest magicznym miejscem, okazało się już 18 lipca rano. Objęliśmy wachtę o północy. Dobre warunki, umiarkowany wiatr. Po analizie naszej pozycji na GPS wiemy, że zobaczymy wyspę za 2-3 godziny. Nagle ogarnia nas niesamowita mgła. Widzialność spada do 10 metrów. Płyniemy tak ponad godzinę, z nadzieją, że w tych rejonach nie ma nikogo oprócz nas. Z naszej pozycji wynika, że wyspa jest o około 1 milę przed nami, ale ciągle nic nie widać. I w ciągu kilku sekund, jak w teatrze, odsłania się kurtyna. Mgła opada, wyłania się piękna, majestatyczna góra. Nie jesteśmy w stanie określić jej wysokości. Kilka kilometrów, czy kilkaset metrów? Do tego potęgujący się z każdą sekundą krzyk ptaków. Ciarki chodzą po plecach. Chyba byliśmy wszyscy poddani jakiejś hipnozie. Dopiero po dłuższej chwili wracamy do obowiązków na jachcie. Określenie pozycji i podpływamy na odległość kilkudziesięciu metrów do wyspy. Płyniemy między malowniczymi szkierami, docieramy do zatoki Hervigshamn, gdzie na głębokości 8 metrów spoczywa polski jacht OTAGO, i nagle mgła znowu gęstnieje. Za chwilę już nic nie widać. Słychać tylko grzmot rozbijających się o skały fal i wrzask ptaków jak z filmu Hitchcocka. Z dużą dawką adrenaliny bierzemy kurs na zatokę Hornsund na Spitsbergenie. Jeszcze długo wspominamy ten trwający kilka godzin spektakl.

Na kilkanaście mil przed Spitsbergenem nawiązujemy kontakt radiowy z Polską Stacją Badawczą PAN w Zatoce Białego Niedźwiedzia, w fiordzie Hornsund. Zapraszają nas serdecznie. Wcześniej myśleliśmy, że mają dość różnych gości, ale jak się później okazało, byliśmy jedynym turystycznym jachtem, który odwiedził stację w tym roku. Zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie, wysłaliśmy e-maile do domów, dostaliśmy obiad, oprowadzono nas po okolicy. Przysłowiowa polska gościnność znowu się potwierdziła. W międzyczasie na kotwicowisku staje inny jacht z polską banderą. To ELTANIN kapitana Różańskiego, który od kilku lat praktycznie tam mieszka. Jego jacht to taka miejscowa taksówka. Wozi naszych naukowców na różne miejsca, z jego jachtu dokonywane są różne pomiary, obwozi ekipy filmowe… Teraz na pokładzie ma Agnieszkę, oceanografkę z Gdańska, która coś tam wyciąga z wody i stara się to katalogować.

Z żalem opuszczamy gościnnych Polaków, ale chcemy zobaczyć najwięcej jak się da. Kierunek – Longyearbyen (stolica archipelagu). Tym razem warunki się zmieniają. Zakładamy na siebie kolejne warstwy ubrania, temperatura na zewnątrz spada do 5 stopni, przynajmniej w środku jest cieplutko – stała temperatura 10 stopni na plusie. Dwa kolejne dni to ciężka żeglarska harówka. Deszcz, mgła, i wiatr “w mordę”, ale i tu czeka nas kolejne miłe spotkanie. Wypatrzyliśmy z daleka duży żaglowiec. Charakterystyczna sylwetka. To może być tylko OCEANIA, polski żaglowiec prowadzący badania dla Norwegów. Próbujemy nawiązać kontakt radiowy. Słyszą nas wyśmienicie, ale tu niemiła informacja – nie widać nas na radarze. Jesteśmy tylko tłem i nie różnimy się w obrazie od kilkumetrowych fal. Kapitanowie się dogadali i przejdziemy “burta w burtę”. Kilka zdjęć, dostajemy prognozę pogody i dalej w drogę. Od dziesięciu dni widzieliśmy tylko dwie pływające jednostki – obie pod polską banderą. Jesteśmy potęgą!

Wyprawa jachtu ALEFANT zdobyła uznanie w oczach jurorów przyznających doroczną nagrodę Rejs Roku i została uhonorowana Srebrnym Sekstantem i Nagrodą Rejs Roku 2002.

fot. archiwum autora

 

 

Category: Spis treści, Na wiatr

Komentarze (0)

Trackback URL | Comments RSS Feed

Brak komentarzy.

Zostaw komentarz

WP Like Button Plugin by Free WordPress Templates